"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

piątek, 31 maja 2013

Kartka na Osiemnastkę dla BDWM, lira korbowa oraz dlaczego nie daję rady, gdy śpiewają Wagnera ...

       Na prośbę Margharett powstała wczoraj pośród nocy (czy Wy też nie mogliście spać? u nas burza gdzieś krążyła wokół, a do nas w końcu nie chciała trafić...) kartka na 18 urodziny dla Bardzo Dobrze Wychowanego Młodzieńca, takiego z zupełnie innych czasów... Stąd i kartka koniecznie postarzona mocno, obszudrana... 


Kartkę zgłaszam na Wyzwanie #14 Męska Kartka w 123scrapujty.blogspot.com. Hmmm.... nie wiem skąd we mnie taka brawura i taka odwaga ... 
       
       Określenie "Bardzo Dobrze Wychowany Młodzieniec", jedno z moich ulubionych, idealnie oddaje charakter i zachowanie owego Młodzieńca. Jest to bowiem  Młodzieniec ogromnie grzeczny, natchniony, uprzejmy nad miarę, lubiący muzykę dzisiejszą, ale i poważną, zwłaszcza - jak wieść niesie - starodawną: średniowiecze - renesans, chodzący do szkoły muzycznej, grający w zespole instrumentów dętych i perkusyjnych, który to zespół gra w lekko jazzowych aranżacjach, także swingowych i innych różne standardy i tak dalej. No chyba, że jestem niedoinformowna, ale z grubsza wszystko się zgadza. Powiadam Wam, nie ten świat, nie ta młodzież... 
       Stąd i kartka, mimo że dla młodzieżowego wieku, to postarzona mocno, a z racji zainteresowań oczywiście nuty - wykorzystałam moje stare etiudy z czasów szkoły muzycznej. W ruch poszły także ulubione papiery Mr Watson, także odrobinka taśmy w nuty, ociupinka wręcz, plus taśma smashowa czarna w białe kropki. I ruszyłam wreszcie coś ze skarbów (którymi już się chwaliłam), przysłanych mi jakiś czas temu przez Jadwigę z Sercem Tworzone, mianowicie ażurową rameczkę. Ach... I wyszła powyższa kartka. 
       
       A zgadniecie co sobie mógł zażyczyć ów BDWM - bardzo nieśmiało - na 18tkę? Ni mniej, ni więcej a  wyłącznie i jedynie ... lirę korbową ... Moja koleżanka Margharett (czyli wprost mówiąc Gosia) twierdzi, że rodzina cała przerażona jest dźwiękiem instrumentu ... a mi się tam podoba. Tyle, że ja bardzo lubię chorały gregoriańskie, wyłącznie męskie chóry cerkiewne i ... więc może i dlatego podoba mi się dźwięk wydawany przez lirę korbową, a także ona sama. Bo czyż nie jest piękna ... 


                                                                                                         (zdjęcie: www.etnomuzeum.eu)                                                


       A brzmi tak (tutaj ze śpiewem), proszę zrobić KLIK. Może jestem niedzisiejsza, i w sumie jakoś mi to nie przeszkadzałoby:-), ale mnie te dźwięki, i takie pieśni, bardzo poruszają ... Tyle, że natychmiast budzi się we mnie rosyjska dusza, tęsknota za bezkresnymi stepami ... nie, żarcik taki:-), ale faktycznie nastraja mnie bardzo bardzo nostalgicznie...

      A jeśli już o muzyce ... Dziś w nocy, bo tuż przed 23 puszczono w telewizyjnej Dwójce koncert Filharmoników Wiedeńskich z okazji urodzin Verdiego i Wagnera. Bodaj, że dwusetnych, ale nie będę się spierać. Pora oczywiście idealna na muzykę poważną ... Bo po cóż dawać ludziom do słuchania coś przyzwoitego w dzień czy wczesny wieczór, lepiej kolejny wokalny turniej lub grę o walizkę kasy...
       Oczywiście zachwyciłam się moim Verdim, była szczypta "Aidy", a uwertura do "Mocy Przeznaczenia", jak zawsze rozłożyła mnie na części pierwsze ... Może stąd i nastrój kartki dla BDWM:-) Przypomniało mi się też, jak to z Magdą ze Stolicy Wielkopolski oraz moją współlokatorką Izą, w czasie gdy chwilowo studiowałam w Poznaniu, wybrałyśmy się do opery na właśnie "La Forza del Destino"... Było to przeżycie... Piękna, oszałamiająca muzyka, no i że to opera, a nie z płyty, a także och! dodatkowo język włoski ... Buon giorno, come ti chiami, sta bene, cinquecento:-), oggi, quattro stagioni oraz mój faworyt: vaso di notte czyli po prostu... nocnik:-) a jak pięknie brzmi:-) Oczywiście, poza buon giorno, pozostałe nie wystąpiły w operze, zwłaszcza nocnik:-) A że po wysłuchaniu i obejrzeniu opery, po dwugodzinnym powrocie na stancję, w tym godzinny spacer z braku już komunikacji miejskiej, bo po północy, musiałyśmy z Izą dobijać się do domu bo nasza pani gospodyni zamknęła odrzwia na wszystkie ... 6 zamków... mimo, że uprzedzałyśmy o późnym powrocie, to już inna historia. Że nie wspomnę jej wymownego spojrzenia, no bo skąd mogą wracać panienki, nieprawdaż, po północy ...  
      I był wczoraj prócz Verdiego i ów wspomniany Wagner. I tu jakoś tak mam mieszane uczucia. Lubię Wagnera, choć w dawkach umiarkowanych i broń cię boże by były to fragmenty z wokalem. No nie trawię i już ... Może dlatego, że niemiecki taki mało śpiewny, melodyjny mi się wydaje. A może to skutek wielbienia Wagnera przez III Rzeszę i tak mi się natychmiast ten obraz nakłada. Nie wiem. Choć to straszne mieć uprzedzenia, ale ... Chociaż, nie przepadałam za śpiewanym Wagnerem, dużo wcześniej nim wciągnęła mnie historia. Mam też jedno kolejne - choć nie negatywne - natrętne skojarzenie, jak pewnie wiele osób oglądających filmy. Skojarzenie z "Czasem Apokalipsy" Coppoli. Gdy tylko pierwsze takty "Całując Walkirię" ... natychmiast widzę helikoptery nad taflą wody i słyszę charakterystyczny dźwięk "przecinanego" przez nie powietrza... 
       A ponieważ, poza tym, że pretenduję do miana królowej dygresji:-), mogę też startować w konkursie o tytuł Mistrza Luźnych Skojarzeń ... Albowiem natychmiast po skoku z Wagner i jego Walkirii na "Czas Apokalipsy", następuję w mojej głowie szybkie spojrzenie na to genialne zdjęcie ...


                                                       
                                                                                                 (zdjęcie: www.kultura.lublin.eu) 

... Chrisa Niedenthala z zupełnie pierwszych dni stanu wojennego, sprzed jednego z kin warszawskich (chyba). 

       I kończę ten ciąg skojarzeń... bo aż boję się, że... na widok czołgu nastąpi przerzucenie się na "Czterech pancernych i psa", następnie idąc za liczebnikami "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)", niesamowita powieść, swoją drogą. A zaraz potem - ciągiem środków lokomocji - "O psie, który jeździł koleją", do dziś prze niej płaczę okrutnie. I dalej, tym samym torem, smutne i dramatyczne "Pociągi pod specjalnym nadzorem" i rozkoszna scena z pieczęciami na pupie, i tu dochodzimy do golizny a więc skojarzenie z genialną komedią angielską "Goło i wesoło". A jak wesoło i rozbieranki oraz przebieranki to boski Dustin Hoffman w "Tootsie", a jak "Tootsie" to Jessica Lange ... cholerka, mogę tak długo... Tytuł Mistrza Luźnych Skojarzeń jak nic mam w kieszeni:-)

A jutro będzie o młodej kapuście na gęsto:-) tak dla odmiany:-)

Pozdrawiam ciepło i pędzę do dalszych działań bojowych:-)
Edyta z Kubkiem Kawy (o właśnie, kawa! trzeba sobie zapodać, pierwszą dziś, póki nie nadejdzie wreszcie burza i nie zmieni się ciśnienie i powietrze, jedyny ratunek w kawie:-))

czwartek, 30 maja 2013

Trzeba jak najszybciej ...

zrobić coś pięknego i kuszącego, a już Wy to potraficie!! oj potraficie!!! i przesłać do naszej Ani (o której na marginesie, tuż obok) albowiem,  jak wieść niesie, 9 i 23 czerwca odbędą się Aniowe imprezy charytatywne, na których organizowane będą aukcje. Wszystko dla możliwości leczenia Ani i to jak najszybszego leczenia. Czas jest tu ogromnie ważny, ogromnie. A suma do zdobycia ogromna.

