"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

czwartek, 27 marca 2014

Licytację czas zacząć!

Zadanie na ubiegły weekend wykonane. Troszkę mi się, co prawda, przeciągnęło. Wiek już nie ten i człowiek powolniejszy... tu strzyka, tam chrupie...:-) 

Tak czy inaczej, zadanie wykonane, kartki wychałturzone, kobyłka u płota i tak dalej, i dziś zachęcam do wzięcia udziału w licytacji zbierającej fundusze na Fundację Dom Tymianka. Kto ma finansowe możliwości, a i duchowe zacięcie, do dzieła!!! Do licytacji! 

Co się dzieje w Domu Tymianka? Dzieje się wieeeeele dobrego dla każdego czworonoga. To takie niebo na ziemi dla Wzruszaczy (jak nazywa swoich podopiecznych Ori) po przejściach, którym dotąd działo się źle, głodnie, smutno. Zresztą, sami zajrzyjcie za drzwi  Domu Tymianka (KLIK).


A aukcja dla Wzruszaczy
w Domu Tymianka
pod cudnie częstochowsko zrymowaną nazwą

"Cuda wianki na Tymianki"

odbędzie się 28 - 29 marca

u Dzikiej Kury 
 w Pastelowym Kurniku

a dokładnie tu
GŁOŚNE KLIK!!!


Piękne i wielce przyjemne, a często i przydatne, przedmioty, wystawione są do licytacji. 

A są to torebki i torbiszcza, wykrawarki do ciastek, obrazki, jajka wielkiej urody, widoczki, 
kury szklane, kolczyki, obrazy na liściach!, kubki, notesy, poszewki
 i oczywiście 
mnogość innych 
cuda - wianków:-) 

A liczba ich jest wielka, bo aż ponad 160 pozycji do licytacji!! 

A i ceny przeróżne, a najniższą jaką udało mi się dojrzeć, jest 8 złotych!! 

Wzruszacze z Domu Tymianka liczą na Wasze zainteresowanie:-) i liczą też na odrobinę szczęścia:-)

A jak wygląda szczęście w Domu Tymianka?
Wygląda ono tak...





A jak wygląda mój mały, chałturkowy wkład w licytację? 
Wygląda on tak...
Nie żebym się chwaliła, tylko nęcę:-) 
Jeśli to może zanęcić... 

Całość prac kartkowych to 99,9% ręcznej pracy. No, może 99,01% :-) Nie wycięte i nie wyhaftowane, nie zdjełane fabrycznie są jedynie same karty jako takie, kurczaczki tekturowe (które są jednak pomalowane i wycieniowane by myself), małe koguty i zajączki w kratkę oraz małe serwetki. Cała reszta pure hand made, jak to się mówi w inastrannych językach:-) Począwszy od konika na biegunach, poprzez duże jajka,małe listeczki, uszy zajęcze, a skończywszy na ramkach. 

Cena wywoławcza każdego z poniższych kompletów - 35 złotych 

Pozycja na licytacji: nr 161

Kartki o wymiarach: 13,5 x 13,5 cm. Jedna z nich wykonana techniką haftu richelieu. Do kompletu oczywiście koperty. 
  

Pozycja na licytacji: nr 162. 

Kartki kwadratowe o wymiarach 13,5 x 13,5 cm, podłużna 21 x 10,5 cm. W komplecie koperty. 


Pozycja na licytacji: nr 163

Wymiary kart, jak wcześniej. W komplecie oczywiście koperty. 


Pozycja na licytacji: nr 164

Wymiary kart, jak wcześniej. Komplet zawiera koperty. Jedna z kartek, ta z siedzącym na krzesełku zajączkiem, pracowicie malującym jajka, wykonana haftem krzyżykowym i to przez moją ulubioną Mamę:-) 

Cena wywoławcza każdego kompletu, jak wcześniej już napisałam, to 35 złotych. 

Kto chętny na kartki, 
ale przede wszystkim na cuda - wianki
 z pożytkiem dla Tymiankowego Domu,
w te pędy! 
do 
Pastelowego Kurnika!!!  
KLIKU KLIK!!!!!

Ja z chęcią zaczaiłabym się, na przykład, na jeden z kubków,a może czajniczek - dzbanek z ząjaczkami. No i torby, moja miłość! I piękne anioły malowane na desce. A jest i boski miś w różowe paseczki. A i ucieszyła bardzo me oko poszewka na poduszkę, autorstwa samej Pani Domu Tymianka, Ori. Lniana poszewka, z błękitnymi filcowymi kółko-kwiatkami i guzikami prosto ze środka ubiegłego stulecia, ukryła się pod pozycją 165, jeśli dobrze pamiętam. Jest boska! 

