"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

środa, 31 lipca 2013

Dzieci robią to najlepiej czyli laurka od Marty

Dzień przed swoimi imieninami, moja Mama dostała via Poczta Polska, piękną laurkę od Marty. A Marta jest przeboską, inteligentną córką mojej przeboskiej, inteligentnej koleżanki Magdy z Poznania i Jej przeboskiego, inteligentnego Męża. Czyli wszystko zostało w rodzinie:-)

Muszę Wam pokazać tą kartkę! A może tę kartkę... hmm... 
Zawsze to mówiłam, zawsze będę powtarzać! Najwspanialsze kartki robią dzieci. Żadne inne nie umywają się do siły przekazu, zawartości pozytywnych emocji, miszmaszu perspektywy, sposobu wykonania, ogromu wyobraźni na centymetr kwadratowy... 




I jak? Czyż nie fantastyczna rzecz? Moja Mama śmiała się i śmiała, gdy otworzyła kopertę. Lubimy kartki, wszelkie, wszelakie, różne, różniste, ale taaaaakie kartki są the best off!! 

Jeśli już o mojej Mamie... Byłam w poniedziałek u fryzjera. Kosztowała mnie ta wyprawa ogrom wysiłku, wiele samozaparcia. Choć fryzjer dwieście metrów ode mnie. Ale że nic mi się nie chce od kilku dni... W końcu się zmogłam, zebrałam, zmotywowałam... A gdy wróciłam od fryzjera moja Mama przywitała mnie następującymi słowy, gdy tylko przekroczyłam próg domu... "a ostatnio tak ładnie cie obcięła...". Grunt to usłyszenie pozytywnej opinii, zwłaszcza gdy brak motywacji do wyjścia z domu, że o motywacji do oddychania nie wspomnę...  Nie przejęłam się, tylko ubawiłam. Ba! Nawet ożywiłam na chwilę:-) Moja Mama nie lubi u mnie włosów choćby nieco dłuższych niż na krótko. Tak sobie umyśliła i koniec. Mam wtedy "żywopłot" na głowie, ewentualnie "chaszcze" lub "bałagan". Co ja poradzę, że włosy same się moszczą gdzie chcą. A że jeszcze dokonałam nadludzkiego wysiłku i przy okazji fryzjera wtoczyłam się do sklepu kosmetycznego, gdzie nabyłam drogą kupna pastę do włosów pod tytułem "Chaos", zniechęcenie mojej Mamy sięgnęło szczytu:-) 

I pewnie w ramach zemsty za zbyt długie chaszcze... znalazłam wczoraj na balkonie biednego wypranego Lucjana...



Za to teraz jest świeży i pachnący:-) Kąpiele przechodzi często, ale żeby tak za uszy... 
Lucjan jest częścią mojego zestawu do spania, obok niedźwiedzia Bogdana i trzech małych jaśków. Zero poduszek. Lucjan nieodzowny do niebieskich snów:-) Zawsze w nocy w rogu kanapy, pod jaśkiem. A co! Z czemuż by nie!?? Każdy ma prawo do przytulanki. Czy to moja wina, że skończyłam 40 lat? 

Teraz udam się do nicnierobienia. Tak sobie dziś zaplanowałam, gdy tylko otworzyłam oko. Mam co prawda do zrobienia kule kwiatowe, anioły do upieczenia, notes do wyklejenia... ale to może poczekać do jutra, dalej mi się nie chce. Łooojjj... tak mi się nie chce. Dziś więc "nic" robię, może to pomoże? Jak się tak napracuję nad nicnierobieniem to może... zachce się coś zrobić? Szatańska idea!! Chociaż... kurka... muszę dziś skończyć szal, czas goni... Jednak poza szalem, za jakieś osiem godzin, będę dziś robić nicnierobienie. Bardzo intensywnie:-) O!  Bardzo aktywnie będę robić owo nicnierobienie. To też wielka sztuka. I wymaga samozaparcia... 