Oczywiście służę adresem Ani. I sama też deklaruję, żeby nie było, że tylko nawołuję, nawołuję a jedynie palcem w bucie sobie kiwam, kawę popijam, książki czytam, głupoty piszę ... i nic więcej... Deklaruję więc, że i tym razem także coś wyślę, może ... kilka aniołów (oby tylko nie potłukły się w transporcie) oraz notesy - pamiętniki. Do myślenia cała noc, do pracy cały weekend. Jutro biorę się do roboty, w poniedziałek wysyłam. 
Kobiety Drogie ... wiecie co trzeba zrobić:-) Bardzo proszę:-)

Pozdrawiam ciepło i burzowo nieco, znowu błyska się za oknem
Edyta z Kubkiem Kawy


Notes, myśl dnia i osowiała kartka czyli szybkim krokiem do Dnia Dziecka oraz Poranny Aneks do wpisu

Tak, tak... Szykuję się, od jakiegoś czasu, do Dnia Dziecka,  który to dzień obchodzić będę biernie i czynnie. Albowiem prócz dawać prezenta, za czym przepadam!, zamierzam także otrzymać prezent od osobistej Rodzicielki. Jakiś miniprezencik, a takie najpyszniejsze:-) 

A prezenta różne do obdarowania to...

Dla mojej Bratanicy - nastolatki... choć zupełnie nie mam pojęcia czy spodoba się, czy nie ... ale romantyczny styl raczej by Jej nie odpowiadał, raczej... więc ruszyłam w styl młodzieżowy, tak go przynajmniej czuję:-) Gdybym dostała go w moich nastoletnich latach, podobałby mi się, stąd ośmielam się wnioskować, że może i Jej się spodoba. 


Rzecz zrobiona, z konieczności, mniej więcej naprędce, acz z sercem. W założeniu to taki starościowy notes ze znaczkami i pocztowymi sygnaturkami z całego świata (prosiłam Koleżanki o koperty po firmowej korespondencji służbowej z miejsc pracy). Jest tu i Nowy Jork, Belgia, Karlowe Vary, Niemcy oraz nasza piękna, piastowska Polska od morza po Tatry... Zeszyt bez linii i kratek, czyli gładki, obkleiłam papierem pakowym, i na to te znaczki, i te pocztowe sygnaturki. Całość szczodrze okraszona kawałkami taśm papierowych, stosownie do myśli przewodniej i wykończona w moim ulubionym stylu z myszką, czyli postarzona. W tym celu też lekko podniszczona, niedoklejona...







To nic wielkiego, po prostu taki sobie notes lub pamiętnik, lub co tam jeszcze sobie kto wymyśli. Pamiętam, że ja bardzo lubiłam takie śmieciuchowe, kolażowe rzeczy i, z tego co pamiętam, mojej Bratanicy też powinno się podobać... Do tego jeszcze będzie cieniowany szal - komin, który się robi jeszcze:-) Wiem, że to nie ta pora roku, ale że ja bardzo lubię jesień to ciągle coś jesiennego mi wychodzi spod ręki.

A dla mojego Bardzo Przybranego Wnuka, czyli nastoletniego Syna mojej Bardzo Przybranej Córki Wolffianki taka oto zawieszka wyszła była. 


O jej, może te kropki za bardzo dziewczęce ... Wolffianko, za bardzo?
Wykorzystałam grubą tekturę 30 na 30cm, którą zdarza mi się otrzymywać wraz z papierami scrapowymi z niektórych sklepów internetowych. Pomalowałam cieniej i grubiej, a nawet miejscami bardzo obficie, białą farbą typu Śnieżka. Aaa, oczywiście wcześniej przykleiłam taśmy papierowe i dopiero wtedy pomalowałam. Potem nałożyłam nieco pieczątek - list, rowerki, spękania, kratkę itp. I na to napis. Kiedyś widziałam gdzieś taki napis, po angielsku i ogromnie mi się spodobała intencja i siła jaką w sobie to zdanie kryje:-)
Tylko czy nie za dziewczęco to wyszło ... Co prawda dla uzyskania surowości poszudrałam brzegi, potuszowałam, poszarpałam nieco taśmy, także i sznurek w tym celu, ale ...
A fikuśną i bardzo przemawiającą do mnie myśl wyczytałam kiedyś na jakimś anglojęzycznym blogu. Bardzo mi się spodobała:-) 

A dla mojej Bardzo Przybranej Córki mam ... Wolffianko zamykaj oczy, ale to już! Widzę, widzę, że podglądasz ... więc tylko plecki oto:-)



A dla Marty ze Stolicy Wielkopolski, najmłodszej nastolatki, karteczka nieco osowiała ...


Z tej przyczyny, iż Magda - Mama Marty lubi w kartkach prostotę i przestrzeń, i mało ozdób, zasadę tę zastosowałam do kartki dla Marty. I pociachałam specjalnie dla kartek oby Pań ze Stolicy Wielkopolski (bo i dla Magdy robiłam na imieniny, ale o tym, gdy już dotrze do adresatki. Choć wiem, że Magda teraz pilniej czyta prace maturalne z polskiego niż mój blog... ale przezorny...) Kapuśniaczek Pastelowy ... piękny on ci, oj piękny. A ciachanie pierwsze przyjemne, ale bolesne... 

Coś się dzieje niepokojącego. Dopiero północ na zegarze, a mi już chce się do łóżka i poleżeć. Tak w środku dnia? Niepokojące. I ziewanie w toku... Są dwa wyjaśnienia: jesień życia znaczy nadejszła już albo znowu mój organizm zamierza chorować. Stawiam na jesień, a co! 

Pozdrawiam bardzo bardzo ciepło i gdzieś z obrzeży burzy... a błyska się, łoj!
Edyta z Kubkiem Kawy

Minęło 10 godzin i ... jest już rano, a nawet 10.34. A szal, tj. komin, dla mojej Bratanicy w nocy zrobił się do końca. Najzwyklej w świecie stało się tak, że po rozłożeniu kanapy, ułożeniu się wśród pościeli, jaśków, miśków i kota (niezły zestaw:-)) senność i chęć poleżenia przeszła... no to za szydełko. Bo przecież wiadomo, że czasem... ale to tylko CZASEM ...


... bo wtedy się zaczyna zbyt dużo myśleć i głupoty do głowy przychodzą:-) Choć nuda jest też bardzo przyjemnym stanem ciała i duszy:-)

I oto mamy ...


Jak powyżej komin wygląda po dwukrotnym omotaniu wokół migdałków:-) W sumie miał około 250 cm długości przed zszyciem.


Z braku chętnych (poza Tygryssą, która dała do zrozumienia, że owszem, za odpowiednie apanaże to ona MIAUaby może i ochotę zaprezentować komin, ale tak za nic ... phi!) do pokazu zatrudniona została przeurocza modelka z przedpokoju.


Może nie prezentuje się zbyt zachęcająco... ale naprawdę jest przytulniasty, puszysty, bardzo spokojny co do kolorystyki i bardzo ciepły. I ogromnie prosty w wykonaniu:-) Dwa oczka, słupek, dwa oczka, słupek, dwa oczka, słupek, dwa ... tylko przy nowym rzędzie trzy oczka. Ot i całe mecyje.

No to pędzę do nużących działań pseudo - literackich ...
Życzę udanego weekendu, bo dla niektórych to z pewnością dłuuugi weekend i czas na miłe doznania:-)
Pozdrawiam ciepło
Edyta z Kubkiem Kawy

środa, 29 maja 2013

Organtyny tancerza narcyza oraz Komunikat Organizacyjny

Przedwczoraj, oj... jak te dni szaleją i znikają za rogiem w oka mgnieniu, przybył od ogromnie twórczej Ja-Majki, której prace nie dość, że artystycznie niesamowite to i ich treść sprytna, inteligentna, z cudownym, lekkim poczuciem humoru lub szczyptą rozmarzenia... a więc przybył od Ja-Majki narcystyczny tancerz, jego organtyny, a wszystko to w towarzystwie amora. Czyli wielka przyjemność małego formatu, albowiem wielkości kartki pocztowej, którą udało mi się wygrać w Ja-Majkowym candy zupełnie na prędce zorganizowany. I oto proszę ... 


Stoi na półce, tuż obok biografii Peggi Guggenheim, myślę, że to idealne towarzystwo dla takiego obiektu artystycznego:-) Dziękuję bardzo Ja-Majko:-)

Popełniłam ostatnio kilka ogromnie szybkich kartek ... ten czas, ten czas... ale za jakiś miesiąc już zwolnię ... i wtedy przedzierzgnę się w artystę malarza pokojowego oraz - ha ha ha - dekoratora wnętrz i odświeżę biel ścian w domu oraz dokonam rewolucji przenosząc pięć regałów z książkami z mojego pokoju do pokoju gościowego (czyli takiego w którym podejmujemy gości kawą, obiadem, etc... ależ to zabrzmiało:-)) aby zrobić miejsce na miejsce do pracy, takie na stałe, a nie z doskoku, kiedy to muszę wyciągać rzeczy z półek, ściągać spod sufitu kartony, etc.... ależ mi się zdanie rozwinęło ... znowu odezwała się we mnie królowa dygresji :-) A więc popełniłam kilka bardzo szybkich kartek na imieniny i Dzień Dziecka, ale o tym, gdy już dotrą do Odbiorców i Solenizantów:-) choć nie wiem czy wcześniej tu zajrzą ... no ale jednak, przezorny zawsze ...