Życzę pięknej wiosny! Już za sekundę kwiecień! A potem... Jeszcze tylko kilka miesięcy i JESIEŃ:-) 
Pozdrawiając, padam do nóżek!
Edyta z Kubkiem Kawy



piątek, 21 marca 2014

Zadanie na weekend i inne inności

No i przyszła wiosna!

Wczoraj tak obtrąbili w każdym wiadomościowym programie, że już przyszła, że jest!, że jakieś tam obliczenia, że rok ma 365 dni z ogonkiem i ten ogonek stanowi, że od kilku lat wiosna astronomiczna zaczyna się 20 marca, a 21 to będzie przychodzić najbliżej dopiero w 2103 chyba, czy jakoś tak...
A ja wszystkie owe "że" podsumuję tak: PHI! A ja na to gwiżdżę!

Pierwszy Dzień Wiosny i wynikający z tego Dzień Wagarowicza, jak świat światem, zawsze świętowałam 21 marca i tej wersji będę się trzymać. Co prawda wagarowiczem, akurat tego dnia, nigdy nie byłam, z prostej przyczyny. Uwielbiałam wielce przebieranki w Dzień Wagarowicza. I tak, chcecie czy nie chcecie, macie na to siły czy też nie, zaprezentuję Wam kilka z wagarowiczowskich strojów. Oczywiście, jak to często bywa, gdy się czegoś w pudle ze zdjęciami szuka, kilkanaście fotografii diabeł ogonem przykrył. A mam gdzieś boskie zdjęcie z liceum, gdy nasi trzej klasowi koledzy (bo cała reszta z 34 osób to sama płeć żeńska była) przebrali się za pancernych, a z malucha zrobili czołg, i to czołg z wieżyczką i lufą!

Pierwszy Dzień Wiosny w 8 klasie podstawówki. Jakiś... 85 rok? (Proszę nie regulować odbiorników. Prószki i kropki to oryginalna wersja zdjęcia, taka technika jego wywołania.)



A to już Szycha, Darek i Strzecha (czyli ja).
Szycha, czyli Sylwia, i ja byłyśmy przebrane za meksykańskich gaucho, choć nazwy nie jestem pewna, taki meksykański kowboj. Miałyśmy tak wielkie tekturowe kapelusze z tektury falistej, jeden czerwony, drugi niebieski, że do klas musiałyśmy wchodzić skręcając głowę na bok. Do kapeluszy kolorystycznie dopasowane były, typowe dla gaucho, gumowce:-). Do tego narzutki z kapy w paski, apaszki z szaf maminych oraz plastikowe pistolety na wodę. Dbałość o detale:-)
Darek miał na sobie sukienkę swojej mamy, ciemne rajstopy z połyskiem i szpilki mojej Mamy oraz makijaż i pomalowane paznokcie. Pełna profeska!



A to już liceum. I Hylcia i ja przebrane za arabskie piękności. Łatwość przebrania, bo kilka prześcieradeł, ale kłopoty technicznej obsługi w toalecie. A i ciężko utrzymać przebranie na swoim miejscu, przy takiej ilości tkanin.


Och, było fajnie:-)

Wiosna, wiosną, ale ja tu o sprawach wielkiej wagi chciałam. Chciałam mianowicie zachęcić Was do działań na ten weekend, ale i na weekend następny.

Chcę Was zaprosić do czynnego udziału w pomocy dla Domu Tymianka (KLIK), fundacji dla zwierząt, prowadzonej przez Ori, która zbiera i leczy, a następnie stara się znaleźć dobre domy docelowe dla psiaków i kotów. A spora gromadka Wzruszaczy mieszka w przytulnym rodzinnym domu dla zwierząt, gdzie panią na włościach i jednocześnie obsługą misek:-) jest właśnie Ori. Ori ratuje czworonogi z ulic, ale i zabiera starsze, schorowane psy ze schronisk i daje im ciepły dom i dużą pełną michę. Zresztą, zróbcie przy kawie czy herbacie, czy deserze, małe "klik" powyżej i traficie do przytulnego, bezpiecznego, ale bardzo zapracowanego Domu Tymianka.

A jakie zdjęcia robi Ori Wzruszaczom... Och... Sto procent psiowości i kotowości. I sama słodycz na dodatek. To jedne z ostatnich...




Ale pyszne nosy, prawdaż?

A teraz do rzeczy! Otóż  Panna Dzika Kura w Pastelowym Kurniku (KLIK) organizuje na swoim blogu

aukcję 
"Cuda wianki na Tymianki",
która to aukcja
odbędzie się 28 - 29 marca. 

