"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

środa, 27 listopada 2013

Duch Dickensa...

... krążył nade mną przez kilka długich chwil...  I tak Fabryka Małych Przyjemności zrobiła wreszcie coś na bogato. I z dziką przyjemnością postarzano, szudrano, nadrywano, rozrywano... Już dawno nic nie było szudrane i postarzane tak rozkosznie totalmą:-) i na całej połaci. A czasem w Fabryce bardzo, bardzo, bardzo to lubimy. Na szczęście jako naczelny chałturnik i szary wyrobnik w jednym, mam prawo do decydowania, której z przyjemności kartkowych będę się oddawać:-) Tak naprawdę... chyba rodzaj wypustu kartek danego dnia jest u mnie wynikający i jednocześnie wprost proporcjonalny do natężenia nostalgii i zaśnieżenia w melodiach okołozimowych czy też  ilości radości i dzwoneczków w piosenkach świątecznych. 









I już ostatnie kartki w koprodukcji "Mama i ja". Skończyła się kanwa i powstały ostatnie haftowane tagi...



... a w tej grupie jest i Mikołaj cyklista:-) Czy to wróżba niebiałej gwiazdki? Oby nie!!!



I jeszcze ostatni bałwanek. Bałwanek, który wyrasta na głównego kartkowego bohatera:-) Potwierdzam przypuszczenia z komentarzy pod poprzednim postem. Tak jest, bałwanek jest w pozycji, która mówi "zaraz ci przyłożę miotłą!". Oryginalny wzór, cały obrazek, zawiera także stojącą tuż przed bałwankiem kurę, z mocno zadartym zadziornym i hardym w wyrazie dziobem:-)



I śnieżynki w nowym zestawieniu kolorystycznym.


I pozdrawiając wszystkich mocno:-) :-) :-) , lekko mroźnie, lekko wietrznie, lekko deszczowo (a to piękny środek jesieni!), znikam. Czas goni... oj...

Edyta z Kubkiem Kawy

piątek, 22 listopada 2013

Niemal only pikczersssssss...

Czas goni... pierwsze dzwoneczki pierwszego mikołajkowego lotu już można dosłyszeć w oddali... więc tylko obrazkowo. 

A! I przepraszam, że nie odpisuję na Wasze pyszne komentarze. I u Was się nie rozpisuję, gdy zaglądam. Norka ze mnie straszna, kajam się, posypuję głowę popiołem i co tam jeszcze wskazane. Zresztą... tyle się już strzępkowo nagadałam chwilami, że gdy na czas jakiś zamilknę to i z pożytkiem dla wszystkich będzie:-)

Co robię, gdy mnie nie ma? Słucham książek na płytach, słucham też, na przykład, Preisnera w dużych dawkach. Zasłuchuję się na nowo w starych Stingach, licząc na świętego Mikołaja, bo nowa płyta w sklepach:-) Piję zielone herbaty i białe, i hektolitry miętowej. I oczywiście kawę z kubka, z odrobiną pianki z mleka i szczyptą kardamonu. A Fabryka Małych Przyjemności produkuje wówczas...  


Przy okazji... Bałwanek powyżej nie ma nosa z tyłu głowy:-), jak go niektórzy postrzegają. On po prostu trzyma miotłę za plecami:-) Po stronie, po której jest no, znajdują się również oczy i guziczki!



Miałam tylko jedną piękną, zdobyczną, koronkę pod skrzydełka (po prawej). Reszta to już kombinacje różne tego i owego. 



A poniżej nieco zmodyfikowana wersja kartki, która zaleca wczucie się w święta:-) Wykrojnik zastrajkował i nie chce "wypuścić" wykrojonego elementu z siebie... Ech... Są sposoby na to? Podważanie szpikulcem nieco, ale jedynie nieco, pomaga. Tak więc pochwyciłam za dziurkacz gałązkowy. Mam nadzieję, że efekt nie jest gorszy...



Udoskonaliłam krajobrazową kartkę. I już mi się nawet podoba.



I jeszcze...



A w ruch poszła też moskitiera i zaczęło prószyć kolorowymi śnieżynkami...



... choć moje ulubione białe także sypią obficie z nieba...



