Niemal wszyscy wiedzą, że życie jest jak pudełko czekoladek.
A mi się wydaje, że książki też są jak wyroby czekoladowe.
Nie nazbyt długie powieści czy zacne, kilkuset stronicowe tomiszcza, kilkuczęściowe epopeje... wszystkie one są jak czekolada. Gdy zasmakujesz w pierwszych stronach, wiesz, że reszta tabliczki będzie podobnie kremowo rozpuszczać się w ustach...
Opowiadania zaś wydają się być jak pralinki. Każdy tytuł może skrywać, jak w bombonierce maleńka papilotka, czekoladową miniaturkę z orzeszkiem, nugatem, musem kawowym...
A ja... nie lubię bombonierek!!! Właśnie za to, że nawet w największym pudle, olbrzymim, jak koło młyńskie, zawsze jest tylko kilka pysznych, ulubionych czekoladek. Reszta zaś...
A i, fakt faktem, kiedyś to były pralinki... Mój Tato onegdaj przywiózł (jakieś wczesne lata 80-te) z delegacji bombonierkę. Była ona pięknie okrągła, pięknie wypchana po brzeżki maleńkimi zacnościami czekoladowymi... Gdy smakowaliśmy poszczególne pralinki, najpierw były chwile namysłu i wyboru, potem porównywanie wrażeń, ba! doznań kulinarno - zmysłowych!
Dzisiejsze bombonierki nie kryją tajemnic, nie dają obietnicy duchowej przygody czekoladowej... Te kuwertury, te miazgi kakaowe, te nadzienia tak-samo-smakujące-a-inaczej-się-nazywające... Phi! No, chyba że jest się pralinką Lindt... No chyba, że się jest nugatowym serduszkiem Milki... Wówczas można nosić dumne, pradawne, a nadane w czekorodnej Belgii, około stu lat temu, miano pralinki w bombonierce... Pralinki i bombonierki tam też i wówczas też się narodziły! W małej rodzinnej cukierni. Panie, Panowie, kochajmy więc Belgię!
Dzisiejsze bombonierki nie kryją tajemnic, nie dają obietnicy duchowej przygody czekoladowej... Te kuwertury, te miazgi kakaowe, te nadzienia tak-samo-smakujące-a-inaczej-się-nazywające... Phi! No, chyba że jest się pralinką Lindt... No chyba, że się jest nugatowym serduszkiem Milki... Wówczas można nosić dumne, pradawne, a nadane w czekorodnej Belgii, około stu lat temu, miano pralinki w bombonierce... Pralinki i bombonierki tam też i wówczas też się narodziły! W małej rodzinnej cukierni. Panie, Panowie, kochajmy więc Belgię!
Jak się ma powyższy bombonierkowy wywód w połączeniu z "Zimowymi opowieściami" Karen Blixen? Nie jest to niestety czytelnicze serduszko Milki i nie jest to książkowa pralinka Lindt (która, jako jedyna pralinka na świecie! jest dwukrotnie konszowana! stąd jej nadzwyczajna konsystencja i nieporównywalny z niczym innym sposób rozpływania się w ustach...). Niestety. A nastawiłam się na smakowanie przygody intelektualnej.
"Miałam farmę w Afryce u stóp gór Ngong." Tak zaczyna się jedna z moich ulubionych książek wspomnieniowych. Tak też zaczyna się słynny film Sydneya Pollacka, którego nie mogę oglądać, bo już od połowy płaczę. Choć "Pożegnanie z Afryką" filmowe i "Pożegnanie z Afryką" książkowe wydają mi się dość mocno od siebie się różniące, to najważniejsze, że są piękne. Ni mniej, ni więcej.
Nic więc dziwnego, że po spotkaniu z Kamante, Masajami, Farahem, Berkeleyem Colem, ale i samą Karen Blixen i jej Denysem Finch - Hattonem, spodziewałam się CZEGOŚ po opowiadaniach. A tu... Zjadłam całe trzy pralinki z tej zimowej bombonierki z czekoladkami i nie miałam już ochoty na więcej. Z poczucia odpowiedzialności przed samą sobą, a także by dać szansę opowiadaniom, nadgryzłam też każdą z pozostałych w pudełku pralinek. I nic...
Nic poza kilkoma zdaniami...
Nic poza kilkoma zdaniami...
"Padał śnieg. Gruba warstwa tłumiła kroki przechodniów. Ziemia była niema i martw, powietrze zaś pełne życia. W ciemnych miejscach pomiędzy latarniami śnieg dawał o sobie znać jedynie delikatnym dotknięciem rzęs, ust i rąk, za to w pobliżu gazowych płomieni lamp widać było wyraźnie tańczące płatki. Wyglądały jak wir białych, szalonych skrzydełek, tańczących w górę i dół, niczym mały, błyszczący system słoneczny czy cichy, ale pełen krzątaniny zwariowany ul."
Z okładki wyczytałam, że tematem, który łączy opowiadania wchodzące w skład zbioru, jest tęsknota. Być może tak jest. Każda z historii jest "przepełnione niezgłębioną mądrością i poetyckością", a w dodatku całość "należały do najbardziej lubianych zarówno przez autorkę, jak i czytelników." Bardziej lubiane i doceniane niż "Pożegananie..."? Hmmm... A może ja nie lubię bajek dla dorosłych? I ckliwego moralizatorstwa? I nie umiem tęsknić, więc i tęsknoty nie dojrzałam w książce? I jestem nieczułą, płaską norką? Zapewne.