Oczywiście via internet na blogu Dzikiej Kury. Wszystko w jednym, blogowym miejscu.


Będzie można sobie nabyć coś przepięknego, przytulnego, od serca, jak przykładowa zawartość poniżej. Wszystkie zdjęcia powyższe i poniższe "ściągnęłam" od Ori, za jej pozwoleniem, tak by móc Was zanęcić i zachęcić:-)






Takie i inne rzeczy można będzie sobie nabyć w Pastelowym Kurniku. Przedmioty ręcznie robione, ale i przedmioty, że tak to ujmę, sklepowe. 

Ja zamierzam dać kilka pakiecików kartek wielkanocnych, ale i albumik dekupażowy (jeśli się wyrobię). Bo by ktoś mógł nabyć coś na aukcji, musi być także chętny do przekazania czegoś do sprzedaży:-) Na przykład kartkoproducent, aniołoproducent, notesowytwórca, szalikodziergacz i tak dalej, ale i osoba wielkiego serca, która wyciągnie coś ze swoich zapasów albo coś zupełnie na świeżo nabędzie specjalnie na aukcję dla Tymiankowych podopiecznych. 

Stąd też ośmielam się prosić wszystkich Was do weekendowych działań na rzecz Domu Tymianka. A może coś gdzieś sobie leży i czeka w Waszych kufrach, szafach?  Jeśli nie, to proszę Was o celowe działanie w ten weekend w roli ofiarodawcy przedmiotów do aukcji! A w przyszły weekend, do działań w roli uczestnika aukcji!  

Rzecz przeznaczoną na aukcję wystarczy sfotografować, opisać pokrótce, podać cenę wywoławczą i wysłać to wszystko mailam na adres:

3babyzwozu@gmail.com 
lub 
fundacjadomtymianka@gmail.com

Więcej szczegółów, solidnie i rzeczowo opisanych, odnośnie co i jak w sprawie aukcji dla Domu Tymianka przeczytacie  tutaj u Ori (KLIK) i tutaj w Pastelowym Kurniku (KLIK).

A w następny weekend wystarczy po prostu policytować, i już!

Oczywiście wysyłka wylicytowanych przedmiotów odbywa się z domu jego ofiarodawcy, na adres odbiorcy. 

Pomagajmy! 
Pomaganie jest fajne!


A takie pomaganie, gdzie można i coś dla siebie z tego mieć, to już zupełnie czysta przyjemność i rozkosz. Nieco egoistyczna, ale co tam! W sumie sama przyjemność z pomagania, to już egoizm. 
Ale, tak czy inaczej, po aukcji, kiedyś tam, spojrzysz sobie na notes, aniołka czy kurę i natychmiast pomyślisz, że dzięki Tobie jakaś czworonożna istota ma tak przyjemnie i spokojnie, i ciepło, jak Ty:-) 

To jak? Spotykamy się w przyszły weekend w Pastelowym Kurniku???? A w ten przekopujemy kuferki, wytwarzamy, dzielimy się zapasami? 

No to znikam. I musicie pochwalić mnie za anielską cierpliwość! Mój ciągle szwankujący internet (a może laptop) swoim wyrzucaniem mnie ciągłym, spowodował, że robiłam ten wpis ponad trzy godziny!!!! Z czego samo pisanie zajęło chyba kwadrans, a reszta to wyłączanie i włączanie, wyłączanie, włączanie, wyłączanie, włączanie... Ych............. Anielska cierpliwość na wyczerpaniu...

Pozdrawiam wiosennie, że jej! 
Jeśli gdzieś się trafi jakiś błąd, wybaczcie o dobrzy ludzie! Nie mam już sił sprawdzać, nim znowu mnie wyrzuci....

Edyta z Kubkiem Kawy





czwartek, 20 marca 2014

Niech się szczęści!

Mój kalendarz w kuchni pokazuje dziś multum świąt. Jest cała fura powodów do świętowania, ale ja poświętuję dzisiaj tylko z czterech okazji. To i tak dużo, a wybrałam sobie te najprzedniejsze:-) 


Dzień Bez Mięsa! 

Na tą okoliczność zapraszam do poprzedniego wpisu, na posmakowanie pysznego pasztetu z soczewicy. A i w ogóle zapraszam do moich zapisków w roli podkuchennej w naszej kuchni (Etykieta: Zapiski Podkuchennej), gdzie można skosztować zup i innych inności bezmięsnych. 


Dzień Aktora Weterana! 

