"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

wtorek, 31 marca 2015

Marzec z Orianą Fallaci

Marcowe spotkania z Orianą Fallaci - legendarną włoską reporterką, korespondentką wojenną, publicystką i pisarką, zaczęłam od czytania "Wywiadów z historią" (które udało mi się nabyć za grosze wręcz), a potem upolowałam jej jedyny dostępny w naszej bibliotece tytuł. A jeszcze później pożyczyłam "Kapelusz cały w czereśniach" od koleżanki. Teraz pozostaje mi już tylko czekać na łaskawość biblioteki przy nowych zakupach lub duże zniżki w księgarniach... 

"Wywiad z historią" jest przepastnym zbiorem rozmów z wielkimi postaciami historii światowej. Wywiady prowadzone były w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku dla tygodnika "L'Europeo".
Są to twarde, często bezkompromisowe, rzeczowe rozmowy Fallaci z, na przykład, Henry Kissingerem, Goldą Meir, Indirą Gandhi, Jasirem Arafatem czy Willym Brandtem. Dziennikarka stara się przekraczać granice prywatności, granice tajemnic polityki i na tyle, na ile zostaje do nich dopuszczona, lub też na ile uda się jej niepostrzeżenie wedrzeć w ten świat, odkrywa mechanizmy działania polityki, jej kuchnię i jej wielkich aktorów. Wspaniała lektura, z pełnokrwistymi, mocnymi osobowościami (w tym także samej Fallaci), choć nie zawsze pozytywnymi, co od lat siedemdziesiątych zostało już poddane ocenie.
"Książka ukazała odwagę Fallaci, bezkompromisowe dążenie do prawdy, krytykę cynizmu polityków" (z okładki).





"Inszallah" zadedykowała autorka 400 żołnierzom amerykańskim i francuskim zamordowanym w Bejrucie w zamachu zorganizowanym przez sektę Dzieci Boga, ale także wszystkim dzieciom, kobietom, mężczyznom zabitym we wszystkich zamachach i we wszystkich wojnach. Jest to powieść bezkompromisowo pacyfistyczna, piętnująca wojnę, wskazująca bezsens krwawych rzezi jaką stanowi każdy kolejny akt przemocy.

Akcja powieści rozpoczyna się od samobójczych zamachów, jakich szyicka sekta Dzieci Boga, dokonuje na jednostki włoskiego i amerykańskiego kontyngentu pokojowego w Bejrucie. Zakończeniem powieści jest dzień ewakuacji owych jednostek, który nie dla każdego jest dniem szczęśliwym i dniem spokoju, nie każdemu jest dane wypłynąć z Bejrutu. Pomiędzy tymi wydarzeniami w skrajnym strachu lub też przeraźliwym szaleństwie miotają się bohaterowie powieści, żołnierze obu oddziałów, ale i stykający się z nimi cywile, czy bronione przez nich siostry zakonne, doświadczając najbardziej skrajnych sytuacji wojennych. Siła przemocy, bezsilność wobec bezwzględności tej siły chwilami porażają. Tak jak i poraża wszechobecny bezład, bałagan, niezorganizowanie, zagubienie wewnątrz wojska. Nie wiem czy właściwie i słusznie, ale często nasuwa się skojarzenie z "Paragrafem 22". 

Wspaniała, choć niełatwa, obciążająca powieść. Za cenę niespokojnych snów warta przeczytania. 


Inszallah (EPUB) - Oriana Fallaci

(źródło: Merlin.pl)


W 1773 roku Carlo Fallaci, syn najemnego rolnika z Panzano w Toskanii, wyrusza do Wirginii by w posiadłości Thomasa Jeffersona uprawiać winorośle. Los jednak ma wobec niego inne plany i tak pokieruje jego życiem, i życiem jego potomków, by w przyszłości Oriana Fallaci miała szansę opisać dzieje jego rodu. 