I jeszcze koprodukcja z Mamą:-)



Choinkowo...




Krajobraz zimowy jeszcze raz



W wolnych chwilach sięgam po łyżwy i czekam na pierwsze lód na naszej Inie :-)



Nic w przyrodzie nie może się zmarnować, więc na bazie "odpadu" dużej śnieżynki zawieszam bombki.



Praca wre i huczy, i buczy... a niektórzy się w tym czasie lenią się okrutnie, ale tak przepysznie...


... choć często też pomagają nad wyraz mocno...


Ponieważ nie posiadam tzw. kącika do prac... a raczej posiadam, ale jest to mocno mobilny kącik do prac. Na czas przedświątecznej aktywności musiałam usunąć nieco książek, a w ich miejsce wstawić pudła przydasiowe. Jak to się zwie... Optymalizacja warunków pracy? Kurka, uciekło mi słowo...

I jeszcze kilka zaproszeń dla pewnego stowarzyszenia, w spokojnym stylu, na wigilijny wieczór.



Po tak wyczerpującym wzrokowo wpisie, zapraszam na coś pysznego. Takie świnki to lubię! Całą sobą! Znam co najmniej jedną osobę, która też zachwyci się pyszczkami świnkowymi:-) Gdyby jeszcze tak były czerwone w białe kropki, prawda? :-) 



A! To się chyba nazywa ergonomia! Ergonomia! Tego słowa szukałam wcześniej. 

Przepraszam za jakość niektórych zdjęć. No i to kadrowanie... Wiem, wiem, można sfotoszopować, rozjaśnić, ale czasu chwilowo szkoda:-) 

Pozdrawiam ogrrrrrrrromnie ciepło i serdecznie:-) 
Edyta z Kubkiem Kawy

ps. Mam tyle rzeczy, którymi ogromnie chcę się pochwalić, a które ostatnio, a i wcześniej, dotarły do mnie via Poczta Polska... Gdy tylko się wyrobię! Mam nadzieję, że Szanowni Nadawcy nie obrażą się, że jeszcze nie... :-) 

poniedziałek, 11 listopada 2013

Ciasto dla zdesperowanych i jeszcze...

Dziś takie piękne i radosne biało - czerwone święto... Czasem zazdroszczę sobie, że mam możliwość żyć w... chciałam napisać "spokojnych czasach", ale ręka się zawahała. Nie są one spokojne, dzieje się dużo, szybko i często aż zanadto burzliwie, polityczna zupa warzy się z wielkim bulgotem, a i często obrzydliwy smrodek nad nią się unosi. Nie zmienia to faktu, że czasem zazdroszczę sobie samej tego, że mam możliwość żyć w wolnym kraju. Jakby to nie mocno górnolotnie i jednocześnie mocno dydaktycznie zabrzmiało... 

A jeśli już przy biało - czerwonej... Mama dziś rano stwierdziła, że także się oflaguje! Jednak nie z przyczyn porywów patriotycznego ducha, ale z pobudek niskiego autoramentu! W ramach protestu! "Jeśli nie upieczesz ciasta..." No cóż... Przyznam, że też jakoś tak za mną chodziło. Od razu wiedziałam, jakież to ciasto upiekę. Najszybsze ciasto świata, a przy tym pysznościowe i z tych, co to zawsze się udają, co też nie bez znaczenia. To idealne ciasto dla zdesperowanych w pragnieniu ciasta:-) bo od chwili osiągnięcia apogeum niemożności życia bez ciasta do wyjęcia gotowego z piekarnika mija jakieś półtorej godziny. A przy tym plusem jest to, że wychodzi pyszne nawet z podłej jakości margaryny, mimo że w przepisie masło. I tak wyszperałam w lodówce pół kostki margaryny wielce podłej jakości, której nazwy z litości :-) nie wymienię, rozpuściłam, dodałam cukier, mak i inne takie i...  

TA DAM !!!!! 