I wyruszyły wczoraj paczki:-)

Pierwsza do Iwony czyli IKartki, z Jej zwycięskim Zaczytanym Candy:-)

Ażeby niespodzianka i Niespodziewanka pozostały do końca tajemnicze zapakowałam każdą z rzeczy szczelnie i zasznurowałam:-) 

Uchylając rąbka tajemnicy, specjalnie dla Was ... a jeśli Iwonko - IKartko też to czytasz, to natychmiast zamknij oczy! A więc odrobinkę uchylony szary papier pakowy Niespodziewanki odkrywa ... 


Całość po rozszudraniu papieru i sznureczka przez IKartkę. 

I poszły też dwie paczki z aniołami w sprawie Ani:-) I tu się zaczyna Komunikat Orgranizacyjny: 

Ogromnie się cieszę i serdecznie, ciepło, gorąco, bardzo mocno i tak bez końca ... dziękuję Boskie Dziewczyny:-) I tym, do których poleciały wczorajsze anioły,  i do której dzisiaj (bo przed sekundą umyślny, czyli moja Mama, wyruszyła na pocztę z kolejną paczką) i kolejnym, które się zgłosiły wczoraj, i moim "starym" przyjaciółkom (przepraszam, za te stare, ale jak to inaczej nazwać?:-)), które także przyłączyły się do sprawy.   

Wczoraj wyruszyła paczka do Basi i Sylwii, dziś do Agnieszki:-)
Jesteście wspaniałe Kobiety Drogie:-) :-) :-) A aniołki, które do Was wyruszyły wyglądają - z grubsza rzecz biorąc, bo też chcę by była to niespodzianka - tak...



A nie! nie! wróć. To nieproszony gość. Tygrys dalece odbiega od wizerunku aniołka, zwłaszcza charrrrakterrrrrkiem, ale podejrzewam, że pasiasty umysł wykoncypował, że jest zdecydowanie dalece bardziej anielski niż sam anioł. Ba! Stado aniołów!  I osobiście wyrusza w drogę z podziękowaniami:-) I tym samym przepłoszył anioły... Pokażą się  tutaj jutro, może pojutrze ... 

Mam nadzieję, Kobiety Wielkiego Serca, że nie będziecie rozczarowane... i także, że anioły dolecą w całości:-) W razie co, gdyby były się nadtłukły, o czym też napisałam do każdej z Was, zrobię kolejne i wyślę.Cytując klasyka "serio, serio!"

Aniołek poleciał także do mojej przedszkolnej, a zarazem też licealnej, Koleżanki, Kozy Anny:-) A że droga niedaleka, bo na drugim końcu miasta, więc Koza przybyła osobiście i uroczyście po anioła. I anioł także powinien trafić do Margharett i do Wolffianki! Ale powiedziały, tj. dały mi do zrozumienia ... a daj spokój! taki anioł ... phi! uuuuu .... brzydal!! daj se na luz ... Mówię Wam, ciężki jest los twórcy ... ludowego:-) Dziękuję Wam o Boskie! Już od lat wiem, że jest w Was Wielkie Serce:-) 

I wierzę też, że kilka osób, zupełnie ani mru mru, przyłączyło się do sprawy. Czuję to:-) A moją Mamę, która już z poczty wróciła - bo w sąsiednim bloku - zaczepiła koleżanka i pośmiawszy się, że tak z paczkami krąży, cóż tam tak wysyła ... dowiedziała się o sprawie ... nie powtórzę słów, bo nadużywała, odnośnie polityki Funduszu, państwa, etc. i na dniach ma się zgłosić po dane do przelewu.
Ja wiem, że to wszystko tak mało, tak mało ...Tym bardziej mam nadzieję, że jeszcze ktoś się ... I tak ogólnie mam nadzieję. Bo pomysłów niestety mi brak, cholerka! 

Kolejne anioły Aniowe, do kolejnych zgłaszających się Dziewczyn, wyruszą po weekendzie:-)

A kto podgrzebywuje pomiędzy strzępkami pierwszy raz - zapraszam w powyższej sprawie na boczny pasek, klik na zdjęcie naszej Ani:-)

No to chyba na tyle szybkiego pisania. 
Obiecuję sobie i Wam, że jutro więcej. Mam w zanadrzu one anioły, ową niespodziewankę dla IKartki, także coś na Dzień Dziecka dla mojej Bardzo Przybranej Córki:-)  

Pozdrawiam bardzo ciepło ze środka tygodnia i pędzę do dalszych działań :-)
Edyta z Kubkiem Kawy

sobota, 25 maja 2013

Miałam niesamowite szczęście ...

... w moim chorowaniu. Miałam ogromne szczęście, że moje leczenie, chemioterapię i inne takie, przewidziały przepisy. Fart niesamowity. 
      
       Ania nie ma tego szczęścia i mimo że jest ogromnie dzielną, ogromnie silną i pełną optymizmu osobą, brakuje Jej do leczenia strasznie wielkiej sumy. Sumy niebotycznej, jak na siły jednej osoby, wzmocnione nawet siłami rodziny i przyjaciół. Z prośbą o pomoc dla Ani pisałam już jakiś czas temu, W TYM MIEJSCU. Pieniądze potrzebne są na cykl leczenia, które nie jest refundowane przez NFZ. Jeśli nie będzie leczenia, nie będzie możliwości przeszczepu od obcego dawcy. To będzie już trzeci przeszczep Ani, dwa pierwsze, autoprzeszczepy, nie dały rady paskudnemu potworowi, któremu się wydaje, że może pokonać Anię. Tym razem NA PEWNO się uda! Potrzebne są TYLKO i AŻ pieniądze. 

Ania pisze piękny blog Dzierganki To Nie Wszystko
http://dziergankitoniewszystko.blogspot.com

       My pokazujemy, w czterech kątach naszych blogów, to co w nas najpiękniejsze - nasze zdolności, talenty. Pokazujemy naszą codzienność, to co nas cieszy, bawi, daje radość. Ania, mimo woli, zmuszona przez chorobę, pokazuje to co jest w niej najpiękniejszego - siłę, odwagę, determinację. A jej codzienność to nie tylko radości "naszego typu", ale radość, że jest nadzieja a także walka o realizację tej nadziei. 

       Z pewnością nie mam prawa mówić w imieniu Ani, ale wystarczy zrobić klik właśnie TUTAJ i usłyszycie Anię. Z pewnością nie mam tego prawa mówić w Jej imieniu, ale... mówię od siebie. I choćby nie wiem jak żałośnie to zabrzmiało, to ... najgorsze są te momenty w chorobie gdy nadchodzi wieczór, potem noc ... i jedną z wielu rozpaczliwych myśli, z którymi jest się bardzo samotnym, są te z pytaniem o następne święta, czy zobaczy się zakwitające wiosną bzy, poczuje na twarzy pierwszy śnieg zimą, o smak kremu na torcie w kolejne urodziny ... nie potrafiłam nocami zgasić światła przez wiele długich miesięcy... 
      
Na 1% z podatku już zbyt późno, ale na małą choćby wpłatę z pewnością nie. 
Każda złotówka się liczy. 
Naprawdę każda.
I to jak najszybciej bo czas ciągle pędzi jak szalony. 



Można także przyłączyć się do akcji pomocy Ani inną drogą, klik TUTAJ.

I jeszcze ... nie wiem czy to ma jakiś sens, czy mnie nie wyśmiejecie, czy to w ogóle coś da ... naprawdę nie wiem czy się uda ... ale muszę spróbować ... jeśli podobają Wam się moje anioły ...  jeśli się podobają ... proszę przelejcie na konto Ani (czyli fundacji, o czym informacja w ulotce wyżej) na przykład z 40 - 50 złotych, a ja w zamian zrobię anioła i wyślę na Wasz adres.  
Anioły do obejrzenia pod etykietą Lepianki Solne. Najmniejszy z moich aniołów kosztuje 20 złotych, największy 35 złotych. Myślę więc, że licząc koszt przesyłki, który pokryję, byłoby to uczciwe względem Was. I ogromnie pomocne dla Ani. Właśnie przeczytałam u niej w blogu, że zebrano dotychczas 13 tysięcy złotych. A na jeden tylko miesiąc kuracji potrzebuje ich 40... 
(Jeśli ktoś będzie chętny by w ten sposób pomóc Ani proszę o informację w komentarzu, a później mail z dowodem wpłaty i swoim adresem.)