"Kapelusz cały w czereśniach" jest sagą rodu Fallacich. Napisane potoczystym, elastycznym językiem zacnie opasłe tomiszcze wciąga natychmiast w brawurową akcję niczym z powieści spod znaku płaszcza i szpady by przetoczyć się przez rewolucje, rewolty, w tym także przez polskie powstanie wyzwoleńcze z jego romantycznym, młodym, przystojnym uczestnikiem, ale i czasy narodowych włoskich klęsk i triumfów. Kto lubi historię, dowie się naprawdę sporo z dziejów włoskich księstw i czasów obcych rządów na terenie dzisiejszych Włoch. Odwiedzi pola bitewne czasów Napoleona, zawita na tereny pod władaniem islamistów, a nawet zamieszka w amerykańskim burdelu. Kto historii nie lubi, po prostu może pominąć te kilkanaście stron zawierających krótkie wprowadzenie w daną epokę, i zaczytywać się w pasjonujących losach życia, ciężkiej pracy, nieszczęść, niepowodzeń, ale i miłości przodków Oriany Fallaci. Praszczurowie i praszczurzyce, jak nazywa ich autorka, mieli w sobie tyle gorącej krwi, moc animuszu, a przy tym i romantyczną naturę, że starczyłoby dla kilku soczystych, romantycznych i burzliwych powieści.

Prace autorki nad powieścią trwały 10 lat, który to czas poświęciła nie tylko na pisanie, ale i poszukiwała informacji o swoich przodkach w archiwach, bibliotekach, rejestrach,  studiowała źródła z epoki dotyczące obyczajowości, medycyny, kultury, historii stroju i mody, a nawet zielarstwo. Stąd też "Kapelusz..." to odtworzony z pietyzmem przekrojowy obraz życia w dawnych epokach i czasach niemal nam współczesnych.

Zawsze uważałam, że prawdziwe życie, a tym samym i biografie, mają w sobie taką siłę i moc, są tak pasjonujące, że żaden autor nie jest w stanie ich wykreować. I tak jest z "Kapeluszem...". Polecam bardzo, bo z taką pasją, przyjemnością, ciekawością końca książki i żalem, że już ten koniec nadchodzi, rzadko się czyta. Wspaniały kawał literatury. 


Kapelusz cały w czereśniach - Oriana Fallaci

(źródło: Merlin.pl

Zapisane od Fallaci:

"Powieść zawsze mnie pociągała, ponieważ jest pojemnikiem, gdzie możesz umieścić jednocześnie rzeczywistość i fikcję, dialektykę i poezję, idee i uczucia. (...) Mieszanina tego wszystkiego pozwala na ukazanie prawdy prawdziwszej od prawdziwej prawdy. Prawdy wymyślonej na nowo, uogólnionej, z którą każdy się utożsamia i w której każdy się rozpoznaje. Powieść nie abstrahuje nigdy od Człowieka. Jakąkolwiek historię by opowiadała, gdziekolwiek w czasie i przestrzeni toczyłaby się akcja, powieść opowiada zawsze o ludziach. O ludzkich istotach."
                                                                                                    Oriana Fallaci, "Inszallah"


"Czyżby samotność była jedynym towarzystwem, które sprawia, że nie czujemy się samotni?"
                                                                                                   Oriana Fallaci, "Inszallah"


(Wyzwanie czytelnicze Czytam Opasłe Tomiska u Ami)

Pozdrawiam czytelniczo:-)
Edyta z Kubkiem Kawy


Nie lubię poradników

Nie lubię ich jeszcze bardziej, niż nie lubię zupy szczawiowej, owoców granatu i firanek z dużym wzorem.
Mam tu na myśli poradniki typu "Jak być szczęśliwą" czy "Łyżwiarstwo figurowe w weekend". Albo takie o robieniu biznesów życia, wielkich interesów i wielkich pieniędzy. Lub jak dyscyplinować podwładnych i stać się mistrzem manipulacji. 

Nie lubię poradników, ale mam w domu kilka takich, które w pełni akceptuję, jak poradniki dekupażowe (sztuk 1), szydełkowe (sztuk 3) oraz genialnie dowcipną "Instrukcję obsługi kota". 

I mam też historyczny, niepowtarzalny, a i całkiem możliwe, że dziś dość rzadki (choć nie biały kruk, niestety) "Rodzice, dzieci, wychowanie. Poradnik dla rodziców". Wydanie - 1963 rok, czyli te czasy kiedy ani mojego brata, ani tym bardziej mnie, nie było jeszcze na świecie.



Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wczytywała się w jego treść. Pamiętam jednak wieczory i noce z dość wczesnego dzieciństwa, kiedy dla poprawienia sobie humoru, albo i dla przyjemności, przeglądałam ów poradnik wnikliwie oglądając i wyczytując zabawne obrazki - ilustracje. Najczęściej autorstwa samego Lengrena.

