Nareszcie przysiadłam do kartek świątecznych. Spóźniona jestem ogromnie. Jakieś... dwa miesiące... W ubiegłym roku o tej porze robiłam ostatnie sztuki, a tym razem dopiero początek. Tradycyjnie najpierw trzeba było wyjąć z pudeł "podręcznych" to i owo całoroczne (jak mówi moja Mama "ogólnopolskie"), a załadować w nie, to co w pudłach "zachomikowanych" i bardzo nietwarzowych, pochowanych tu i ówdzie, czyli rzeczy świąteczne. Tradycyjnie też wymyśliłam sobie, że zajmie mi to ze cztery godzinki i już siądę z kawą przy stoliku i będę sobie kartki chałturkować. I jak zawsze, przegląd i przeładowywanie pudeł, zajęło mi cały dzień. Od świtu ku pełnej nocy. Przy okazji naruszyłam domowe zasoby kurzu i zakłóciłam spokojny żywot kilku miliardów roztoczy:-)
Kartkoporducenci, czy także macie ból narodzin pierwszej kartki w roku?
Zawsze jakieś tam pomysły mam, zapisuję sobie rok cały w bazgrolniku. Dopadają mnie w dziwnych momentach i dziwnych miejscach, i wtedy to na małym karteluszku lądują. Potem karteluszek ląduje w bazgrolniku i czeka sobie na moment działań kartkowych. Jednak kartelusz i bazgrolnik same w sobie są przyjemnym, obiecującym, ale baaardzo zwodniczym zjawiskiem. Baaaardzo. Albowiem zawsze, ale to zawsze!, pierwsza kartka zupełnie mi nie idzie. Wiem, jak ma wyglądać. Wiem, co i jak. A nie idzie...
Wczoraj, przez kilka godzin, posiłkowałam się zimowymi piosenkami Kabaretu Starszych Panów. I oczywiście jesiennymi także! Niech żyje jesień! Niech żyje!! Cóż, kiedy melodyjki te mistrzowskie jedynie... rozpostarły melancholii mglisty woal... a nie świąteczną wenę. Potem napoczęłam żelazne rezerwy kakao. Mocne, gorące kakao, leciutko jedynie posłodzone, z pianką z mleka i szczyptą cynamonu dla dopieszczenia weny kartko-twórczej. Nie pomogło. Chwilę poleżałam do góry brzuchem i wpatrywałam się w roziskrzone światełka na gałązkach wierzbowych, które zawsze wiszą nad moim łóżkiem. Jednocześnie dopieszczałam zmysły kolędami Preisnera. Już... już... coś tam... I rzuciłam się do stolika do kolejnych poczynań, z nadzieją, że tym razem wszystko na kartce się dopasuje, ułoży. Po jakiejś godzinie stwierdziłam, że coś tam już wychodzi, ale... Teraz poszła w ruch kawa z mlekiem, trzy kostki czekolady mlecznej oraz "Last Christmas" i TRZASK PRASK! zadziałało! Po kilku godzinach łapania pionu kartko-działaniowego, po kilku godzinach ładowania świątecznego akumulatora... udało się! Pion złapany i nareszcie coś tam mi wyszło. Ufff....
Co roku ta sama historia. I żeby to chociaż jeszcze była teoria względności, szczepionka na polio, "Traviata"... Albo choć małe arcydziełko... Choć tyle. Ale nie! To zwykły, prozaiczny kawałek kartki ozdobiony strzępkami i okruchami tego i owego... Żenła, jak mawiał jeden z moich pracowniczych kolegów. Żenła!
Wczoraj, przez kilka godzin, posiłkowałam się zimowymi piosenkami Kabaretu Starszych Panów. I oczywiście jesiennymi także! Niech żyje jesień! Niech żyje!! Cóż, kiedy melodyjki te mistrzowskie jedynie... rozpostarły melancholii mglisty woal... a nie świąteczną wenę. Potem napoczęłam żelazne rezerwy kakao. Mocne, gorące kakao, leciutko jedynie posłodzone, z pianką z mleka i szczyptą cynamonu dla dopieszczenia weny kartko-twórczej. Nie pomogło. Chwilę poleżałam do góry brzuchem i wpatrywałam się w roziskrzone światełka na gałązkach wierzbowych, które zawsze wiszą nad moim łóżkiem. Jednocześnie dopieszczałam zmysły kolędami Preisnera. Już... już... coś tam... I rzuciłam się do stolika do kolejnych poczynań, z nadzieją, że tym razem wszystko na kartce się dopasuje, ułoży. Po jakiejś godzinie stwierdziłam, że coś tam już wychodzi, ale... Teraz poszła w ruch kawa z mlekiem, trzy kostki czekolady mlecznej oraz "Last Christmas" i TRZASK PRASK! zadziałało! Po kilku godzinach łapania pionu kartko-działaniowego, po kilku godzinach ładowania świątecznego akumulatora... udało się! Pion złapany i nareszcie coś tam mi wyszło. Ufff....