Piegusek

  

Potrzebne są:
- 1 szklanka mąki
- 1 szklanka maku suchego (w stanie niezmielonym, niemoczonym) 
- 1 szklanka cukru (choć ja daję zawsze nieco mniej, bo nie lubię bardzo słodkich ciast)
- 4 jaja
- 1 kostka masła (ale może być i margaryna)
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- aromat waniliowy - opcjonalnie
- cukier puder do posypania

Masło roztopić z 3/4 szklanki cukru, dodać mak i chwilkę ogrzewać. Ostudzić. 
Zmiksować białka na sztywną pianę. 
Żółtka ubić z 1/4 szklanki cukru na puch, dodać mąkę z proszkiem do pieczenia, zmiksować. Dodać masę makową, zmiksować. Dodać pianę, wymieszać delikatnie rózgą lub łyżką. Przelać do rynienki średniej wielkości wysmarowanej tłuszczem i obsypanej bułką tartą. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika.
180 stopni, ok. 40 minut. 
Gdy przestygnie i jeszcze coś zostanie:-) posypujemy cukrem pudrem. 
U nas nie zostaje... Znika na ciepło ze szklanką mleka. Wiem, wiem, niezdrowo... 

A z wczoraj... Ciąg dalszy kartek próbnych, czy też wzorów, czy jak to jeszcze zwać...

Na początek kartki w stylu, do którego, po ubiegłorocznym "na bogato", mam w tym roku słabość. Roboczo nazwałam sobie tą tendencję kartową "na całej połaci śnieg" :-)... w przeróżnej postaci - śnieg, na siostry i braci, zimowy plakacik - śnieg... na żale że wcale... i na tak dalej, tak dalej, tak dalej... śnieg... To wszystko przez Ori - Pani Domu Tymianka. Po rozmowie z Ori via telefon,  kilka dni temu, wszystko mi w duszy gra, jeszcze bardziej niż zawsze, Kabaretem Starszych Panów. Nawet kartki:-) 

A! Jeśli o Starszych Panach! Dziś w Trójce, Niedźwiedź z Anną Marią Jopek zapowiadali nową płytę Jerzego Wasowskiego. 3 grudnia w sklepach. Trzeba będzie napisać list do św. Mikołaja:-) :-) To nowa płyta Starszego Pana Jerzego, Pana A, z pięknymi tekstami różnych autorów. I to płyta częściowo zagrana i zaśpiewana przez Pana A, zgrana z taśmy nagranej w warunkach domowych lata temu, jedynie fortepian i głos Pana Wasowskiego. Do tego dodano nieco współczesnej, dopasowanej, dogranej muzyki, z orkiestracją, a więc i z orkiestrą:-), plus - w formie duetów z Panem Jerzym właśnie- Anna Maria Jopek, Monika Borzym i jeszcze Irena Santor. Ach... Starszy Pan A i jego delikatne, piękne, magiczne melodie...

Takiego duetu jak Pan A i Pan B wszechświat już pewnie nie zrodzi. Szkoda wielka... Gdy słucham piosenek z Kabaretu Starszych Panów to nawet w to, że przydarzy się... wielka, prawdziwa, dozgonna, niczym nieograniczona, szalona, wieczna... i tak dalej, tak dalej, tak dalej...  miłość, skłonna jestem - z cichutka - uwierzyć... :-) 

Ale karki! Tak jest, kartki. Wracam do nich. Na początek kartki w stylu "na całej połaci śnieg"...




A tu moje ukochane maleńkie dzwoneczki metalowe:-) A moja Mama na ich widok robi "phi!" i mówi, że mam niezdrowe podejście do dzwoneczków:-) Ale czy można się oprzeć? Co roku "wciskam" gdzieś w kartki dzwoneczki.

Gdy poruszy się kartką słychać cichutką magię świąt... 




I skrzydełka... to moja kolejna słabość. Także wieloletnia... Nie chwaląc się, jam to uczyniła, to jest wycięła owe skrzydełka.




I taka kartka, która w ogóle, ale to W OGÓLE mi się nie podoba. Coś, i to duże COŚ!, jest z nią nie tak. Tylko nie wiem co... Ktoś pomoże? 



I postarzona kartka z pięknymi listkami ostrokrzewu, które wyłudziłam od Brujity. Jeszcze raz wieeeelkie dzięki Kasiu:-)




I jeszcze takie nic...