A że w lutym, w Wyzwaniu Czytelniczym Klucznik u Ami, w którym dla rozrywki biorę udział, jedną z wytycznych było hasło "poradnik", była więc i okazja by do "Poradnika dla rodziców" po latach zajrzeć. I znowu obejrzeć obrazki. I znowu się nacieszyć. A że jeszcze dziś za oknem u nas śnieg i wiatr, i dodatkowo miałam kubek kakao na mleku sojowym... Sama przyjemność. A nawet wielka mała przyjemność.

Poradnik, jak oczywiście sugeruje sam tytuł, zawiera moc wytycznych, ułożonych alfabetycznie, odnośnie wiecznego zmartwienia rodziców...


... o co martwią się, a i co planują!, niektórzy już przy pierwszej wymianie spojrzeń...


... potem dziecko stawia świat na głowie albo choć każe dorosłym patrzeć z innej perspektywy...


... ale przy tym pobudza w rodzicach przeróżne talenta...


... uczy przewidywać przyszłość...


... a także każe światu ścielić się do stóp onej młodszej młodzieży...


Z sentymentem spojrzałam dziś na uwielbiane przeze mnie drzewiej tytułu. Przecież pamiętam "Misia". i jego tekturową wkładkę do wycinania i majstrowania różnych różności. Oczywiście i "Płomyczek", i "Płomyk". Uwielbiałam "Filipinkę", a zwłaszcza Filipa na ostatniej, czarnej stronie.


Poradnik zmusza rodziców do życiowej, rodzicielskiej kreatywności, ale też wyznacza obowiązki ich pociechom. Napisano tu, że umiejętność pływania jest absolutną koniecznością życiową! Ciekawe co na to powie Magda ze Stolicy Wielkopolski...


I w ogóle zaleca się nauczanie przeróżnych możliwych umiejętności oraz wczesne rozpoznawaniae predyspozycji do wykonywania zawodu...


W trudnej pracy na ugorze wychowania wskazuje na konieczność podziału pracy...


I - uwaga!! - w 1963 roku przewidziano istnienie koszmaru GENDER! Pod hasłem "lalka" czytamy bowiem, m.in., że... 



Doczytałam się tego, bowiem tym razem nie ograniczyłam się jedynie do ilustracji, a także podczytałam sobie troszkę niektóre hasła. Z czystej ciekawości, jak świat się zmienił. I nie zmienił się nazbyt, przynajmniej w dziedzinie wychowania, odnośnie jego zaleceń. Bo dzieci i młodzież... 

Z rzeczy zadziwiajacych znalazłam tylko inną nazwę choroby: różyczka - kur. Całkiem logiczne w sumie, i jakie ładne przy tym.  

Z rzeczy baaardzo zaskakujących i  prze - za - ba - wnych  wyczytałam definicję taką oto (pamiętajmy, że jest rok 1963):

"GUMA DO ŻUCIA - rozpowszechniona w USA, pojawia się czasem w naszych miastach portowych i wtedy stanowi "specjał" poszukiwany przez dzieci i młodzież. Niegroźna ta moda zazwyczaj szybko przemija, nie ma powodu jej zwalczać." 

Czyż nie booooskie?

I na koniec moje dwa najulubieńsze w dzieciństwie obrazki...



Swoją drogą, to chyba niepokojące, że ilustracje manipulacji tak mnie bawiły... :-)

Ciekawe czy moi rodzicie korzystali z poradnika... Muszę jutro przesłuchać Mamę.

Życząc radości z Waszych pociech i z trudu ich wychowywania
pozdrawiam ciepło:-)
Edyta z Kubkiem Kawy




Chłonący zmartwienia

Dla mnie Krzysztof Kieślowski jest tak magiczną postacią, a jego filmy tak głęboko metafizyczno? - filozoficzne?, że czytanie o nim wydaje mi się pewnego rodzaju dotykaniem tabu. Brzmi to niepoważnie, pewnie i mój nabożny stosunek do jego filmów jest niepoważny, ale już tak mam od "Przypadku", który jako pierwszy z filmów Kieślowskiego widziałam. Każdy kolejny, w tym i oczywiście te retrospektywnie obejrzane, zwiększał tylko siłę mego zachwytu. I poczucie, że przez te półtorej godziny przesuwania się klatki za klatką, jestem gdzieś blisko odkrycia tajemnicy Wszystkiego i Sensu Życia. Całkiem poważnie, choć z mocnym podśmiewaniem się z siebie samej, to piszę. 