I choć może trudno zaliczyć go do weteranów , bo raczej już wśród aktorskich zastępów anielskich przebywa, obejrzę dziś moje ulubione, czarno - białe, "Arszenik i stare koronki" z boskim Carym Grantem (hmmm... jak się pisze "cary"? Na pewno nie tak. Jakoś dziwnie mi to wygląda, gdy napisałam...)


Dzień Szczęścia! 

Co to jest szczęście? Jedna z moich ulubionych "definicji", brzmi tak: 

Zawsze znajduj czas na małe przyjemności.
 Z nich tworzy się duże szczęście.


Jak wygląda szczęście? Dziś rano wygląda, na przykład, tak...


Proszę nie regulować odbiorników! To jest moja Mama i to jest grudzień ubiegłego roku. W trakcie zakładania świątecznych dekoracji tuż przed mikołajkami, Mama zaskoczyła mnie, wyskakując w tym stroju zza węgła (czytaj: z łazienki). Stroju dopełniała pozytywka - samograj, w kształcie choinki, trzymana za plecami i grająca hałaśliwie "Jingle bells"! Mało ze śmiechu nie połknęłam szpilek, które "rozsądnie" i "rozważnie" trzymałam w ustach. "Wiesz, muszę pokazać cię w tej kreacji na blogu". "No żeby przypadkiem! Chyba, że do góry nogami!" Mówisz i... masz!
Nawiasem mówiąc, Mama jutro będzie świętować kolejne urodziny! I to takie poważne urodziny. Takie, ho ho! Stateczne, poważne... Jak widać na załączonym obrazku:-)

I szczęście dziś wygląda jeszcze, ciągle na przykład, tak...


... bo mnie ubawił widok misiaków wetkniętych między uszate kartki.

I jeszcze, na przykład, tak...


... bo rozkosznie jest mieć koło siebie kilka słów do poczytania. Często stosuję technikę symultanicznego czytania. Zależnie od nastroju i potrzeby, ale chyba bardziej z niecierpliwości i strachu, że nie zdążę przeczytać, bo dni tak szybko umykają, a tyle słów napisano. To część podręcznego zestawu przyłóżkowego. Szczęście mogłoby wyglądać piękniej, bo brak w nim wielu pozycji - marzymisiów, ale też nie ma co kusić losu przyziemnymi pragnieniami. A poza wszystkim, pożyczone książki też pięknie smakują.

I szczęście wygląda dziś, nieustająco na przykład, też tak...




... bo kartkochałturnikowi, o siódmej rano z minutami,  wyszła CHYBA ładna kartka.

I jeszcze szczęście dziś wygląda, oczywiście na przykład:-), tak...


... bo małe przyjemności podniebienia to też kawałek szczęścia. Zwłaszcza takie niebo w gębie, jak czekoladowe ciasto puszyste, z serniczkowym nadzieniem i czarnoporzeczkową konfiturą...

I szczęście dziś rano wygląda, MUSOWO!!, jeszcze tak...


... bo to są, z konieczności wirtualne, kwiaty dla mojego brata, Darka, Dawcy Mojego Ulubionego! na jego dzisiejsze święto, bo dziś...

URODZINY SZCZURKA!!! 

To jest dopiero święto!!! A w przyszłym roku, gdy będą to okrągłe urodziny, to dopiero będzie Święto!

Szczurku! Życzę Ci przyjemnego, wiosennego (choć to ostatni dzień zimy dziś mamy), leniwego i rozkosznie urodzinowego dnia! 


A Wam wszystkim, w Dniu Szczęścia, życzę niezliczonej ilości małych przyjemności. I to nie tylko dzisiaj. Miliardów, trylionów, bilionów małych przyjemności! A nawet miliona pięćset stu dziewięćset przyjemności!! 
I sobie też też tego życzę:-) 

Niech nam się szczęści!!!!!!!!!!!!!!!!!

Padam do nóżek
i znikam 
póki mnie ciągle rozłączający się internet całkiem nie rozzłości... 
A w takie święta, jak dziś, nie wypada tracić anielskiej cierpliwości...
a więc 
padam do nóżek! Adios!

Edyta z Kubkiem Kawy



poniedziałek, 17 marca 2014

Po pierwsze, drugie...

Będzie krótko i na temat. To znaczy, postaram się, by było krótko i na temat. Czy się uda?

Po pierwsze!
Małą zgaduj - zgadulę zajęczą o stąd (KLIK), wygrała Małgosia, która ciągle szydełkuje. Małgosia obstawiała, że wycięłam 750 par zajęczych uszu i tym samym była najbliżej liczby 908, bo tyle właśnie par uszu naciachałam.
Małgosiu, kartki wyślę lada chwila.