Przepraszam za moją może nadmiar śmiałą i bezczelną propozycję, ale bardzo bym chciała ... Przepraszam.  


Pozdrawiam serdecznie
I ciągle mocno, ogromnie mocno, trzymam kciuki za Anię.
I nie tylko. 

Edyta z Kubkiem Kawy
25.05.2013r.

i dalej w tej sprawie:

czwartek, 30 maja 2013

Trzeba jak najszybciej ...

zrobić coś pięknego i kuszącego, a już Wy to potraficie!! oj potraficie!!! i przesłać do naszej Ani (o której na marginesie, tuż obok) albowiem,  jak wieść niesie, 9 i 23 czerwca odbędą się Aniowe imprezy charytatywne, na których organizowane będą aukcje. Wszystko dla możliwości leczenia Ani i to jak najszybszego leczenia. Czas jest tu ogromnie ważny, ogromnie. A suma do zdobycia ogromna.

Oczywiście służę adresem Ani. I sama też deklaruję, żeby nie było, że tylko nawołuję, nawołuję a jedynie palcem w bucie sobie kiwam, kawę popijam, książki czytam, głupoty piszę ... i nic więcej... Deklaruję więc, że i tym razem także coś wyślę, może ... kilka aniołów (oby tylko nie potłukły się w transporcie) oraz notesy - pamiętniki. Do myślenia cała noc, do pracy cały weekend. Jutro biorę się do roboty, w poniedziałek wysyłam. 
Kobiety Drogie ... wiecie co trzeba zrobić:-) Bardzo proszę:-)

Pozdrawiam ciepło i burzowo nieco, znowu błyska się za oknem
Edyta z Kubkiem Kawy

Dla wątpiących w siły anielskie ...




już dziś, troszkę wcześniej niż mówi o tym kalendarz
z okazji Dnia Mamy

tylko pięknych dni

Tobie Mamo

Wszystkim Mamom

Każdej Mamie


Edyta z Kubkiem Kawy

piątek, 24 maja 2013

W cieniu malinowego chruśniaka



 ... z bazgrolnika ...

Edyta z Kubkiem Kawy

Opowieści o tomku, prażuchach i Słynnej Historii Z Kozą część wtóra ...

... albowiem znalazłam rano informację o tomku, której wczoraj - pisząc poprzedniego posta - szukałam w głowie:-) Znalazłam szybko, bo pamiętałam gdzie czytałam... chociaż dokładnie CO czytałam to już gorzej... To już ten wiek? :-) 
       Znalazłam informację w książce "Tradycje polskiego stołu" Barbary Ogrodowskiej, z pięknej serii "Ocalić od zapomnienia". To jeden z moich marzymisiów, mam (już i zarazem dopiero) trzy tytuły z tej serii, a marzymiś polega na tym, że marzą mi się wszystkie książki cyklu:-)) 




       I czytamy tu, między innymi wierszami, panie dzieju, w rozdziale pod krótkim tytułem "Jaja", co następuje:
       " Na wsi jeszcze na początku XX wieku jaja kurze były produktem luksusowym, jadanym tylko na specjalne okazje, chociaż niemal w każdej chłopskiej zagrodzie hodowano kury. W większości przeznaczano je na sprzedaż (podobnie jak masło, śmietaną czy kurczęta). Można je było także wymieniać w sklepiku lub karczmie na śledzie, wódkę, ryż, sól, cukier, przyprawy, obwarzanki, pierniki, karmelki i inne potrzebne artykuły, na które nie było gotówki. 
       Tylko bogatsze gospodynie przyrządzały jajecznicę (często zwiększając jej objętość dodatkiem mąki i mleka), np. na poczęstunek dla pracowników najmowanych do robót w polu, dla cieśli budujących dom lub dla specjalnych gości."  (s.195)




       Oczywiście natychmiast zarzuciłam:-) Mamie, w jakie to luksusy:-) opływała rodzina skoro ten tomek na stole i to dla dziesięciu przecież osób. Od razu zostałam wyprowadzona z błędu. "Tomek to u nas był z wodą, nie z mlekiem. I to wyłącznie w niedzielę, na kolację, a i to tylko może z raz w miesiącu. Wszystkie jajka Babcia dawała do sprzedania. Gdy kazała mi iść z nimi do skupu, do sklepu, to dawała od razu listę co mam kupić. Mąka, sacharynę, bo kawę zbożową to sama robiła, mieliła. A jak coś zostało to mogłam sobie kupić dropsa". 

       I nie byłabym sobą żeby nie zaprezentować apetycznego przepisu na jajecznicę, choć to faktycznie bliżej omletu chyba, ze strony obok tej z tomkiem. Powiadam Wam, poezja słowa, bo jak to się ma do samego dania, nie wiem, choć zapowiada się pięknie, no może pominąwszy niektóre ingrediencje... Autorka  "Tradycji polskiego stołu" cytuje go, słowo w słowo, z XVIII wiecznego "Kucharza doskonałego" Wojciecha Wielądko. A więc smakujmy ...


Jajecznica
XVIII wiek 

       "Ile chcesz weź jajec, włóż w rondel, osól, ubij dobrze jaja, rozpuść masła w tyglu, wlej jaja usmaż jajecznicę, przyrumień pięknie od spodu, przewróć na półmisek, na którym masz dać. Niektórzy lubią pietruszkę i cebulę siekaną drobno kładą. Jeśli chcesz zrobić przedniejszą jajecznicę na słoninie, z nerkami cielęcymi, z szparagi, z truflami, z grzybami, smażonymi pieczarkami i innymi zaprawami, trzeba wprzód ugotować zaprawę jak się należy, zastudziwszy usiekaj, aby się dobrze zmieszała z jajami, ubij razem i zrób jajecznicę w tyglu, jak inne według potrzeby." (s. 194)   

       Och... jak ja uwielbiam taki język... "niektórzy lubią pietruszkę i cebulę siekaną drobno kładą" ... albo owo "zastudziwszy usiekaj" ... i nie "ze szparagami" a "z szparagi" jajecznicę przedniejszą można zrobić... poezja, poezja:-) 

       I jeszcze wisienka na torcie, a potem to jednak pójdę coś przekąsić ... Jakiś czas temu, oj będzie, będzie, w "Gazecie Wyborczej" natrafiłam na artykuł o wigilijnych tradycjach i potrawach. I na dole strony maleńki przepisik był sobie włożon, a mianowicie ... kapłon całkiem w flasie. I znowu, nie byłabym sobą nie wyciąwszy i nie zachowawszy tak arcyciekawej receptury (o! widzę, że już stylistyka mnie wciągnęła:-)) 
       A receptura owa  przedrukowana była wprost z książki Jarosława Dumanowskiego, Andrzeja Pawlasa oraz Jerzego Poznańskiego "Sekrety kuchmistrzowskie Stanisława Czernieckiego. Przepisy z najstarszej polskiej książki kucharskiej z 1682 roku", wydana czas jakiś temu. Także na liście moich marzymisiów:-) I oto ...


Kapłon całkiem w flasie
XVII wiek

       "Weźmij kapłona dworowego, ochędoż pięknie, zdejmij skórę z niego całkiem tak ostrożnie, żebyś dziury najmniejszej nie uczynił, a członki, z których się skóra zdjąć nie może, poprzyrzynaj, żeby przy skórze ostały. Włóż tę skórę w flaszę taką, u której będzie dziura w śrzobie, żeby trzy palce włożył, trzymajże tę przerżnietą skórą w dziurze. 
       Weźmij żółtków szesnaście, rozbij, przydaj trochę mleka, zapraw jako chcesz, wlej lejem w tę skórę z kapłona trzymając, a zszyj i puść w flaszę. Wody wlej pełną flaszę, zasól, a zaśrobuj albo mecherzyną zawiąż, włóż w kocioł wody, a warz. A gdy się ociągnie, te jajca z mlekiem rozedmą kapłona tak, że się będzie każdy dziwował jako tamtego włożono kapłona, gdy go dasz z flaszą na stół, a kto tego nie wie, nie będzie przez podziwienia wielkiego."  

      Pomijając ... smaki czy krwawość zabiegów ... opis brzmi jak muzyka. "Się będzie każdy dziwował jako tamtego włożono kapłona, gdy go dasz z flaszą na stół" ... Uwielbiam czytać przepisy, a już przepisy z dawnych lat, wieków wręcz szalenie uwielbiam. 

       Gdy kiedyś zachwycałam się tym przepisem głośno, Mama - bo któż by inny:-) - zgłosiła uwagę, że u nich to się "pecherzyna" mówiło, nie "mecherzyna". Faktycznie, pamiętam to z rozmów Dziadków. Ale każdy region i każde czasy mają wszak swoje słowa i nazewnictwo. To tylko u nas, na północnym zachodzie taka językowa nuda przeważnie, wszystko co napłynęło po wojnie, wymieszało się.