Mój niegdysiejszy absztyfikant po każdym filmie Kieślowskiego powtarzał, że czuje się jak głupiec, bo przecież gdzieś tam w środku właśnie JEST owa jakaś głęboka, ważka myśl, którą on wyczuwa, ale nie potrafi jej sformułować, a która na pewno pozwoliłaby światu wkroczyć na szeroką i gładką drogę szczęśliwości. Recepta. Albo chociażby tylko, i AŻ, sprawiła życie mniej przykrym.  

Książka Stanisława Zawiślińskiego "Kieślowski. Ważne, żeby iść..." jest opowieścią o życiu reżysera i o życiu człowieka. Autor opisuje mniej i bardziej ważne momenty życia Kieślowskiego, przytacza moc opowieści ludzi z jego otoczenia, okrasza anegdotami. 
Wojenne dzieciństwo, szkoła, koledzy, okres studiów i poszukiwań własnej drogi, miłość od pierwszego wejrzenia i na całe życie. Wszyscy, na których powołuje się autor, zgodnie potwierdzają, że w życiu Kieślowskiego istniały tylko trzy kobiety: matka, żona i córka. 
Z oczywistych względów bardziej rozbudowaną część książki stanowi ten czas, w którym Kieślowski tworzy swoje pierwsze i kolejne obrazy, począwszy od wspaniałych dokumentów przez "Amatora", genialne "Bez końca", kolejne części "Dekalogu" po cykl "Trzech kolorów" i "Podwójne życie Weroniki" i po pracę nad mającym powstać cyklem "Piekło, niebo, czyściec". 


A po cóż ja będę męczyć swoim słowotwórstwem, lepiej gdy dowiecie się od autorytetu, iż to "porywająca, świetnie napisana biografia. Czyta się znakomicie, choć autor mówi o sprawach ważnych. Umiejętnie zderzając starannie wyselekcjonowane fakty, liczne opinie i wypowiedzi innych osób z własnym głosem, stworzył przenikliwy, dający odczucie pełni, niezapomniany porter wielkiego mistrza sztuki filmowej i człowieka ogromnej wrażliwości", profesor Jan Tomkowski. Z czym w pełni się zgadzam. Prześwietna biografia.

Pośród wielu słów o Kieślowskim najbardziej zapamiętał mi się z tej książki taki jego obraz - opis: "Krzysztof (...) zaciągający się papierosem, chłonący zmartwienia i mozół życia".




W 1992 roku w Paryżu Kieślowski i Krzysztof Piesiewicz, w związku ze swoimi innymi rozległymi zobowiązaniami i wynikającymi z tego kłopotami ze sprawną współpracą, spisują "umowę" o dalszej "wspólnej, równej, obciążającej ich w tym samym stopniu pracy nad scenariuszem do ww. filmów [cykl "Piekło, niebo, czyściec"] - aż do momentu, kiedy obaj uznają scenariusze za zakończone". Po czym idą na kolację, po drodze zabierając ze sobą Zbigniewa Preisnera, który na tejże kolacji komponuje muzykę do tekstu umowy. "Przy winie, we trójkę, śpiewali nowy utwór do późnej nocy i śmieli się do rozpuku."

Filmy Kieślowskiego to także filmy Piesiewicza, Preisnera, a i także Sławomira Idziaka. Bez nich nie byłyby takimi samymi, a już na pewno nie tymi samymi, filmami. 




"(...) była premiera ["Czerwonego"] w Krakowie. Przyszli na nią mieszkający pod Wawelem polscy laureaci literackiej Nagrody Nobla - Wisława Szymborska i Czesław Miłosz. Po projekcji Miłosz podszedł do reżysera i powiedział żartobliwie: jak słyszę, to nam zostały już tylko pieski...
A Szymborska?
- Któregoś dnia, po skończeniu filmu "Czerwony", kupiłem tomik poezji Szymborskiej i przeglądając go znalazłem wiersz "Miłość od pierwszego wejrzenia" - opowiadał Kieślowski. - Przeczytałem go i okazało się, że traktuje dokładnie o tym, o czym przed chwilą zrobiłem film. A więc dwie osoby w połowie 1993 roku - pani Wisława w Krakowie, ja zaś w Paryżu - pomyślały o tym samym i w taki sam sposób. Do sformułowania tego ja potrzebowałem kilku milionów dolarów, pani Szymborska - kilkunastu linijek:

(...) Oboje są przekonani
Że połączyło ich uczucie nagłe.
Piękna jest taka pewność, 
ale niepewność piękniejsza.
Sądzą, że skoro nie znali się wcześniej,
nic między nimi nigdy się nie działo.
A co na to ulice, schody, korytarz, 
na których mogli się od dawna mijać?
Chciałabym ich zapytać, czy nie pamiętają
- może w drzwiach obrotowych kiedyś twarzą w twarz?
jakieś "przepraszam" w ścisku?
głos "pomyłka" w słuchawce?
- ale znam ich odpowiedź.
Nie, nie pamiętają..."





Pod koniec lutego 1996 roku, na dwa tygodnie przed śmiercią, Kieślowski bierze udział w przeglądzie swoich filmów dokumentalnych w Poznaniu i w publicznej dyskusji o jego pracach. W bardzo zatłoczonej sali odpowiada na wiele pytań i wyznaje, iż "nigdy nie udało mi się zrobić filmu tak, jak naprawdę chciałem."



"Wyznaję bardzo niemodną dziś wiarę, wiarę w człowieka." 
Krzysztof Kieślowski

bo u nas dziś na całej połaci śnieg... póki nie stopnieje za kilka minut:-)

Edyta z Kubkiem Kawy


p.s. a jeśli już Preisner... 


Nie widziałam filmu, ale sama muzyka z naddatkiem wystarcza. 


I jeszcze z płyty "Silence, night and dreams"


sobota, 28 marca 2015

Nieustraszony poszukiwacz uczucia

Nie umiem zdecydować o czym jest ta cieniutka, bo jedynie stuczterdziestostronicowa książeczka. Objętość w sam raz na popołudniowy kubek kawy lub na bezsenne dwie godziny w noc z piątku na sobotę. Ale książka o czym?

Może to książka o tym, jak bohater szuka miłości, a znajduje siebie? A potem miłość.

A może to książka o tym, jak bohater poszukuje siebie, a znajduje miłość? I chwilę potem spotyka siebie.

Któreś z tych stwierdzeń być może jest słuszne i właściwe, jednakowoż nie jestem w stanie stwierdzić które. I być może rozmyślanie o tym, co było pierwsze, ustalanie kolejności, może wydawać się bez znaczenia... ale jeśli KOLEJNOŚĆ, tak generalnie, ma znaczenie dla odnajdywania i siebie, i miłości to chyba warto kiedyś ustalić, co jest konsekwencją czego?  Jeśli jest. 


Trzydziestoletni Francesco, zwany przez wszystkich Checco, idzie do lekarza - przyjaciela, zdiagnozowawszy uprzednio u siebie, metodą samoanalizy, każdą z możliwych strasznie groźnych, śmiertelnych chorób. Na dodatek z przeczuciem natychmiastowego zgonu. Werdykt medyczny brzmi jednak: strach przed życiem. "Jesteś chory na tę przeklętą, tak popularną chorobę BRAKU ŻYCIA". I otrzymuje receptę: "Pigułką jest życie. Żyj, idź na całość, otwórz się, posłuchaj siebie samego. Twoje lęki, twoje niepokoje biorą się stąd, że egzystujesz, a nie żyjesz". I choć brzmi to naprawdę banalnie, mało odkrywczo, co także stwierdza i sam chory, i jego lekarz, Checco rozpoczyna życie, podejmuje jego próby, a czytelnik rozpoczyna zabawną, ożywczą, ale i mądrą podróż.

Problem Checco z poszukiwaniem życia w życiu polega głównie na tym, jak odkrywa pewnego dnia, że choć potrafi wymienić tysiące sposobów na umieranie, nie umie sobie jednak przypomnieć żadnego na życie. Tu następuje ciąg wspomnień i przemyśleń: o domu i rodzicach - opisów randek - wspomnień o dziewczynach - poszukiwań miłości - rozważań mniej lub bardziej poważnych - spora garść imprez - spotkania i pożegnania z przyjaciółmi - zestaw marzeń o idealnej miłości. Aż pewnego dnia "na całe szczęście zrozumiałem, że moje życie ma taką wartość, jaką sam mu nadam swoimi wyborami i odwagą swoich decyzji". I ową myśl także można uznać za nic wielce odkrywczego, gdyby nie to, że jest ona Mount Everestem dla Checco i że ma on, jak każdy, prawo do własnych poszukiwań i własnych wielkich odkryć. 