Po drugie!
Ile to jest "mnóstwo"? Jaka to liczba? Tak sobie myślę, że to gdzieś bardzo blisko owych 908, prawda? A właśnie takie "mnóstwo" podała miszmaszowa Joolaa. A że lubię takie liczebniki nie do policzenia:-) to bardzo Cię proszę Jooluu, o adres dla wysłania małej niespodzianki. Jeśli oczywiście chcesz?

Po trzecie!
Dziś rano dostrzegłam w kalendarzu w kuchni, że zbliża się Dzień Bez Mięsa!
Jak można świętować w taki dzień, każdy się pewnie domyśla. Troszkę tylko pomogę - tak byście 20 marca, skoro świt, mogli  zacząć radosny, bezmięsny dzień - podając przepis na przeprzeprzepyszny, wysokobiałkowy, prosty i szybki w wykonaniu...


Pasztet z soczewicy




Potrzebne będzie:
- 200 g czerwonej soczewicy
- 4 średnie marchewki (lub 2 marchewki i pół dużego selera) 
- 1 duża cebula
- 3 jajka
- 2 -3 ząbki czosnku
- 4 łyżki oleju
- sól, pieprz
- opcjonalnie curry lub majeranek

Soczewicę gotujemy do miękkości i odsączamy, i nic więcej z nią nie robimy. Także przed gotowaniem nie trzeba jej namaczać, więc i ten "trud" odpada. 
Marchew, i ewentualnie seler, obieramy i ścieramy na tarce na dużych oczkach. Jeśli damy 4 marchewki pasztet będzie nieco "słodszy", jeśli 2 marchewki i pół selera - nieco ostrzejszy. Cebulę kroimy w drobną kostkę. Czosnek przeciskamy przez praskę. Wszystkie warzywa smażymy na oleju na średnim ogniu.
Wszystko odstawiamy na chwilkę by nieco przestygło.
Łączymy podsmażone warzywa z soczewicą, wbijamy jaja, doprawiamy i dokładnie mieszamy. Masę przekładamy do wyłożonej pergaminem foremki - keksówki. 
Pieczemy w nagrzanym do temperatury 190 stopni piekarniku, bez termoobiegu, przez ok. 40 - 45 minut.
Po wystygnięciu pięknie się rozsmarowuje na chlebie, przechowujemy w lodówce.



Po czwarte!
Smacznego życzę!

Po piąte!
Pozdrawiam poniedziałkowo, życząc miłego i spokojnego tygodnia:-)
Edyta z Kubkiem Kawy




czwartek, 13 marca 2014

Przepisy na szczęśliwy brzuszek

Mówiliście w dzieciństwie, aż do zakręcenia języka i głowy: "ząb, zupa zębowa, dąb, zupa dębowa, ząb, zupa zębowa, dąb, zupa dębowa, ząb..."?

Nie wiem jak Wasz, ale mój brzuch jest najszczęśliwszy, gdy ma przed sobą talerz zupy. 

Och, oczywiście uwielbia on pierogi, koniecznie z kaszą gryczaną. Uwielbia on pasztet z soczewicy z odrobiną pieczarek. Uwielbia on kawę z odrobinką mleka. Uwielbia on... I tak bez końca, choć na sam koniec należy wymienić miłość mojego brzucha do Milki. I czekolady Lindt. I szczypiorku! Na naszych parapetach zielono już, a na moim talerzu RADOŚNIE zielono! 

Jednak zupy wszelkie... Och, talerz pysznej zupy jest lepszy od seksu i poezji francuskiej w oryginale razem wziętych. (Mam nadzieję, że nie czytacie tego przed 22.00, bo wtedy narażam się na zarzut nieobyczajne go zachowania. Oczywiście odnośnie wzmianki o seksie, nie o francuskiej poezji. Chociaż... )

Mogę jeść zupę na każdy posiłek. No, może poza śniadaniem. Co prawda, kłóci się to ze zdaniem, które kiedyś gdzieś wyczytałam: "Dżentelmen nigdy nie je zupy na lunch". Było to w Anglii tak popularne powiedzenie, że aktualne jeszcze ponoć w XX wieku. A ojciec któregoś ze słynnych angielskich architektów dawał mu radę na dorosłe życie: "Synu, są trzy  kategorie mężczyzn, którym nigdy nie wolno ufać: to ci, którzy polują na południe od Tamizy, ci, którzy  jedzą zupę na lunch i ci, którzy pomadują wąsy".