I wisienka na torcie... czyli kartki powstałe w koprodukcji rodzinnej. Moja część pracy to jedynie mały dodatek do piękności krzyżykowych Mamy:-)






I
jak kończą się
amerykańskie filmy... 

THE END
:-)

Pozdrawiam wszystkich ogromnie ciepło:-)
Edyta z Kubkiem Kawy


niedziela, 10 listopada 2013

Pierwsze koty za płoty i jeszcze...

Nareszcie przysiadłam do kartek świątecznych. Spóźniona jestem ogromnie. Jakieś... dwa miesiące... W ubiegłym roku o tej porze robiłam ostatnie sztuki, a tym razem dopiero początek. Tradycyjnie najpierw trzeba było wyjąć z pudeł "podręcznych" to i owo całoroczne (jak mówi moja Mama "ogólnopolskie"), a załadować w nie, to co w pudłach "zachomikowanych" i bardzo nietwarzowych, pochowanych tu i ówdzie, czyli rzeczy świąteczne. Tradycyjnie też wymyśliłam sobie, że zajmie mi to ze cztery godzinki i już siądę z kawą przy stoliku i będę sobie kartki chałturkować. I jak zawsze, przegląd i przeładowywanie pudeł, zajęło mi cały dzień. Od świtu ku pełnej nocy. Przy okazji naruszyłam domowe zasoby kurzu i zakłóciłam spokojny żywot kilku miliardów roztoczy:-)

Kartkoporducenci, czy także macie ból narodzin pierwszej kartki w roku?

Zawsze jakieś tam pomysły mam, zapisuję sobie rok cały w bazgrolniku. Dopadają mnie w dziwnych momentach i dziwnych miejscach, i wtedy to na małym karteluszku lądują. Potem karteluszek ląduje w bazgrolniku i czeka sobie na moment działań kartkowych. Jednak kartelusz i bazgrolnik same w sobie są przyjemnym, obiecującym, ale baaardzo zwodniczym zjawiskiem. Baaaardzo. Albowiem zawsze, ale to zawsze!, pierwsza kartka zupełnie mi nie idzie. Wiem, jak ma wyglądać. Wiem, co i jak. A nie idzie...

Wczoraj, przez kilka godzin, posiłkowałam się zimowymi piosenkami Kabaretu Starszych Panów. I oczywiście jesiennymi także! Niech żyje jesień! Niech żyje!! Cóż, kiedy melodyjki te mistrzowskie jedynie... rozpostarły melancholii mglisty woal... a nie świąteczną wenę. Potem napoczęłam żelazne rezerwy kakao. Mocne, gorące kakao, leciutko jedynie posłodzone, z pianką z mleka i szczyptą cynamonu dla dopieszczenia weny kartko-twórczej. Nie pomogło. Chwilę poleżałam do góry brzuchem i wpatrywałam się w roziskrzone światełka na gałązkach wierzbowych, które zawsze wiszą nad moim łóżkiem. Jednocześnie dopieszczałam zmysły kolędami Preisnera. Już... już... coś tam... I rzuciłam się do stolika do kolejnych poczynań, z nadzieją, że tym razem wszystko na kartce się dopasuje, ułoży. Po jakiejś godzinie stwierdziłam, że coś tam już wychodzi, ale... Teraz poszła w ruch kawa z mlekiem, trzy kostki czekolady mlecznej oraz "Last Christmas" i TRZASK PRASK! zadziałało! Po kilku godzinach łapania pionu kartko-działaniowego, po kilku godzinach ładowania świątecznego akumulatora... udało się! Pion złapany i nareszcie coś tam mi wyszło. Ufff....

Co roku ta sama historia. I żeby to chociaż jeszcze była teoria względności, szczepionka na polio, "Traviata"... Albo choć małe arcydziełko... Choć tyle. Ale nie! To zwykły, prozaiczny kawałek kartki ozdobiony strzępkami i okruchami tego i owego... Żenła, jak mawiał jeden z moich pracowniczych kolegów. Żenła! 