Checco całe życie wierzył, iż "w życiu istnieje tylko jedna wielka miłość. Że istnieje książę z bajki dla kobiet i księżniczka dla mężczyzn. Bratnia dusza". I od najmłodszych lat, każdego wieczoru wyobrażał sobie, jak spotyka swoją Śpiącą Królewnę... a potem następują po sobie trzy etapy checcowej idealnej miłości "spojrzenie, westchnienie, pewność". Dla tej miłości zarezerwował sobie specjalny zestaw wyjątkowych słów, których nigdy żadnej kobiecie dotąd nie powiedział. I gestów, których nigdy wobec żadnej kobiety nie wykonał. Na ich wypowiedzenie i wykonanie czekał całe życie. I... gdzieś tak na dziesięć stron przed końcem swej opowieści Checco wchodzi do kwiaciarni...

Nie wiem, czy istnieje jeszcze na świecie książką napisana przez mężczyznę tak, jak swoją napisał Fabio Volo? Bo też chyba nigdy dotąd nie czytałam tak napisanej, tak delikatnej, czułej, może nawet czułostkowej?, kobiecej, czy co by tam jeszcze wymienić, powieści autorstwa mężczyzny. Nie są to jednak bynajmniej słowa zarzutu pod adresem autora, a jedynie wyraz mojego zaskoczenia. Na szczęście, dla zachowania mojej czytelniczej równowagi psychicznej:-), Volo szczodrze obdarza nas opisami całonocnych rejsów po barach, kłótni ze swoimi dziewczynami czy też rzucaniem skarpetek pod łóżko. 

I choć dalej nie wiem, czy bohater poszukując miłości znalazł siebie i sposób "jak żyć", czy próbując odnaleźć siebie i swoje życie, spotkał miłość, to ostatnie zdania "życie na nas czekało. Oddaliśmy cumy, a statek odbił od brzegu" dały mi wiele radości. 
I nadziei. Na różne rzeczy. 

Z książki Volo wypisać sobie można sporo zdań, w tym nieco prawd oczywistych, choć przecież tych tak naprawdę nigdy za wiele. A i wielce zgrabnie potrafi je ująć w ramy pomiędzy wielką literą a kropką. 
Ja przekażę Wam dwa małe skrawki z "Czekam na ciebie całe życie" i to zupełnie, ale to całkiem niefilozoficzne.

"Kobiety są tak piękne, że można nimi oddychać". 
Ładnie powiedziane. A gdyby tu jeszcze zamienić początek zdania na płeć przeciwną, to podpisuję się w całej rozciągłości:-)

"Poszedłem na badanie na czczo. Nawet nie mogłem napić się kawy. Przechodząc obok ciastkarni prawie zacząłem lizać witrynę. Zlokalizowałem tacę z drożdżówkami i powiedziałem jej, że wrócę zaraz po oddaniu próbek". 
Bywa że też rozmawiam z pączkami... 

Wyzwanie czytelnicze Klucznik u Ami, gdzie jeden z kluczników lutowych to: coś czerwonego. I niech mi ktoś powie, że nie ma tam czerwonej długiej linii:-), bo mocno widoczne tło pod nazwiskiem autora jest zdecydowanie pomarańczowe, czego może na zdjęciu nie widać. 


Pozdrawiam ciepło i weekendowo:-) 

Edyta z Kubkiem Kawy, która zaraz zaszyje się pod kocem i będzie czytać książkę Jeanette Winterson, pod zagadkowym, i to on mnie przyciągnął do książki, tytułem "Po co ci szczęście, jeśli możesz być normalna?" 

Aaaa! A na pytanie: czy polecam przeczytanie "Czekam na ciebie całe życie"?, odpowiem: no ba!!! Pysznie zabawna i nienachalnie wymądrzająca się lektura. 



czwartek, 19 marca 2015

... więc jeszcze raz!


tak mi się zamarzyło usłyszeć i zobaczyć
... więc jeszcze raz!


perełki moich próśb na wątłej nici drżą... mmmm...
poezyjka najwyższej próby

... więc jeszcze raz!