       Stanowczo zaostrzył mi się apetyt:-) Udam się po kromkę chleba z białym serem. I gruba sól, choć zasadniczo w ogóle  nie solę, ale twaróg musowo:-)

       Smacznego życzę, może ktoś się pokusi o batalię z kapłonem w flasie :-) Koniecznie wtedy o raport z akcji proszę:-)

Pozdrawiam ciepło
Edyta z Kubkiem Kawy






Tomek, prażuchy i Słynna Historia Z Kozą

W domu mojej Mamy często gościły dania, których głównym zadaniem nie było dogadzanie podniebieniom domowników, ale nakarmienie małym kosztem sporej rodziny. Mama miała siedmioro rodzeństwa, a to lata wojenne i także te tuż po, małe gospodarstwo, wyjazd na Ziemie Zachodnie, obowiązkowe dostawy, ciągle czegoś brakuje ... 

Do dziś, gdy Mama opowiada o różnych wydarzeniach z tamtych lat widać, że Babcia musiała mocno się nabiedzić by a to nowe sukienki uszyć dla córek (czyli wysupłać jakiś grosz na kupno materiału, bo Babcia sama szyła), a to buty, a to prezenty pod choinkę wymyślić, lub coś słodkiego na zajączka, dla całej ósemki dzieci. 

Na zajączka Babcia sama robiła cukierki:-) bo, co tu ukrywać, najtańsze były:-) Robiła w garnku karmel, do tego trochę  śmietanki zebranej z mleka ... i tyle moja Mama pamięta. Potem Babcia wycinała z papieru osiem kształtów podwójnego zajączka, pomiędzy które to zajączki wklejała pudełka po proszku do prania, środek wykładała pociętą bibułką i na to kładła cukierki. Zajączki były ukrywane w ogrodzie, a dzieci w wielkanocny poranek biegały wokół krzaków i drzew, szukały  słodkich zajączków w trawie. Wielkanoc była też okazją kiedy to, raz w roku, moja Mama i Jej Siostry dostawały nowe szlajfy do włosów:-)

A z tym brakiem luksusu, a raczej z brakiem tego i owego, a razem biorąc po prostu brakiem wielu rzeczy od razu kojarzy mi się historia z kozą. Jedno z moich ulubionych wspomnień Mamy. Słynna Historia Z Kozą. Jest to zarazem dramatyczna i zabawna opowieść, która ma swą puentę po około pięćdziesięciu  latach od jej początku.
Moi Dziadkowie wyjeżdżali ze swojej rodzinnej wsi koleją, wagonem, jak to w czasach "na drugi dzień" po wojnie. Jechali już z szóstką dzieci w różnym wieku, bardzo wczesnymi nastolatkami i małymi dziećmi. Jeden z moich Wujów urodził się na kilka dni przed wybuchem wojny, moja Mama w jej połowie, a najmłodszy wówczas Wuj Janek miał niecały rok. Oprócz jakiegoś tam jedzenia na drogę, swoich domowych larów i penatów, mieli Dziadkowie jedynie rzeczoną kozę. A tak naprawdę ... nie mieli tej kozy. Koza była bowiem pożyczona moim Dziadkom przez jednego z braci mojej Babci, Wacka.  I Babcia, i Dziadek, i dzieci cieszyły się ze skarbu w postaci kozy. To przecież mleko dla wszystkich, a przede wszystkim dla małego Jasia, także dla mojej Mamy. "Pociąg powoli rusza - opowiada moja Mama - powolutku, Mama, to znaczy Babcia się przeżegnała, pociąg przyspiesza. Babcia zaczęła zdrowaśki i nagle na dworzec wpada na rowerze Wuja Wacek. Wskakuje do wagonu, kozę za postronek i już kozy nie było! Tylko zabeczała, krzyknęła wystraszona i za wuja Wackiem wyskoczyła z pociągu. Przywiązał ją do roweru i koza pognała za nim Wszyscy zaczęliśmy płakać." Strata kozy, wydająca się dziś taką zabawną scenką, jak ze świata Pawlaka i Kargula, musiała być wtedy tragedią dla rodziny mojej Mamy. Mleko, niby nic, było dla nich czymś niezmiernie ważnym, a zwierzak je dający wielkim majątkiem. Całą drogę wszyscy pili kawę zbożową na wodzie, a najmłodszy Wujek Janek dostawał zamiast mleka wodę z sacharyną.
I jest jeszcze drugi koniec tej historii. Mija pięćdziesiąt lat i Wuja Wacek umiera. Nasza rodzina czyli  Zachód, jak to mówi o nas rodzina w Centrali:-), pojechała na pogrzeb. Pojechała między innymi i moja Mama oraz  Bratowa mojej Mamy - Ciocia Kazia, żona Wujka Zdzicha, którego chrzestnym był właśnie Wuja Wacek Od Kozy:-) Po przyjeździe z pogrzebu Mama mi opowiadała: "No i wiesz, idziemy w kondukcie, ludzi dużo, zimno, wieje, śnieg zacina (a był to wczesny, bardzo zimny maj), a Kazia płacze i płacze. I mówi mi, że nie zdążyła się pożegnać w imieniu Zdzicha z Wujem Wackiem. A ja jej na to: ale ty głupia jesteś!, to Wuja nam kozę zabrał z pociągu, tylko zdążyła zameczeć bidula, nie mieliśmy co jeść, a ty się będziesz żegnała!! Mówię ci, tak się zaczęliśmy śmiać, że dobrze, że za wieńce można się było schować. Jeszcze nam potem ktoś, nie pamiętam kto, mówił i dziękował że tak płakaliśmy za Wuja Wackiem". Cała moja Mama ...
I taki to koniec historii, mojej Ulubionej Historii Z Kozą. I Wuja Wackiem, ale to już drugoplanowa chyba rola, w tym wypadku, bo tak koza ...
Jest w tej opowieści mojej Mamy tyleż smutnych, co i radosnych momentów. Nie wiem czy dla nie-rodziny ma ona jakiś sens i trzyma się całości. Dla mnie jest soczystą przypowieścią rodzinną i częścią naszej historii. 

Wracając jednak wśród talerze ... bo przecież ja tu o tym chciałam głównie...

W domu mojej Mamy często gościły prażuchy i tomek (tak, tak, z małej litery). To co dla nas teraz - i także gdy była nas w domu czwórka: Rodzice, ja i mój Brat - jest rarytasem i pyszotą, czyli na przykład ów pyszny tomek oraz boskie prażuchy, ale i młoda kapusta duszona z  młodą marchewką i przecierem pomidorowym, dla mojej Mamy nie było niczym fantastycznym i bynajmniej nie radosnym, ale koniecznością i codziennością. Choć pyszną, jak mówi Mama, ale jednak koniecznością, Koniecznością z ... braku kozy ?? :-) :-)

A więc oto przepisy na tomka i na prażuchy nasze ulubione, a pojawiające się u nas tak z raz w miesiącu. Czasem także na okoliczność tego, że ... do pierwszego daleko:-)


Tomek: 
(ilość na kanapki dla około trzech osób)
- 3 jajka
- ok. 1/2 szklanki wody
- ok. 2 bardzo płaskie łyżki mąki pszennej
- odrobinka soli (jeśli ktoś używa)
- grubo pokrojony szczypior
- a w wersji de lux i dla mięsożerców - pokrojona w kostkę kiełbasa lub szynka lub boczek
.
Mieszamy, mieszamy i smażymy.  A w wersji de lux i dla mięsożerców zaczynamy od usmażenia mięsnych elementów i na to wylewamy masę jajeczną. Po usmażeniu obkładamy chleb i posypujemy pieprzem. Zajadamy się. Niby jajecznica, ale ma zupełnie inny smak. Jak dla mnie - boski smak.

Tomek kojarzy mi się z dzieciństwem, i z powrotami z działki, wieczorem, gdy Mama robiła tomka na kanapkach. Albo oczywiście kanapki z rzodkiewką, szczypiorem... ale to już inne smaki:-)
Czas jakiś temu, w jakiejś książce o kuchni polskiej i tradycji, i tym podobnych trafiłam na tomka! Nie nazywał się on tam tomkiem - nikt w rodzinie zresztą nie wiem skąd ta nazwa - ale bieda - jajecznicą ... Byłam ogromnie zaskoczona, mimo opowieści Mamy, jakoś zawsze uważałam tomka za pyszotę, boską potrawę, a to wynalazek z biedy. A w bogatszych gospodarstwach wiejskich dodawano nie wodę, ale mleko. No i skwarki, jakąś tłustą omastę. Rzeczywiście, u nas w domu, też kiedyś był smażony tomek na boczku. Jednak od jakichś dwudziestu lat jadamy bezmięsnego tomka, skutkiem moich przekonań. 


I oto jeszcze, proszę uprzejmie, prażuchy we własnej - pysznej, swojskiej, wiejskiej - osobie...