Z racji tego, że u nas wciąż pochmurno i deszczowo (czyli pysznie:-) Tygrysy lubią bardzo!), zdjęcia nie chcą być tak jasne jak winny być. Nie pomaga rozjaśnianie. A podświetlanie lampą powoduje, że wszystko robi się kremowe lub rudawe. A wszystko na karce dzieje się w całkowitej bieli (na całej połaci śnieg... ciągle mi gra cicho w duszy) z niewielką szczyptą mroźnego srebra.

A gdy już pierwsze koty za płoty poszły, to wychałutrzyłam też toto.



A po toto tym powyżej okazało się, że jest druga w nocy i czas na sen. 

A śniły mi się dziś w nocy śmieszne rzeczy... Sprzątanie starego mieszkania wespół w zespół z koleżanką, kupowanie książek Jane Austin w oryginale i ich czytanie na głos na Placu Rodła w Szczecinie, i jeszcze jedzenie flaków w barze prosto z "Misia", i jazda samochodem typu Żuk, gdzie każda część radośnie i głośno postukiwała... Ciekawe co na to Freud?:-)
A sen przypomniał mi, że kiedyś miałam opowiedzieć Wam mój sen z Seanem Connerym i rewolucją październikową w tle:-) Niebawem. Coś mi się wydaje, że na dniach minęła była właśnie rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, co to wydarzyła się była - według starego kalendarza obowiązującego w Rosji w czasach rewolucji - w październiku, a teraz jej rocznica przypada - według obecnego kalendarza - w listopadzie. 

A na koniec komunikat kalendarzowy:-) Kalendarz w kuchni głosi, iż dziś 


Dzień Jeża! 

Uwielbiam jeże. Przytulaśnie, pięknie robiące nuf nuf... Są takie niespieszne, spokojne. Zawsze wydaje mi się, że są wiecznie zaspane. Albo już chcą spać, albo jeszcze się dobrze nie wybudziły. U mojej Mamy na działce zawsze zimuje w liściach i gałązkach, pod choinkami, kilka kolczastych obywateli. 

A jeśli Dzień Jeża to... jeżyki!!! Słodkie, zabakaliowane, najeżone orzeszkami, rodzynkami, wysłodzone karmelem, który skrywa się pod czekoladą... Mniam... 

Kalendarz w kuchni informuje także, że dziś 


Dzień Nierdzewiejącej Miłości!!! 

Ach... Och... Prawda, że Ach i Och??:-) Nierdzewiejąca miłość... 
U mnie to na pewno Stanisław Wokulski... Na pewno Verdi, na pewno Sting, na pewno Pilch, na pewno Leszek Kołakowski, na pewno Irena Kwiatkowska... i jeszcze... i potem... i plus... a zaraz potem... 
Ale pierwsze co przyszło mi na myśl... Zupełnie nie wiedzieć czemu, bo nie była i nie jest to nierdzewiejąca miłość. Ba! Nie była to nawet miłość. A jeżeli już, to może... była to miłość nieduża, poryw uczucia maleńki... Pamiętam, gdy w drugiej klasie szkoły podstawowej, w czasie lekcji, do klasy wszedł milicjant (to nie pomyłka, milicjant, bo to... chyba 79 rok? jakoś tak, liczenie nie jest moją mocną stroną) i przyprowadził naszego klasowego kolegę - Irka. Były to owe czasy, gdy uczeń samopas budził zainteresowanie stróża prawa. Tak więc przydybany na wagarach Irek został wprowadzony do klasy, publicznie pouczony o obowiązkach ucznia i tak dalej... Gdy tylko wszedł z owym milicjantem, pomyślałam sobie, że muszę się w nim zakochać! Muszę!
Zawsze byłam strasznie grzeczną uczennicą, pamiętam nawet moją wielką radość gdy NARESZCIE w trzeciej klasie dostałam uwagę w dzienniczku ucznia o huśtaniu się na drzwiach ubikacji. To był piękny dzień:-) Moja Mama do dziś wspomina, jak wpadłam po szkole do pralni w naszym bloku i z impetem rzucając tornister na posadzkę, krzyczałam radośnie "Mam! Nareszcie mam!" a potem z dumą pokazałam dzienniczek.
I tak, jak to wielce grzeczne, spokojne dziewczynki, mają w zwyczaju, poczułam niepohamowany zachwyt na widok młodzieńca "z marginesu" i uznałam za swój obowiązek zakochania się w nim. Nie wiem jak długo owo wielkie, bezgraniczne, pełne uwielbienia uczucie do Irka trwało, ale pamiętam ten wielki poryw owego uczucia. Miłość owa z pewnością zardzewiała, nie jest dobrym przykładem nierdzewiejącej miłości, jednak to moje pierwsze miłosne uniesienie, które pamiętam. I ono z pewnością nie zardzewiało, skoro je pamiętam. Uniesienie miłosne od miłości blisko położone, więc w takie święto chyba się liczy?