Jest taka stara chińska przypowieść z zupą w roli głównej. Pewien człowiek zapytał Boga, jak wygląda niebo i piekło. Bóg pokazał mu bajeczną krainę, spokojną, ciepłą, w której było pod dostatkiem pysznej zupy. Jej mieszkańcy, mimo tego, cierpieli wielki głód, gdyż łyżki, które mieli były dużo dłuższe niż ich ramiona i nie potrafili sięgnąć nimi do ust. "To jest piekło", powiedział Bóg. Potem pokazał inną krainę, równie bajkowo piękną, spokojną i ciepłą, i także z dostatkiem pysznej zupy w niezliczonych garnkach i miskach. Mieszkańcy tej krainy także byli uzbrojeni w łyżki dłuższe od swoich ramion, ale mimo tego byli szczęśliwi, bo byli syci, karmiąc się zupą, przy pomocy owych długich łyżek, nawzajem. "A to jest raj", powiedział Bóg do człowieka.  

W naszej kuchni każdy ma swoją specjalizację. Tak ogólnie, jak i odnośnie samych zup. Moja Mama jest wysokiej klasy specjalistą od pierogów wszelakiej zawartości, ja piekę calzone. Moja Mama robi boskie makowce i ciasta drożdżowe, a mi całkiem zjadliwie wychodzą torty orzechowe, serniki i inne takie tam. W krainie zupowej, moja Mama gotuje boską grochówkę bezmięsną i takąż fasolową. A czerwony barszcz mojej Mamy z bobem to czysta poezja. A pomidorowa z kluskami lanymi. I jeszcze groszkowa, z nóżką brokułową w roli ziemniaków... O zupach maminych mogłabym tak bez końca. Gotuje ona tak pyszne zupy, że ja ośmielam się pichcić ich jedynie kilka. A więc flaczki sojowe (przepis tutaj KLIK), a więc zupę krem z groszku i mozarelli (przepis tutaj KLIK), zupa z soczewicy (przepis tutaj KLIK), a więc brokułową, pomidorową i paprykową. Kiedyś wytworzyłam szpinakową, co do której miałam wielkie nadzieje, ale okazała się być w smaku tożsama ze szczawiową... Wielkie rozczarowanie dla mnie, a olbrzymia radość dla rodzicielki.
Moje zupowe poszukiwania ciągle w toku. Szukam właśnie wśród garnków, metodą prób i błędów, oczywiście także metodą szperania w książkach, gazetach i internecie, idealnego, boskiego przepisu i smaku zupy z białych warzyw, a wiec selera, pietruszki, kalafiora i tak dalej. Na razie najlepiej wychodzi z kozim serkiem, ale to jeszcze nie to...  

No, ale dosyć czczej paplaniny, czas do garów! 


Zupa - krem brokułowa 


Przepis na brokułowy krem dostałam od pani magister od polskiego z Poznania. (Przyznam Wam, że gdy pisze każdą literkę i myślę sobie, że może Magda to przeczyta, natychmiast robię wiele błędów różnego rodzaju... Strach straszna rzecz!)

Dla 4 osób potrzebujemy: 
- 3 niezbyt wielkie ziemniaki
- 1 duży brokuł, bez nóżki
- 1 -2 łyżki słodkiej śmietanki
- sól, pieprz

Obrane i pokrojone w grubą kostkę ziemniaki wrzucamy do garnka i zalewamy wrzątkiem, tak by tylko przykryła ziemniaki. Gdy ziemniaki są średnio miękkie, wrzucamy brokuł rozerwany na różyczki, dolewamy w miarę potrzeby wrzątku, tak by warzywa były nie do końca zalane wodą. Gotujemy jeszcze, pod przykryciem, z 3 - 5 minut, do miękkości warzyw. Blenderujemy. Wlewając do miseczek, dekorujemy łyżką śmietanki. Można poszaleć i udekorować piękną poduchą z lekko posolonej ubitej tłustej śmietanki. 

To ulubiona zupa mojej Mamy, która często wrzuca sobie do niej makaron - kokardki. 


Zupa - krem z pomidorów 


Przepis wypatrzyłam wieki temu gdzieś w internecie, ale gdzie... Oczywiście, przez lata, nieco go zmodyfikowałam. I tak...