Prażuchy: 
- kilka kartofelek (jakby to Mama powiedziała), obranych
- ok. 3 - 4 łyżki mąki pszennej, mniej więcej czubate łyżki
- duuuuża cebula średnio drobno posiekana
- mile widziany szczypior grubo pokrojony
- wersja de lux i dla mięsożerców - pokrojona w kostkę kiełbasa, boczek i tym podobne

Kartofle gotujemy jak zazwyczaj, ale nie za dużo wody. Gdy zaczną się gotować sypiemy na nie, na jedną kupkę, mąkę i gotujemy do miękkości, jak zawsze. 




Odcedzamy a następnie tłuczemy tłuczkiem do ziemniaków. Nasz tłuczek jest, nieprawdaż, tłuczkiem wiekowym, starowinką wśród naszych przyrządów kuchennych, ma niemal pięćdziesiąt lat:-) Ileż on już ziemniaków natłukł w swym kulinarnym życiu... Łza w oku się ... 




W trakcie gdy ziemniaki się gotowały siekamy sobie cebulę, kroimy szczypior i na oleju smażymy najpierw cebulę, a na chwilę przed wyłączeniem gazu dokładamy szczypior. 




W wersji de lux zaczynamy oczywiści smażenie cebuli od usmażenia rzeczy mięsnych. 

Na talerz wykładamy sobie około łyski smażonej cebuli z olejem i nurzamy w tym łyżkę. Chodzi o to by ziemniaki nam się do łyżki nie przyklejały. Nabieramy nią sporą  kulkę ziemniaków i formujemy na tymże talerzu, ową łyżką, coś na kształt łezki spłaszczonej na obu końcach, taką kluchę, wprost mówiąc. 




Kładziemy prażuszka na docelowy talerz. Kilka kluch - prażuchów tworzy porcję. Polewamy całość ową smażoną cebulą. Pieprzymy, pieprzymy, pieprzymy i zajadamy się. Pasuje do tego maślanka, choć mi tak nie do końca, mojej Mamie bardzo pasuje. A także młoda kapusta duszona z młodą marchewką i przecierem pomidorowym. A także kapuśniak, ale taki bez ziemniaków, tylko sama kapusta kiszona ugotowana z przyprawami jak kapuśniak. A także kapusta z fasolą (kolejna bardzo tradycyjna potrawa w naszej rodzinie, zwłaszcza bożonarodzeniowa i wielkanocna). A pyszne prażuchy także same są. Tyle, że ... nie da się ukryć, mało dietetyczne. Ale raz nie zawsze:-) 

I jeszcze mnie tak naszła myśl ... Jakie to ciekawe, że niektórzy operują miarą typu ocznego. Moja Mama mówi najczęściej, podając miary i ilości, że "tak na oko". Dziś, gdy upewniałam się, ile czego wpisać tutaj, moja Mama cały czas mówiła "no wiesz ... naprawdę nie wiem, no tak na oko" :-) Ja mam tak jeśli idzie o temperaturę pieczenia niektórych, często pieczonych przeze mnie, ciast. Zupełnie na oko. 

Smacznego:-) O ile przypadną Wam do gustu i spróbujecie tych zupełnie nie dietetycznych (ale przecież nie zawsze musi o to chodzić) i trącących myszką dań.

Pozdrawiam ciepło i smakowicie
Edyta z Kubkiem Kawy


środa, 22 maja 2013

SMASHowe Candy w SCRAPPO ...

... bo mi się marzy coś Smashowego ... I to bardzo. I to od jakiegoś czasu. Może mi się uda... Choć nie czuję, ale kto nie ryzykuje ten ... i raz kozie ... oraz dlaczego by nie i inne takie:-)

Ruszam więc radośnie do udziału w SMASHOWYM CANDY w Scrappoinspiracje.blogspot.com, które to candy w ramach sklepu Scrappo.pl.


Sprostać trzeba kilku fikuśnym i ciekawym (bo kreatywno  - opisowym) wymogom, o których TUTAJ. Może sprostam ...

Pozdrawiam ciepło
Edyta z Kubkiem Kawy

Anioły umajone kolorami i sercowe drobiazgi

Dziś anioły całkiem przaśne w odsłonie kolorowej.

Aniołów parka, a w  zasadzie trzy sztuki... Z czego jeden ... bo ja nie jestem fanką dorosłych aniołów w wersji kolorowej. No chyba, że jest to młoda para, bo i takie często robię. Wtedy pan młody w szarym fraku, kamizelce, krawacie, a panna młoda w białej sukni i z odrobinką welonu, umajona nieco różami. To mi się może podobać. Ale kolorowy dorosły anioł tak do końca nie przemawia do mnie... wiem, wiem, sama je przecież robię, ale ... to nie jest moja bajka ... tak do końca. Oczywiście lubię je lepić, malować, pakować i cieszę się, że się podobają:-) Bardzo:-) To że dają radość jest w nich najmilsze i najważniejsze:-)

Gdy byłam w środku choroby, w środku życia zaraz po przeszczepie, więc tak naprawdę ciągle w środku leczenia, najbardziej obawiałam się, że ktoś kupuje moje anioły, kartki i inne takie, wyłącznie z litości... i potem upycha je po szufladach czy nielubianych ciociach i wujkach... i ciągle się tego obawiam, mimo że to już pięć lat minęło od pierwszego anioła i pierwszej kartki:-) Chociaż... tak teraz sobie przypomniałam, że pierwszego, grubaśnego, roześmianego anioła, zupełnie innego niż te, które ostatnio robię, wyprodukowałam z jakieś ... piętnaście lat temu. W komplecie, a jakże!, z diabełkiem w czerwonym kubraczku i z pysznymi rogami:-) Obdarowywałam wszystkich mikołajkowo w pracy:-) Muszę do nich wrócić:-) Były radosne i przytulaśne:-) 

Oto więc anioł dorosły, dla Mai, na specjalnie życzenie mojej Ulubionej Panny Ady, a raczej na życzenie Koleżanki Panny Ady. Anioł w specjalnej kolorystyce, w soczystej zieleni. Już u imienniczki, wręczony urodzinowo:-)



I obok, skromniutki warkoczykowy aniołek - dziewczynka. I takie bardzo lubię malowane. Jakoś mi się to nie gryzie, a nawet komponuje:-) A gdy nie jest malowany to wyciskam groszki na sukience grubszą stroną szpikulca. 




A przedwczoraj, i kończąc wczoraj skoro świt, upiekł się i umalował Kacperek. Na chrzciny. 


(O kurcze, ale mam dziwnie, faliście, wyprasowaną serwetkę pod filiżankę:-))  


I jeszcze coś od serca na Dzień Mamy ...




... i plecione, lekko przetarte kremową farbą, do zawieszenia ...


 A teraz ruszam do dalszych działań, z zupełnie innej beczki:-)

Ps. Mam włączony cicho telewizor, Kino Polska, "Vabank II", jedna z moich ulubionych polskich komedii. Zawsze bawi mnie, oczywiście między innymi, ten fragment dialogu:
"- Ciekawe co on teraz zrobi.
- Kramer? To oczywiste, będzie się chciał zemścić.
- Ile się można mścić? Może odpuści...
- Nie Kramer, sprawdziłem jego znak zodiaku. To baran."
A bawi mnie, bo jestem spod znaku barana:-)  Ilekroć to usłyszę, przemyśliwuję jak to się ma do mojego charakteru:-)

I jeszcze jedno post scriptum (chyba dobrze napisałam? A podkreśla mi się na czerwono). No więc ponownie ps. Inny dialog, z moją Mamą, tuż po śniadaniu. Przecież już skoro świt trzeba mieć plan jedzeniowy na obiad:-) mówię Wam, czasami sił brak...
- Mama - Co chcesz na obiad?
- ja - Wszystko jedno.
- Mama - Jak wszystko jedno?
- ja - No wszystko jedno.
- Mama - Może groszkowa?
- ja - Fajnie, chętnie.
- Mama - A może barszcz czerwony z bobem?
- ja - Może być, jeszcze lepiej - i już wiem co się szykuje... Mama wychodzi z pokoju. A za sekundę z przedpokoju słyszę:
- Mama -  A może jednak wolisz groszkową?
- ja, dalej radośnie, bo inaczej wyjdzie, że mi wszystko jedno i się nie angażuję - Bardzo chętnie, niech będzie groszkowa.
- Mama, cofając się z przedpokoju - Bo myślałam też, wiesz ten bób jest jeszcze z ubiegłego roku (czyli z działki, mrożony), to może ten barszcz... A może chcesz coś innego?
- ja, już mniej radośnie, ale ciągle optymistycznie - W porządku, naprawdę może być barszcz. Zrób co ci bardziej pasuje.
- Mama - No tak, no tak ... - i wychodząc z pokoju - to może obiorę ze dwie kartofelki, już z miesiąc nie jadłyśmy kartofli. I kotlet sojowy. Może być?
- ja, mniej radośnie, ale jeszcze jestem oazą spokoju - Kotlecik może być, świetnie.
Mama wychodzi, chwilę radośnie podlewa kwiaty. Po kwadransie przychodzi z brokułem w ręku. "O matko kochana", myślę sobie...
Mama - Wiesz co, pomyślałam, że może jednak brokuł będzie...
I konia z rzędem temu kto zgadnie co było na obiad:-) Prażuchy:-)