Pozdrawiam z nareszcie deszczowego świata:-) Idealny dla powolnego picia kawy i czytania książki...
Edyta z Kubkiem Kawy 

wtorek, 30 lipca 2013

wyłączyłam się chyba

... a raczej coś się we mnie wyłączyło... może we śnie nacisnęłam jakiś guzik w sobie... guzik "zero słów"...  albo "20 słów na dzień" i chyba przy okazji się zablokował... sporo robię, sporo czytam... także blogowo... ale nie mogę znaleźć sił na złożenie słów w dłuższą formę niż zdanie proste... podmiot i orzeczenie... ewentualnie może krótki przymiotnik, jakiś przyimek... jednak najchętniej nic... jeśli nie muszę... przepraszam za nieobecność... 

... może to pogoda... i czekanie na jesień... 
... na pewno nie rosyjska dusza, bo w środku pobrzmiewa mi kolorowo... choć faktycznie było kilka szarych dni... przelotnie... teraz kolorowo, ale bezsilnie... nawet na wielkie litery nie mam sił... bo przyciśnięcie capslocka wymaga przesunięcia lewej dłoni bardziej w lewo... 


... a może to ten lipiec... nawet w bazgrolnik wrzuciłam leniwie, resztką sił wszystko co wpadło w rękę... tylko by się nie zaniedbać bazgrolnikowo, nie by cokolwiek miało w tym sens... a najlepiej przeczuł to iwaszkiewicz... oj, wielka litera by się przydała... 


... może gdy... przejdzie kilka burz...


...pozdrawiam bardzo ciepło... i w miarę... energicznie...
edyta z kubkiem... kawa nie pomaga

czwartek, 25 lipca 2013

Odnajdywanie pasujących chmur

chodzi za mną jakiś czas...

"Dla odmiany zamykam oczy,
wolałabym się napić, od środka. Patrzeć w górę, tak banalnie,
pomyśleć o owadach, spędzić życie na odnajdywaniu pasujących do siebie
chmur, słów"
                                                                                                          Małgorzata Południak

więc...



nędzne odbicie pięknych zdań...
i pierwsze odnalezienie pasujących do siebie słów, jakie mi zagrało...może bardziej skojarzenie, niż dopasowanie...

Wiersze Małgorzaty, przepraszam za poufałość, są takie gęste, zawiesiste, grząskie, niepokojące, zawsze mam poczucie znajdowania się pod ciężką chmurą... Wzbudzają we mnie...rozgrzebanie serca. 

I zgłaszam, jedynie dla... nie wiem czemu zgłaszam, bo widziałam, że tam już tak kreatywnie i pięknie... nie, pięknie to złe słowo, kreatywnie i dogłębnie, przejmująco, magicznie... ale zgłaszam owo coś powyżej na wyzwanie nr 31 Sodalicious Shop (KLIK), pod hasłem Black & White. Zgłaszam chyba właśnie dla tego wysokiej klasy towarzystwa w wyzwaniu:-)


Pozdrawiam ciepło
Edyta z Kubkiem Kawy

środa, 24 lipca 2013

Kołysanie się na nitce













Pomiędzy

odpycham nogą wszechświat
luźno zamyślona
kołyszę się na nitce
nieokreślonych pragnień

jakieś trwanie
smużką 
pełga
po moich ustach
drażni usta

palce zaczepiam 
o rozszczepione na liściu słońce
karmię palce
światłem nagłych podłużnych błysków

one drżą
one się chwieją 
w brązowieniu głodnych zmysłów
otwartymi ustami
chwytam umykający wszechświat

                                                                                                           Halina Poświatowska

Pamięć moja okazała się być zawodną... Przez lata pamiętałam kołysanie się na nitce marzeń, dziś w nocy  - już po działaniach papierowych - otworzyłam książkę, a tu... Czy pragnienia różnią się od marzeń? Czy są poupychane w innych pudełkach i szufladach? 