Dla 4 - 6 osób potrzebujemy:
- 3 średnie marchewki
- 1 średnia pietruszka
- pół sporego selera
- z 10 cm pora lub średnia cebulka
- 3 liście laurowe zwane u mnie w domu listkiem bobkowym
- 3 ziela angielskie 
- 2 łyżki pasty lub koncentratu pomidorowego
- puszka (400 gram) pomidorów bez skórki
- łyżka oleju 
- sól, pieprz do smaku, szczypta cukru
- opcjonalnie ćwierć kubka soku pomarańczowego, do ewentualnego rozrzedzenia zbyt gęstej zupy

Marchew, pietruszkę, seler, por obieramy, kroimy w duże kawałki (taką spooorą kostkę) i zalewamy litrem zimnej wody, dodajemy ziele i liście. Ja bardzo lubię w tej zupie lekki posmak selerowy, więc daję sporo selera, więcej niż jego połowa. Dla wielbicieli słodszych zup polecam, miast średnich, większe marchewki. Warzywa, po zagotowaniu wody, pichcimy na małym ogniu do niemal miękkości, ok. 15 minut. Wyciągamy z garnka liście laurowe i ziele angielskie. Wrzucamy zawartość puszki z pomidorami, dodajemy koncentrat pomidorowy. Zagotowujemy i gotujemy na małym ogniu jeszcze 5 minut. Przyprawiamy, dodajemy łyżkę oleju (żeby był pożytek z witamin przeróżnych z warzyw) i zdejmujemy z ognia, miksujemy. Jeśli zupa jest dla nas nazbyt gęsta, dolewamy po odrobinie sok pomarańczowy. Wtedy zupę trzeba jeszcze raz zagotować. 

Zupa jest naprawdę boska. U nas jada się ją tak gęstą, jaka wychodzi bez dodawania soku pomarańczowego. Podaję ją z ryżem brązowym lub z makaronem (to ulubiona wersja Mamy, wielbicielki makaronów). Pyszna jest też sama w sobie, z odrobinką koziego sera na "czubku". 

Z zupy tej robię także sos do makaronu. Wówczas najpierw smażę wielką cebulę, pokrojoną w grubą kostkę. Po jej zeszkleniu w głębokiej patelni, dodaję kubek zupy - kremu pomidorowej oraz pół puszki zielonego groszku. Wszystko podgrzewam mocno, a mocno, dodaję przyprawy typu tymianek, bazylia i tak dalej, i sos do makaronu gotowy. 

W ogóle to jest taka zupa, z której można zrobić kilka innych dań. Poza sosem do makaronu służy mi także za zalewę do zapiekania makaronu (wielkich rur) ze szpinakiem a także baza do zupy z papryki. Zawsze gotuję ją z dwóch porcji, trzymam w lodówce i przez kilka dni, poza jedzeniem jako zupy pomidorowej właśnie, stanowi bazę innych działań kuchennych.  


Zupa - krem z papryki


A ten przepis wyszperałam w "Kuchni". I oczywiście zmodyfikowałam... takie moje zboczenie:-)

Dla 4 - 6 osób potrzebujemy:
- 4 papryki czerwone
- 2  i 1/2 kubka zupy - kremu z pomidorów + ewentualnie odrobina przegotowanej wody 
  lub kubek pasty pomidorowej i 2 kubki bulionu warzywnego 
- 3 ząbki czosnku
- papryczka chilli lub odrobinka pieprzu cayenne, lub też na końcu łyżeczki pasty harissa (pasta z ostrych papryczek chilli), lub pełna łyżeczka ostrej papryki w proszku
- łyżeczka słodkiej papryki w proszku
- oliwa
- sól, pieprz

Pokrojoną w kostkę cebulę smażymy na złoty kolor, dodajemy pokrojone w kostkę paprykę, papryczkę chilli (lub jej zamienniki), łyżeczkę słodkiej papryki i przeciśnięty przez praskę czosnek. Przez chwilkę smażymy, po czym dodajemy ok. pół szklanki przegotowanej wody i dusimy na małym ogniu przez 15 minut. Zdejmujemy z ognia i blenderujemy. Dodajemy zupę - krem z pomidorów lub jej zamienniki, stawiamy na ogień i gotujemy na małym ogniu, pod przykryciem, 5 minut. Jeśli zbyt gęsta dodajemy nieco przegotowanej wody. Przyprawiamy, oczywiście uważając na już istniejącą ostrość zupy. 
Podajemy z grzankami z serem gorgonzola lub kozim. U nas jada się najczęściej grzanki z chleba razowego, ale bywają i z bagietki. 

Polecam serdecznie każdą z zup. Pyszota, że ho ho ho ho ho! I jaka szybka pyszota! Może moje zdjęcia nie oddają smakowitości... Jakoś niespecjalnie wyszły. Blado, smutno... Zwłaszcza te grzanki... Ale to naprawdę pysznościowe zupy!

Słyszy się czasem, że "dobre maniery to hałas, którego nie robisz przy zupie" (Bennet Carf), ale niektórzy czasami jadają zupę po japońsku. "Mamo, siorbiesz..." "Inaczej nie da rady. Za dobra zupa. Po prostu chwalę kucharza." Grunt to uśmiech przy zupie. Bez tego nawet najlepsza zupa gorsza od łyżki dziegciu. 