W Dniu Jeża życzę wielbicielom jeży uważnej jazdy samochodem i przytulnych ogródków z tysiącem kryjówek. A także pysznych jeżyków w zbyt mało licznych! - co do sztuk - pudełkach z jeżykami zanurzonymi w mlecznej czekoladzie.

W Dniu Nierdzewiejącej Miłości można życzyć jedynie pięknej miłości na wieki, bo czegóż innego?

Padam do nóżek i oddalam się na obiad, na który dziś kotlety z fasoli i kapusta kiszona. Ach:-) To także moja nierdzewiejąca miłość:-)

Tym razem postarałam się, jest dłuuuugi wpis. Zniechęconych i prze-czytanych-męczonych bardzo przepraszam:-)

Edyta z Kubkiem Kawy




wtorek, 5 listopada 2013

Dla Tymiankowych Wzruszaczy:-)


A dziś zapraszam do zakupów
 dla radości i pożytku czworonożnych mieszkańców Domu Tymianka!

Na początek 
priorytetowy notes




- notes jest wielkości standardowego zeszytu
- 96 gładkich stron, bez linijek i kratek
- oklejony papierem pakowym
- ozdobiony znaczkami pocztowymi i innymi takimi typowo wysyłkowymi naklejkami oraz 
ozdobnymi "listowymi" taśmami
- owinięty (sznurkiem czerwono - białym) jak paczki i zawiązywany na kokardkę
- lekko postarzony
- ozdobne elementy pocztowe na przedniej, tylnej okładce oraz ich odrobinka na pierwszej stronie

Cena notesu: 35 złotych
Przesyłka na koszt chałturnika = mój
Dostawa, z przyczyn technicznych, natychmiast po 25 listopada! ale na pewno 
NOTES ZAREZERWOWANY 


I jeszcze proszę oto...

Ta dam! 
TA DAM! 
czyli 
przybyło 

Zadziorne Trio!

Przybyło do Straganu i oczekuje na przytulny kąt w Twoim mieszkaniu:-)
Będzie radośnie opiekować się Tobą i Twoimi bliskimi, 
ale da też wiele powodów do uśmiechu swoim diabelskim, przewrotnym elementem.

Zestaw 1



Zestaw 2


- każdy zestaw = 2 aniołki + 1 diabełek
- zrobione z masy solnej
- pomalowane i polakierowane
- skrzydełka, włosy, rogi i ogon lekko posrebrzone
- posiadają zawieszki
- wielkość aniołka - 12 na 12 cm
- wielkość diabełka - 12 cm wys., 10 cm szer.


Cena każdego zestawu - 35 złotych
Dostawa na mój koszt
Wysłanie nastąpi, z przyczyn technicznych, natychmiast po 25 listopada, ale na pewno się dokona!

SPRZEDANE 

Wpłata oczywiście na konto Fundacji Domu Tymianka,
które widoczne jest na stronie Straganu dla Tymianków (KLIK)
Dla mnie jedynie, ale koniecznie, potwierdzenie dowodu wpłaty. 

Zainteresowanych i chętnych niesienia pomocy Wzruszaczom zapraszam do zakupu:-)

Przepraszam za wygląd posta,
 jakoś układ strony i czcionka żyją dziś własnym życiem:-)

No i znowu wyszło krótko i na temat... 
To z pewnością jakaś jednostka chorobowa mnie dopadła:-)
Obiecuję rychłą i gwałtowną poprawę:-)

Padam do nóżek
Edyta z Kubkiem Kawy