ja wiem, że dla niektórych to może być nic, ale dla mnie (a i dla wielu!)
Kabaret Starszych Panów to arcydziełko i arcydzieło w jednym

i kiedy nie chce się nigdzie dalej iść którędy ani po co to zawsze można zajrzeć do
niezawodnie niezawodnych Starszych Panów


i tak sobie smakuję Kabaret dla uczczenia ostatniego dnia kartkochałturek
uuuuuuuuuuuufffffffffffffffffffffffffffffffffffffffff nareszcie!


i dla dalszego świętowania ostatniego dnia kartkochałturek zaraz będę korzystać ze stacji pomp by potem ciało niekoniecznie smukłe przetrzeć frotem a wszystko z myślą o tem by mieć wczesny i długi wieczór w łóżku z książką
i kakao na mleku sojowym

taki to prezent sobie daję dla fetowania dzisiejszego finału kartkowego
że powiem jeszcze raz
uuuuuuuuuuuuuuuuuuffffffffffffffffffffffffffffff!

pozdrawiam przeciepło
:-)
Edyta z Kubkiem Kawy

p.s.
Niech żyją Starsi Panowie, rzecz jasna!!!!

niedziela, 15 marca 2015

Kartkowo / straganowo...

 ... czyli zdjęcia z placu boju chałturnika będą, ale będzie też zaproszenie na stragan najprzyjemniejszy z możliwych, bo stragan wypełniony po brzeżki wielkanocnymi pysznościami! Zakupy przedświąteczne to sama przyjemność.

Na tym straganie, o tu KLIKU KLIK!, można nabyć rzeczy takie, jak... ba! chyba łatwiej będzie powiedzieć, czego nie można tam nabyć! ale że środek nocy jest, że padam nieco na pysk chatłurniczy, to może każdy, kto ciekaw i spragnion przyjemności świątecznych dla siebie, sprezentowania czegoś na zajączka dla bliskich i znajomych (nomen omen!) królika, a i każdy wysyłający kartki pachnące mazurkiem, a przede wszystkim ten, komu marzy się wspomóc podopiecznych Fundacji "Domu Tymianka", gdzie ogromowi potrzeb czworonogów nie ma końca, a kolejny wielki psi pechowiec woła o ratunek dla siebie i niedługo stanie się mieszkańcem Domu Tymianka... Ale mi zdanie wychodzi nazbyt dłuuugie:-) W każdym razie każdego, kto choć przy jednym z powyższych stwierdzeń pomyślał sobie "to ja!", ciepło zapraszam na szybkie, i jakże przyjemne i pożyteczne!!! KLIKU KLIK!! na wielkanocny wypasiony stragan:-)

Na półkach straganu, jeśli to nikogo nie zniechęci... można także znaleźć chałturki niżej podpisanej, jak magnesy, kartki, zawieszki, wielkanocne stworzenia ze sklejki na piku, a także obrazki krzyżykowe w błękicie (z ramkami do samodzielnego wykończenia stosownie do własnych kolorystycznych pragnień) autorstwa mojej przeutalentowanej hafciarsko Mamy! A co! Ma się tą mamę, że jej! 

A tak sobie myślę... a jednak pokażę co na straganie znaleźć można:-) Na przykład...



















A to wszystko tylko NA PRZYKŁAD, bowiem moc wielka rzeczy na straganie już leży (biżuteria, foremki do ciastek, kartki, ozdoby świąteczne przeróżne...), a kolejne rzeczy, jak choćby książki, będą wykładane na półki sukcesywnie. Apetycznie się zapowiada:-)



A gdy już poprowadziłam Was do mnogości przyjemności, czas na małe przykrości czyli szybkie sprawozdanie z placu boju chatłurnika trzeciej klasy.

Osoby o słabych nerwach ostrzegam przed sporą ilością, w dodatku nie zawsze mocno ostrych, zdjęć z chałturzenia, za co z góry przepraszam. I w dodatku... nie wszystkie kartki do końca ten tego... zdaję sobie z tego sprawę i nie kryguję się bynajmniej:-) A wszak błądzenie, nawet kartkowe, jest rzeczą ludzką!

















Na szczęście na plac boju donoszone są, o ustalonych porach, ciepłe posiłki. Także suchy prowiant. A w miarę potrzeby podawane są także środki dopingujące w dawkach ostrożnie dozowanych... 




Pozdrawiam ciepło i nieco wiosennie już:-)
Edyta z Kubkiem Kawy

p.s.
 "Szczęście to po prostu dobre zdrowie i zła pamięć" :-)
Ernest Hemingway