Jeśli miałoby paść pytanie, czy otworzę jeszcze zimową bombonierkę Karen Blixen, to padłaby też odpowiedź: w tym życiu, nigdy! Poza kilkoma zdaniami powyżej, tak śnieżnymi, nie ma tu ani jednej pralinki w moim smaku. A może dla Was by się znalazła? Tego nigdy nie można wykluczyć.
"Zimowymi opowieściami" dręczyłam Was (i siebie:-)) w związku z czytaniem wg klucza w
Jedno z trzech wytycznych na styczeń brzmiało: śnieżna okładka.
"Pokazałaś wreszcie moje norweskie skrzaciki? Pokazałaś?" moja Mama z kuchni.
"Oj, tylko skrzaciki, skrzaciki..." ja sobie pod nosem.
"Jak nie pokażesz skrzacików nie będzie naleśników na kolację, ha!" z triumfem w głosie:-)
A więc...
to są ulubione norweskie (z Netto:-)) skrzaciki mojej Mamy...
... które całe Święta spędziły w Zakątku Szyszkowym w przedpokoju
(niestety w tym miejscu zdjęcia wychodzą zawsze nieco pomarańczowe...
pewnie po prostu nie umiem ich robić).
A małe, białe prószki tu i ówdzie to żwirek Tygrysiarza, która na sekundą przed pstrykiem przeleciała przed kadrem, a prószki dojrzałam dopiero teraz.
A na kolację będą naleśniki
posypane zwykłym cukrem
i ze szklanką zimnego mleka
takie lubię najbardziej
w prostocie jest smak:-)
Smacznego popołudnia i wieczoru:-)
Edyta z Kubkiem Kawy
Skrzaciki przeurocze;) i dostałam smaka na czekoladę. Taką prawdziwą, belgijską... a na opowiadania raczej się nie skuszę. Nie lubię, chyba że są szczególne. Z Twojej notki wnioskuję, że te nie są...
OdpowiedzUsuńoj łyknęłabym ja taką czekoladę :))) zresztą skrzaty też bym łyknęła:)))
OdpowiedzUsuńPowiedz mamie że skrzaciki są cudowne :)
OdpowiedzUsuńKurczę pieczone, nie, nie, naleśniku pieczony, jak ja dawno nie robiłam naleśników!!!!
OdpowiedzUsuńPozdrówki dla skrzacików i naleśnikowej Mamci:-)
Racja, Edyto, życie jest jak owo pudełko czekoladek; wszystkie o jednakowym smaku, choć inaczej się nazywające; jak w życiu: poniedziałek- jakiś-tam, wtorek- jakiś-tam; środa- jakiś-tam, itd, itp, a w niedzielę weź sobie dwie... jakieś-tam :/ Naleśniczki u mnie często, bo uwielbiamy je z mężem i mąż je robi, bo to właśnie Jemu wychodzą najsmaczniejsze :))) Pozdrówka
OdpowiedzUsuńO książce dziś pisać nie będę, ale na te naleśniki to mi chęci narobiłaś. Tylk omleko bym podgrzała :)
OdpowiedzUsuńMniam... uczta dla oka i podniebienia...uwielbiam tutaj zaglądać :)
OdpowiedzUsuńcudne skrzaty! dobrego wieczoru, Edytko.... :**
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę tak dawno temu, ze już nie pamiętam swoich wrażeń, ale pozbyłam się jej (kiedy i jak, tez nie wiem), więc musiała we mnie budzić podobny do twego brak entuzjazmu. Z bólem jednak konstatuję, że mamy mocno odmienne zdanie na temat czekolady, bowiem bardzo nie lubię belgijskiej ani Milki ani Lindta.Uwielbiam wytrawne, alkoholowe, z dekadencką wisienką w środku albo śliwką jakowąś w maderze, ale się rozmarzyłam, a w domu tylko Deserowa z Goplany!A skoro o bombonierkach mowa - uwielbiam! - to Twój blog jest jak bombonierka (tu wszystkie czekoladki są doskonałe) i jako koneserka bombonierki życzyłabym sobie więcej czekoladek z pysznym nadzieniem opowiastek dowcipnych i lirycznych, w których celujesz, a których nam tu skąpisz. To tyle natenczas. Kłaniam się nisko.
OdpowiedzUsuńskrzaciki siczne ;)
OdpowiedzUsuńach te belgijskie pralinki mmmm
bzuiole
Bardzo ciekawie piszesz, a Twoje kartki są świetne!!!!! Dziękuję za udział w moim candy i pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńech, Edycia... też tak czasem mam, że niby zapowiada się ciekawie, a po kilku, w porywach kilkunastu stronach okazuje się, że niestety, nie da się tego przełknąć... dlatego z reguły nie kupuję w ciemno, a prezenty sama sobie wybieram (książkowe) :) "Pożegnanie" też lubię, a może lubiłam, bo to już dawno było... Ale na szczęście w tej Twojej okładka jest fajna - taka prawdziwie zimowa :) Mamie powiedz, że Skrzaciki są cudne po prostu! I fajne miejsce mają :) (u mnie pewnie wylądowałyby w jakiejś szafie albo i pudle, z powodu braku kilkudziesięciu metrów na zachciewajki). Pozdrawiam cieplutko i całuski posyłam :))))) :*
OdpowiedzUsuńnie ustosunkowałam się do słodkości, żeby mi się nie zachciało ich zjeść :P
Usuń