Mój pierwszy scrap czy jak to tam się zwie... Nigdy nie znalazłam odwagi. Bo tak jak między pragnieniami a marzeniami może być subtelna różnica, tak między zawartością mojego bazgrolnika a prawdziwym scrapem zmieszczą się wszystkie oceany na ziemi. Nieśmiało wielce więc pokazuję... I przy okazji - moje pierwsze kwiaty z wykrojnika, przy czym część wycięta ze stron... "Trędowatej" :-)

I jeszcze bardziej nieśmiało, nie wiem skąd we mnie ta odwaga, ba! bezczelność nowicjusza, zgłaszam zamyśloną Poświatowską (na zdjęciu także ona) na wyzwanie  Lift Summer Crafts (KLIK), którego wytyczne wyglądają tak...


Zgłoszenie do wyzwania określiłabym nawet brawurą!! Ale co tam... raz się żyje, kobyłka u płota, raz kozie śmierć i inne takie:-)

Pozdrawiam ze środka tygodnia, z kawą mrożoną w wysokiej szklance, ze słomką...
Edyta z Kubkiem Kawy




wtorek, 23 lipca 2013

Białych listków moc czyli kartki na każdą okazję

A tym razem duża karta, bo 15 na 21 cm, cała z drobnych listków będzie na ślub. 
Troszkę udoskonaliłam technikę działań okołokartkowych i udało się uzyskać wypukłą, przestrzenną "owinkę" ze wstążki. 





I białych listków moc zwieńczonych błękitną kokardką, taki kartkowy maluszek 14 centymetrowy, z okazji pojawienie się na świecie młodego człowieka.  


I lecę do działań kuchennych. Ciasta na jutro upiec się muszą, albowiem Pani Matka, jako że Krystyna, jutro świętuje:-) A ponadto anioł maksymalnie wielki ma się dziś zrobić i wysuszyć. Będzie skwar w kuchni, tym bardziej, że anioły muszę suszyć przy uchylonym piekarniku. Już się boję...

A jeśli już o mojej Mamie... Siedzimy sobie kiedyś, dawne to dzieje, późnym wieczorem, czytamy różne różności. Jako wielbicielka tradycji polskich oraz przepisów wszelakich (nawet tylko dla ich czytania, a nie stosowania) podczytuję sobie "Na polskim stole" Hanny Szymanderskiej. Co smaczniejsze rzeczy podczytuję oczywiście na głos. To jedna z moich słabości, nieposkromiona niczym chęć podzielenia się z innymi czymś przyjemnym. I tak "Przechowywanie ryb i szynek", czytam głośno tytuł rozdziału, tak by podążyć dalej, bo treść była arcyciekawa i dla nas tak już egzotyczna. A więc "przechowywanie ryb i szynek"... "Co tą są rypiszynki?" pada pytanie mojej Mamy... Czyż nie piękne? "Rypiszynki" zostały przeze mnie radośnie i ochoczo zapisane na kartce i wiszą na tablicy w kuchni. Tuż obok "binsztorków"... Ciekawe czy zgadniecie co to jest? A "nusztuki"? A "plandekor"? To chyba po Mamie mam tą tendencję do lekkiego przekształcania słów.  

A w niedzielę było oczywiście ciasto z porzeczkową bezą. Tym razem z czarnych porzeczek. Ach... Przyznam, że chyba nieco smaczniejsze niż z czerwonej. A może dzień był na czarną porzeczkę?



Pozdrawiam chłodno raczej, ale to wyłącznie ze względu na upał, a jeszcze południa nie ma... Kiedy wreszcie ta jesień...