Bez komentarza ... Ale ma to swój urok, oj ma:-)

I jeszcze na koniec - moja Mama coś nie może się odzwyczaić i dla niej zawsze jest nie TEN KARTOFEL, ale TA KARTOFELKA i już! I to też ma swój urok:-) Tak jak przyniesione do nas przez Magdę - Alabamę wielkopolskie "mączyte" i "wodnite". I już inaczej nie da rady:-)

Pozdrawiam ciepło:-)
Edyta z Kubkiem Kawy

Z kopytka czyli wycinankowe candy w I Kropce

Nowo otwarty sklep I KROPKA serdecznie zaprasza, z tej właśnie okazji, na podziwianie tego co ma na swych półkach oraz poogonkowanie w swoim candy:-) Także próbuję, a co. Trzeba dać szczęściu szansę, a przede wszystkim miło się zabawić w towarzystwie ogonkowiczów:-)
Zapisy do 31 maja. 
Spośród wszystkich osób, które będą chętne i opiszą swoje wyobrażenia idealnej wycinanki:-) I KROPKA wylosuje Osobę, Która Dostanie Pełen Zestaw Wycinanek I KROPKI:-) Zapowiada się przyjemnie:-)

Spróbujecie ? A więc KLIK na I KROPKĘ!


Życzę Wam (i sobie:-)) przyjemnej zabawy i powodzenia
Edyta Z Kubkiem Kawt

wtorek, 21 maja 2013

Loteryjka Nie Tylko ...

... bo najpierw sobie pomyślałam, jeszcze przed zakończeniem mojego poprzedniego radosnego rozdawnictwa, a więc  Pyszotowania i Zaczytania :-), że następne candy będzie okolicznościowo, w związku z Dniem Mamy i Dniem Dziecka. A potem przyszła myśl, że tak znowu pisać, że nawet jak się nie jest mamą to też można, że jak się nie jest dzieckiem (a każdy jest po trosze, niezależnie od wieku i tego czy ma jeszcze to szczęście mieć mamę:-)) to też można, że ... itd., itp., że to loteryjka nie tylko dla mam, nie tylko dla dzieci, nie tylko .... itd., itp... I stąd właśnie oto tytuł niniejszej loteryjki, a więc ...



A pakiet loteryjkowej wygranej zawiera się w mojej ulubionej cyfrze, którą jest tym razem:-) 3, bo... Trójka moja Ulubiona Radiowa:-) I mam w zanadrzu dla Wylosowanej oto takie rzeczy.
Rzecz Pierwsza - powieść "Siedlisko" Janusza Majewksiego, napisana na podstawie scenariusza "Siedliska" autorstwa tegoż Janusza Majewskiego i jego żony Zofii Nasierowskiej:-) Troszkę mi tak niby nie dorównuje do serialu... ale tylko troszkę. Zresztą ... bez ciepła pani Dymnej i pana Pietraszaka trudno być "Siedliskiem":-)



Rzecz Druga - przyjemna Giena, czyli krokodylek o radosnym spojrzeniu, dyscyplinujący, a jednocześnie uprzyjemniający mycie zębów. Raczej dla dzieci. Raczej, ale niekoniecznie:-) Tak mi się wydaje :-) Zamocowany na przyssawce gumowej, którą to można go dossać do płytek bądź lustra. Trzyma w łapce klepsydrę z drobnym piaseczkiem, którą odwraca się, chwyta się za szczotkę, szoruje zęby, a piasek odmierza czas. Chyba pięć minut, nie pamiętam już. To już bodaj czwarty krokodyl, którego kupiłam, wcześniejsze egzemplarze przetestowane na trójce dzieci:-) plus ja:-)  



A czemu napisałam Giena? Pamiętacie krokodyla Gienę z radzieckiej bajki o misiu Kiwaczku. Przybył on z ciepłych krajów w skrzynce z pomarańczami? I była tam też okrutnie złośliwa starowinka, która nosiła szczura w kieszeni fartucha, czy może w rękawie... Pamiętacie???? Zresztą, od tego właśnie krokodyla Gieny, wzięło się "imię" mojej Ulubionej Gieny Zza Oceanu, w naszych licealnych czasach:-) 

Rzecz Trzecia - niespodziewanka!!! własnej produkcji:-) (mam nadzieję, że nie jest to informacja zniechęcająca ...). 


Zapisy do 21 czerwca, a losowanie 22 czerwca czyli ... w Pierwszy Dzień Lata:-)

Udział w loteryjce "Nie Tylko" może wziąć każdy, komu tylko przypadnie do gustu. 

Będzie mi miło widzieć Każdego Ogonkującego, bo - już to wiem - to przesympatyczne zjawisko, takie rozdawnictwo. I tak wiele osób twórczych i charakternych można poznać. A bycie wylosowanym ... bezcenne:-) Widzieliście MOJEGO CUDOWNEGO ANIOŁA OD FOGGI :-)?? Dopiero na niego czekam, a już TAK OGROMNIE SIĘ CIESZĘ:-)  

Osoby z blogami wiedzą co mają robić:-) :-) A jeśli nie wiedzą, chętnie mailowo poinstruuję (sama się niedawno nauczyłam:-)).
Nie ma potrzeby "zaobserwowywać mnie" (proszę to zrobić wyłącznie o ile spodoba Ci się u mnie:-)). Jakoś nie wierzę w sympatie z przymusu. Przepraszam, nie chcę nikogo urazić, bardzo przepraszam. 

Osoby bez blogów proszę o podanie maila przy zapisywaniu się w komentarzu pod niniejszym postem loteryjkowym.

Wygraną wyślę, gdzie tylko sobie zażyczycie, czyli we wszystkie cztery strony świata:-) 

A na koniec pokażę Wam co dzisiaj znalazłam, gdy włożyłam rękę do pudełka z ptasim mleczkiem (które zawsze trzymamy w lodówce, wtedy czekolada robi takie przyjemne, cichutkie "chrup":-))...

  

Niech no tylko ma Rodzicielka wróci z działki ... Chyba zapomniało się Jej, że niedługo Dzień Mamy?? 
Fakt, że w ciągu trzech dni bezczelnie, i głupio, oj jak głupi, wyżarłam niemal kartonik ptasiego... Nic mnie nie usprawiedliwia, ale żeby tak mi zaraz jęzor pokazywać! Pozostaję roztrzęsiona! To znaczy najpierw, jakieś dwa kwadranse, śmiałam się jak norka! I dalej mnie to bawi! Jednak wersja oficjalna: pozostaję roztrzęsiona! No! 

Życzę powodzenia:-)
Edyta z Kubkiem Kawy 



Chcecie bajki ... oto bajka ...