Aaaaa! A jeśli już o szczęśliwych brzuszkach... Moja Sąsiadka Zza Ściany Mieszkająca w Irlandii, i wbrew pozorom w tym sąsiedztwie wcale nie przeszkadza, że ja nieustająco mieszkam nad Iną, dopływem naszej piastowskiej:-)) Odry, a Basia mieszka za małą wodą... Nadal jesteśmy sąsiadkami! No więc moja sąsiadka Basia wystawiła zdjęcie swojego PODWÓJNIE szczęśliwego brzusia na konkurs fotograficzny. W zasadzie można powiedzieć, że jest to nie tyle samo brzucho, ale zdjęcie rodzinne:-) 


Czaderski zestaw obuwia, prawdaż? Jeśli znajdziecie chwilkę i macie ochotę na małe kliknięcie to proszę o KLIKU KLIK! i zagłosowanie na zdjęcie Basi. 

Pozdrawiam wszystkie szczęśliwe brzuchy!!!
POŻERACZE ZUP WSZYSTKICH KRAJÓW ŁĄCZMY SIĘ!

No to znikam do karkochałturniczych działań okołowielkanocnych
Edyta z Kubkiem Kawy

niedziela, 9 marca 2014

W zasadzie...


Ufff... Nareszcie operator wyleczył mój internet.

Gdy pracowałam w mojej ulubionej firmie, to zaobserwowaliśmy pewną prawidłowość, iż pracownicy biurowi dzielą się na tych, którym kable od słuchawki przy telefonie nieustannie zwijają się w trąbki, zawijaski, słupy i węzły, i tych, którym nigdy to się nie zdarza. Mój kabel był zawsze zdyscyplinowany. W sumie, nie wiedzieć czemu, ale był. I pewnie stąd, dla sprawiedliwości dziejowej, nadrabiam ciągle chorującym internetem bezprzewodowym. Nawet teraz, świeżo naprawiony z jakąś godzinę temu, i tak ciągle, jak wcześniej to czynił, wyrzuca mnie i wyrzuca. Z tej przyczyny, niniejszy akapicik piszę już od pół godziny. Z tej też przyczyny nie jestem w stanie gdziekolwiek napisać i zamieścić komentarz. No nie da rady i już. Ech... Chyba jednak trzeba będzie jakąś mądrą głowę zawołać dla zajrzenia w brzuch laptopowy, może to i jego wina też?

Ale do rzeczy!
Ile par uszu można wyciąć w ciągu trzech dni? Ile nosków i ślepków narysować? 



A na początku tego ciachania był maleńki pomysł na kartkę wielkanocną...




I jeszcze takie coś mi się wymyśliło, ale tak bez przekonania...



A więc ile par uszu można wyciąć przez trzy dni? Ktoś zgadnie? Ktoś policzy? Ktoś wyliczy?


Dla Zgaduj - Zgadulowicza, który poda liczbę najbliższą rzeczywistej liczbie wyciętych par zajęczych uszu, przygotowałam 7 zajęczych kartek wielkanocnych. Plus pakiecik zawieszek wielkanocnych kurzęco - zajęczych. Kto chętny, zapraszam do podania liczby w komentarzu:-):-)
Wysyłka ekipy zajęczej odbyłaby się w następny poniedziałek. 
Maleńka podpowiedź, która może ułatwi obliczenia:-) -  wieczko pudełka, w którym chwilowo zamieszkują uszaki, ma wymiary 20 na 30 centymetrów. A ciachanie i rysowanie trwało przez owe trzy dni od świtu do późnej nocy. 

I to by było... Tak sobie wycinam, przycinam, rysuję te noski, te ślepki, ale...

W zasadzie...
W zasadzie, ostatnio wiele rzeczy zagubiło swe znaczenie. I kartki, i zające, i inne takie sprawy. Dość głupio, nieswojo i źle czuję się pisząc tak naprawdę o niczym, pokazując tak naprawdę nic. I tak spokojnie przycinając, rysując...

"O wolności wiemy tylko tyle, że istnieje, i opisujemy ją jak ślepcy słonia, obmacując części ogromnego i niewidoczne dla nas ciała" 
                                                                                        Mykoła Riabczuk

Mam nadzieję, że Ukraina będzie mogła zobaczyć i oglądać swojego słonia codziennie, i na co dzień...

Pozdrawiam ciepło ze środka niedzielnego wieczoru
Edyta z Kubkiem Kawy