Edyta z Kubkiem Kawy

sobota, 20 lipca 2013

Co mi w duszy gra czyli próba znalezienia tonacji

Podobno nieczyste sumienie nie daje spać. 
Wobec takiego stwierdzenia... moje sumienie musi być od niezliczonych lat obciążone strasznymi czynami, zarówno tych myślą, mową, jak i uczynkiem. Także zaniedbaniem. Ciężki nie-sen grzesznika:-) Siadam na balkonie i liczę zapalone światła w domach na przeciwko (jeśli się przytrafiają o drugiej... trzeciej... czwartej... w nocy), przebiegające koty, gwiazdy na niebie i słucham co mi w duszy gra. Może ta muzyka nie daje mi spać? Może to te ciche murmuranda sumienia dręczą, męczą i gnębią? Może niespełnione pragnienia? Może strach przed nie wiadomo czym? Może... Nawet nie wiem w jakim metrum ta muzyka, jakiej tonacji... Choć, nie. W tonacji to ona zawsze molowej. Takie melancholijne, bezsenne, ciche "wduszygranie" to wyłącznie b-moll, cis-moll...

Idąc za melodią z kilku ostatnich nocy, gdy zaczęłam robić notes, nie mogło wyjść nic innego niż...



Notesik czy może raczej... tagownik:-) ma 21 jeden stron (oczko na szczęście) plus dwie twarde okładki i wymiary 9 na 15 centymetrów. 
Okładki zrobione na podstawie grubej tektury, dołączanej do niektórych przesyłek, dla zabezpieczenia papieru scrapowego przed zagnieceniami. Zostały oklejone papierem ozdobnym, dokładnie wyrównane i przeszlifowane drobnoziarnistym papierem ściernym.
Każda ze stron (a te wycięte z papierów I Kropki i Piątku 13), została ubrana w muzyczny motyw dzięki taśmie washi, także opieczętowana stemplem imitującym spękanie oraz piórkowym. Rozrzuciłam również nieco mojego ulubionego kopru i wszystko lekko postarzyłam tuszem. Całość połączona została bawełnianą koronką i metalowym kółkiem vintage. Kokardka brązowa do smaku.
   




    










I koniec "wduszygrania"...


Teraz, gdy może kiedyś rozpoznam melodię... gdy przydarzy się, iż zrozumiem co mi w duszy gra... zanotuję, zapiszę, zachowam... A potem zmienię tonację na dur. Ale to nie jest takie proste, nie wierzę by się udało...

Czy Wam też w duszy gra? A przede wszystkim... rozpoznajecie melodię? tonację? jej początek - przyczynę? 

Tagownik wielce nieśmiało ośmielam się:-) zgłosić na wyzwanie pod numerem 20 "Z muzyką w tle" na Scrapku (KLIK). Jest muzycznie, bo są nuty, a tym bardziej muzycznie, że ciągle mi w duszy gra... i jest tekturka, choć jako baza, a nie ozdoba... więc nie wiem czy się kwalifikuje... 


Chałturkując użyłam między innymi jednego z papierów z serii Magiczne Chwile, mojego ulubionego wykrojnika o kształcie czegoś zwiewnego, co ja nazywam koprem:-) oraz tuszu brązowego, który jeszcze nigdy mnie zawiódł, a przede wszystkim jest baaaardzo wydajny, obecnych w sklepie Scrapek.pl

Czy ja nie nadużywam trzykropka? Czy to się nazywa "trzykropek"? Tej informacji chyba moja pamięć jakoś nie przetrzymała od podstawówki. W liceum polonistka powiedziała mi, że nadużywam trzykropka. Jest to ponoć oznaka braku słowa lub, co gorsza!, braku myśli... No właśnie:-) Sami widzicie... Z drugiej strony, skoro raczej niczego innego nie nadużywam, może trzykropek (czy jak go zwą) nie jest taką najgorszą życiową słabością... A może nadużywam czegoś, a nawet nie o tym nie wiem? Przecież nałogowy pijacz napojów wysoce alkoholowym nigdy sam siebie nie zdiagnozuje w ten sposób? Hazardzista... i tak dalej. Hm... Same trzykropki... Czyli nadużywam...