Zmierzchem, ostatnimi wieczornymi świerszczami i przysypiającymi już ptakami, szliśmy trzymając się za ręce, przez wysoką, pachnącą trawę. Doszliśmy do dużego, szarego, starego domu, trzeszczącego każdym stopniem i błękitną poręczą, która falowała przy każdym naszym kroku. Wokół ciche rozmowy wielu ludzi, z których nikt nie zwracała na nas uwagi. Doszliśmy do niebieskich drzwi. Siedząc na belkach, z góry patrzyliśmy na nagle puste wnętrze domu, na pełną świeżo zroszonej trawy podłogę kilka kondygnacji pod nami. Ale widzieliśmy też meble stojące na każdym piętrze, w każdym pomieszczeniu. I nikogo, prócz nas, już nie było. Zapalił papierosa, co chwilę poprawiał szare długie włosy. Rozmawialiśmy, choć nie słyszałam ani jednego słowa, które wypowiadał, które ja wypowiadałam. Wiedziałam, że mówi tylko dlatego, że to właśnie ja słucham. I nagle kolejny dzień. Szary dom znów pełen dźwięków, głosów, ludzi. A ja cała jestem czekaniem, od koniuszków palców po sam środek serca. Czuję, i wiem, że nigdy jeszcze tak intensywnie nie czekałam na nic i nikogo. Wypatruję przez okrągłe, zakratowane okienko na strychu. Zeszłam na dół, przeszłam przez wszystkie pokoje, spojrzałam w twarz każdego człowieka i ... poczułam nagle pewność, że czekanie jest bezcelowe. Wyszłam, z ciągle trzeszczącego i jakby oddychającego wręcz, domu, długo biegłam. Zatrzymałam się nad Newą. Szłam nabrzeżem, wszędzie ciągnęły się zardzewiałe olbrzymie stare łańcuchy kotwiczne. Stanęłam przy ruinach wymurowanego z czerwonej cegły kościoła. Część budowli porozrzucana była na ogromnym, wyłożonym różowymi kocimi łbami, placu. Na jego drugim końcu stał olbrzymi, dostojny, wyłożony kością słoniową gmach, z siedmioma - ozdobionymi płaskorzeźbami  -kolumnami. Gdy zobaczyłam budynek to było jak uderzenie, takie ogromnie zaskakujące uczucie. Przytłaczające i obezwładniające. Kość słoniowa skrzyła się i mieniła w słońcu, zmieniała odcienie. Na środku placu, na murku okalającym fontannę, siedział starszy mężczyzna w szarym garniturze z czerwoną różą w klapie. Siadłam obok niego, a on zaczął mi opowiadać o budynku: 
- Proszę popatrzeć jaki piękny ten łuk ... a tamto sklepienie ... te filary ... w tamtej części po lewej ... - zamilkł na chwilę, poprawił różę w butonierce - ... a oni wszyscy wolą grafikę komputerową...
Zaśmiał się cicho. Nagle zamilkł. Spojrzałam na jego ręce, trzymał oprawioną w błękitne płótno książkę. Szarymi literami wyszyty był tytuł "Sława i chwała".
- Napiszę to po wojnie, za dwadzieścia lat. Chciałaby pani teraz przeczytać?
- Pan Iwaszkiewicz? - zapytałam. 
Odwrócił się, wyjął z fontanny, w której nie było wody, tekturową walizkę w biało - czarną kratę, z metalowymi okuciami, zatrzaski zrobiły ciche "klik". Wnętrze wypełnione było niezliczoną ilością wizytówek z różnymi nazwiskami - Tołstoj, Lem, Jasienica, Dygat, Rilke, Leśmian... Wybrał jedną z nich, podał mi. 
-Tak, dziś jestem Iwaszkiewiczem... i powiem pani jedno ... kiedyś trzeba dać się pokochać ...

Zadzwonił budzik ... Przypomniało mi się, jeszcze gdy spałam:-) i gdy mówił do mnie Iwaszkiewicz:-), że ja już to gdzieś ... otworzyłam mój Bazgrolinik na mydło i powidło i ...



Ogromnie mocno błagam o wybaczenie, proszę wybaczcie mi grafomanię, ale ... takim snem należy się podzielić:-) 

Pozdrawiam ciepło i poniedziałkowo 

Edyta z Kubkiem Kawy

niedziela, 19 maja 2013

Po prostu nie wierzę!!!

Cały dzień pracuję sobie w pocie czoła:-), acz z przyjemnością, nad takimi różnymi. Wczesnowieczorową porą  losuję Wygraną - Wylosowaną w Zaczytanym Candy i los wskazuje na IKartkę:-) I dalej działam, pracuję, piję białą herbatę, jem rzodkiewki na kolację, oglądam film, rozkładam kanapę i biorę sobie na chwilę laptop na kolana, rzucam okiem i ... 

PO PROSTU NIE WIERZĘ ...

Jadwiga z Sercem Tworzone w komentarzu pod moim losowaniem napisała, że gratuluje mi wygranej u Foggi... Moi???? Moi???? Więc szybko do Foggi i oto proszę, moje oczy widzą post z wynikami!!!!!  a w nim... Że jestem zachwycona, to zbyt mało powiedziane. 

Jestem ... rozanielona z zachwytu!!! 

Na pewno większość z Was wie co, a raczej KOGO:-), udało mi się wylosować, ale na wszelki wypadek, a i dla radości popatrzenia ... 




Nie wyobrażam sobie gdzie mogę Jej Anielskość posadzić? Na której półce? Obok której książki? 
I koniecznie, ale to już koniecznie, muszę przedzierżgnąć mój pokój w nieco inny, w innym kolorze... choć przecież mam białe ściany, idealnie anielskie, ale ... Taki lokator musi mieć piękne otoczenie:-) Więc może półki na biało? 
Och, nie mogę się doczekać Jej Anielskości :-) Foggi - Aneta ma tak ogromny talent w tworzeniu Poezji za pomocą szmatek, nici i igły... Już Jej zdradziłam w mailu, że wierzę, że Jej anioły mają duszę. A i nie zdziwię się, gdy okaże się, że mają serce:-) Dziękuję przychylnemu losowi, że padło na mnie:-) I dziękuję Tobie Foggi za Jej Anielskość, na którą radośnie będę czekać:-) 
I wtedy też Jej Anielskość Wam przedstawię:-)

Pozdrawiam ciepło i ogromnie radośnie
i spróbuję może jednak dzisiaj zasnąć:-) będzie trudno... :-)
Edyta z Kubkiem Kawy, a zaraz z kubkiem melisy:-)  



A poczyta sobie nieco ... czyli wyniki Zaczytanego Candy

Losowanie odbyło się minutę temu, przy pomocy metod tradycyjnych. W niewdzięcznej roli Sierotki wystąpiłam osobiście, z braku innych, dostępnych chętnych. Komisarz ds. Gier Losowych nadzorował wszystko bardzo sennie i z oddali, acz czujnie ... choć może niespecjalnie to widać:-)


Maszyna losująca została zorganizowana, z konieczności mojego jeszcze ciągle "niedoczasu", naprędce...


... i wyrzuciła kartkę z napisem ...


Bardzo ciepło gratuluję:-) Proszę bardzo Panno IKartko o Twój adres drogą mailową:-) 
Z góry też przepraszam, książkowy zestaw wyślę, z przyczyn technicznych odnośnie całkowitej NIESPODZIEWANKI z listy książek, w tygodniu po 26 maja. Ale przecież: A) cierpliwość jest cnotą:-); B) samo czekanie na niespodziankę jest przyjemne:-) 

Bardzo bardzo dziękuję za udział w zabawie:-) Dzięki niemu poznałam kilka przyjemnych i ciekawych, a nawet ogromnie ciekawych, rzekłabym, osób i blogów:-) Jeszcze nie do wszystkich zajrzałam, ale na pewno to zrobię. Połowa czerwca powinna być tą chwilą gdy "niedoczas" mnie opuści:-) 
Jeszcze raz dziękuję za Wasz udział w zabawie. A także za bardzo miłe słowa komentarzy pod innymi strzępkami i okruchami:-) Byle bez lizusostwa i słodzenia proszę:-) :-) Od lat nie słodzę, choć słodycze lubię. Niestety! 

Powinnam teraz pokazać po cóż w ogóle, Kobiety Drogie, ogonkowałyście:-) Za czym kolejka ta stała:-)  Jednak ponieważ bardzo chcę by książki - niespodzianki pozostały niespodzianką dla IKartki do samego, samiuteńkiego końca, zaprezentuję je strzępkowo-okruchowo w kilka dni po wysłaniu paczki do  Wylosowanej:-)

A już za kilka dni, coś około pięknego Dnia Mamy, kolejne rozdawnictwo. Czyżby moje nowe uzależnienie:-)??  Będzie to niejako "mamowa" i dziecięca loteryjka. Wszak Dzień Dziecka także tuż tuż! Zapraszam już teraz :-) Jeszcze nie wiem czy będzie książkowo czy ... filmowo... czy ... Trzeba to do końca przemyśleć:-) 

A te Panie, Które Przychylny Los Opuścił przed chwilą, zapraszam do siebie na coś słodkiego:-) świeżo dzisiaj upieczone, skoro całkiem blady świt, muffinki waniliowo - czekoladowe:-) Specjalnie dla Was piekłam! 
I upiekłam więcej, tak by starczyło dla  naszych Specjalnie Oczekiwanych - Mających Przybyć na Śniadanie Gości, którzy ... nie przybyli... Nie ma tego złego! Zostało więcej dla Was:-) 


Przy okazji muffin odbyło się zającoroztapianie:-) Ostatni z wielkanocnych zajączków czekoladowych poszedł na polewę:-) Jestem wielbicielką zajączków i mikołajów czekoladowych, choć nigdy nie jem ich w świąteczny czas i w oryginalnej postaci. Zawsze wędrują, długo po!, do ciast, ciasteczek i tym podobnych. 


Zapraszam więc do stołu:-) i to jak najszybciej. Widzę, że już ktoś się dobrał i ufąflał talerz czekoladą!

Wczoraj do naszego trzyosobowego grona domowego (wliczając kota! Co mi przypomniało, metodą dalekich skojarzeń:-), jedną z moich UKOCHANYCH książek, "Trzech panów w łódce (nie licząc psa)", genialna rzecz:-) ogromnie serdecznie polecam) dołączyły dwie małe szare istotki ... 


... i piękny widok na ogony! 


Obstaję za myszami, Mama twierdzi, że to szczury. Przybyły do nas za sprawą Pietruszki :-) Dziękuję jeszcze raz:-) Stworzeń ogoniastych nigdy dosyć:-) 

Pozdrawiam ciepło i serdecznie
Edyta z Kubkiem Kawy