W telewizji mam właśnie "84 Charing Cross Road" Davida Jones'a. Chyba z końca lat 80tych, ale dzieje się w latach 50tych i nieco później. Oglądaliście? Z genialną Anne Bancroft (tą od uwiedzenia biednego Dustina Hoffmana w "Absolwencie") i Anthony Hopkinsem. I Judy Dench też tu się pojawia. W filmie same listy i paczki z książkami krążące pomiędzy Londynem a Nowym Jorkiem. Jest pasja czytania, półki uginające się pod zakurzonymi książkami. Są wycofani, spokojni Anglicy, tacy, jacy kojarzą się stereotypowo z mieszkańcami Wysp. Jest lekko ekscentryczna pisarka, paląca papierosa za papierosem, o niepohamowanym apetycie na czytanie angielskich klasyków. Są jajka w proszku, puszki z konserwami, które w powojennym Londynie są spełnieniem marzeń. Jest cicha, delikatna a przy tym bardzo serdeczna przyjaźń ludzi, którzy nigdy się nie spotkali. Jest lekki, nieuchichany po pachy, dowcip. 
Ile razy puszczają film, tyle razy oglądam. Nie ma mowy, bym sobie odmówiła taaakiej przyjemności. Nadużywam... 
Jedna z moich ulubionych scen, to ta w której pracownik londyńskiego antykwariatu przynosi do domu puszkę z mięsem, z paczki którą w prezencie wysyła pisarka (choć puszka jako taka przybywa z Danii). Siada do stołu ze swoją cioteczną babką, mocno sceptycznie nastawioną do mięsa, które przebyło tyle mil, nim trafiło na ich talerze. Kobieta przysuwa krzesło do stołu, nachyla się nad plasterkami konserwy, wącha je z wielką rezerwą i... wydaje radosne "hi hi!", zaciera ręce i bierze się do krojenia chleba. 
Jeśli nie trafiliście dotąd pod ten adres, bardzo polecam. Bardzo, a bardzo.   

Pozdrawiam ciepło
i oddalam się pod numer 84 na Charing Cross a potem coś podziałać, nim nadejdzie wieczór i znowu zacznie w duszy cicho grać...
Edyta z Kubkiem Kawy

Kocia wymianka czyli jak to Tygryssa poznała nowy smakołyk

Już po 17 lipca (ech... czas stanowczo gna i pędzi), więc czas na pochwalenie się efektem Kociej Wymianki w Pierniczkowych Wybrykach. Zaznaczyć przede wszystkim trzeba, że wymianka nie polegała na przesyłaniu sobie kotów. Swoją drogą, ciekawe jak Tygryssa Tygrysowicz zniosła by taki koci szacher - macher? A jak my byśmy to zniosły... wolę sobie nawet nie wyobrażać. Wystarczy, że za Maszą się upłakałyśmy, mimo że szła w ogromnie dobre ręce:-)

Od Ewy z Lipowej otrzymałyśmy (bo kocie czworonogi także były odbiorcami przesyłki w tej wymiance) piękną garść przydasiowych słodkości, przy czym mnie ogromnie ucieszyły oczywiście choinki (wiecie już, że ja zawsze czekam na jesień i zimę). Poza tym był w paczce uszyty przez Ewę przytulny kot brązowy, obwąchany przez Tyrysiarza bardzo dokładnie, milimetr po milimetrze. Także coś słodkiego i coś do mojego kubka. A Tygrysa odkryła nowe smakoszki, które od tej pory wybiera sprawnie spośród innej wszelkiej suchej karmy. Spryciara:-)



Od Tygryssy i ode mnie, pocztą zwrotną, poleciał także zestaw tego i owego do działań papierowych, nieco słodkości dla Ewy i Jej kociego towarzystwa oraz notatnik. 




Mam nadzieję, że Ewa była zadowolona... 

Pozdrawiam ciepło:-)
Edyta z Kubkiem Kawy


piątek, 19 lipca 2013

Ale chała czyli do 25-tego daleko

Tak jak u nas do 25-tego, tak u innych do 10-tego, a u jeszcze innych do 1-szego... czasem bywa straaaasznie daleko. I wówczas w ruch idą makarony (mówiłam już, że gdy moja Mama wraca ze sklepu bez makaronu, natychmiast wzywam pogotowie? i że jeśli nagle coś odetnie nam dostęp do sklepów, makaron przez jakiś rok utrzyma nas przy życiu?) sosy z pietruszki i czosnku, kluchy wszelakie, sosy z cukinii, zupy z groszku, prażuchy oraz właśnie chałki. 
Dobra chałka to pyszota. A dobra, gorąca chałka z odrobinką masła i z zimnym mlekiem to już kulinarna poezja. Zwłaszcza z tym mlekiem, prawda Sylvinko?

Niestety, zapomniałam, przed włożeniem do piekarnika, posmarować chałki białkiem i wyszły tak blade jak nigdy. Co nie zmieniło ich walorów smakowych. Na szczęście:-) 


Moja Mama jest ogromną wielbicielką tych chałek. I tym razem, a było to w poniedziałek, jeszcze nim ciasto wyrosło w misce, Mama już przygotowała sobie Zestaw Zjadacza Chałek Na Gorąco... 


... na który to zestaw składają się: zimne mleko, zimne masło oraz powidła śliwkowe własnej roboty, takie smażone przez dwa dni bez cukru. Już nie mogę się doczekać tegorocznych śliwek i tegorocznych powideł. I oczywiście mieszania w garnku, w którym delikatnie, powolutku śliwki robią pyk... pyk... pyk... Bardzo uspokajający dźwięk i takież zajęcie.

A tu Mama w akcji:-) Czy u Was kroi się chałki? Nawet jeśli mowa o kupnych chałkach. U nas ukrojenie chałki graniczy ze świętokradztwem. Nie ma to jak urwany kawałek...



A chałki piekę z przepisu na ciasto na calzone:-) Według tego samego przepisu robię paluchy z kminkiem lub serem żółtym. Także pierożki z jabłkami lub z gruszkami i serem gorgonzola (z konieczności w jego polskiej wersji:-)). 

Jeśli już o Mamie...
Wchodzę w niedzielę rano do kuchni, tuż przed siódmą, Mama coś tam kroi, trze, stuka, puka.
- Co robisz?
- Zupę gotuję na jutro.
- Na jutro? O siódmej rano w niedzielę robisz zupę na poniedziałek?
- Robię.
- Daj spokój, kładź się, poleż sobie, poczytaj.
- O matko! Tak było cicho, a ty przychodzisz i burdy wszczynasz od rana!

I dzisiaj. Mama jak zawsze przed wyjściem do sklepu robi sobie listę, by czegoś "nie zabyć". Patrzę jak wpisuje "koserwa", bo mojej Mamie jakoś N w tym wyrazie nigdy nie było potrzebne:-) Tak samo jak literując sobie w krzyżówkach, np. wyraz "szczotka", mówi po cichu:  sz  ż  cz  ż  o  t  k  a. Czyż nie boskie:-) Ale "koserwa"... bo nadmienić też trzeba, że zarówno konserwy, jak i "koserwy", są w naszym domu bywalczyniami ogrrrrrrromnie rzadkimi. Czasem Mama na działkę sobie zakupuje.
- A co się dzieje, że konserwę chcesz kupić?
- Och, bo jest w bardzo ATRAKCYJNEJ cenie...
Nie, że konserwa jest tania, ewentualnie niedroga, czy może, że promocja, może dobra cena, ale ona była w "atrakcyjnej" cenie. I to bardzo wolno wymówionej "atrakcyjnej" cenie:-)

I jeszcze szybki rzut oka na upieczone w weekend anioły. Para aniołów dla przyszłych małżonków, anielscy opiekunowie małżeństwa. Choć... pan młody taki lekko skonfundowany się wydaje, spięty... Trzeba nad nim popracować. Aniołem oczywiście, nie panem młodym:-)





I jeszcze Aniowe anioły.



Pozdrawiam ze środka nocy
Edyta z Kubkiem Kawy