Co roku ta sama historia. I żeby to chociaż jeszcze była teoria względności, szczepionka na polio, "Traviata"... Albo choć małe arcydziełko... Choć tyle. Ale nie! To zwykły, prozaiczny kawałek kartki ozdobiony strzępkami i okruchami tego i owego... Żenła, jak mawiał jeden z moich pracowniczych kolegów. Żenła!
Z racji tego, że u nas wciąż pochmurno i deszczowo (czyli pysznie:-) Tygrysy lubią bardzo!), zdjęcia nie chcą być tak jasne jak winny być. Nie pomaga rozjaśnianie. A podświetlanie lampą powoduje, że wszystko robi się kremowe lub rudawe. A wszystko na karce dzieje się w całkowitej bieli (na całej połaci śnieg... ciągle mi gra cicho w duszy) z niewielką szczyptą mroźnego srebra.
A po toto tym powyżej okazało się, że jest druga w nocy i czas na sen.
A śniły mi się dziś w nocy śmieszne rzeczy... Sprzątanie starego mieszkania wespół w zespół z koleżanką, kupowanie książek Jane Austin w oryginale i ich czytanie na głos na Placu Rodła w Szczecinie, i jeszcze jedzenie flaków w barze prosto z "Misia", i jazda samochodem typu Żuk, gdzie każda część radośnie i głośno postukiwała... Ciekawe co na to Freud?:-)
A sen przypomniał mi, że kiedyś miałam opowiedzieć Wam mój sen z Seanem Connerym i rewolucją październikową w tle:-) Niebawem. Coś mi się wydaje, że na dniach minęła była właśnie rocznica Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, co to wydarzyła się była - według starego kalendarza obowiązującego w Rosji w czasach rewolucji - w październiku, a teraz jej rocznica przypada - według obecnego kalendarza - w listopadzie.
A na koniec komunikat kalendarzowy:-) Kalendarz w kuchni głosi, iż dziś
Dzień Jeża!
Uwielbiam jeże. Przytulaśnie, pięknie robiące nuf nuf... Są takie niespieszne, spokojne. Zawsze wydaje mi się, że są wiecznie zaspane. Albo już chcą spać, albo jeszcze się dobrze nie wybudziły. U mojej Mamy na działce zawsze zimuje w liściach i gałązkach, pod choinkami, kilka kolczastych obywateli.
A jeśli Dzień Jeża to... jeżyki!!! Słodkie, zabakaliowane, najeżone orzeszkami, rodzynkami, wysłodzone karmelem, który skrywa się pod czekoladą... Mniam...
Kalendarz w kuchni informuje także, że dziś
Dzień Nierdzewiejącej Miłości!!!
Ach... Och... Prawda, że Ach i Och??:-) Nierdzewiejąca miłość...
U mnie to na pewno Stanisław Wokulski... Na pewno Verdi, na pewno Sting, na pewno Pilch, na pewno Leszek Kołakowski, na pewno Irena Kwiatkowska... i jeszcze... i potem... i plus... a zaraz potem...
Ale pierwsze co przyszło mi na myśl... Zupełnie nie wiedzieć czemu, bo nie była i nie jest to nierdzewiejąca miłość. Ba! Nie była to nawet miłość. A jeżeli już, to może... była to miłość nieduża, poryw uczucia maleńki... Pamiętam, gdy w drugiej klasie szkoły podstawowej, w czasie lekcji, do klasy wszedł milicjant (to nie pomyłka, milicjant, bo to... chyba 79 rok? jakoś tak, liczenie nie jest moją mocną stroną) i przyprowadził naszego klasowego kolegę - Irka. Były to owe czasy, gdy uczeń samopas budził zainteresowanie stróża prawa. Tak więc przydybany na wagarach Irek został wprowadzony do klasy, publicznie pouczony o obowiązkach ucznia i tak dalej... Gdy tylko wszedł z owym milicjantem, pomyślałam sobie, że muszę się w nim zakochać! Muszę!
Zawsze byłam strasznie grzeczną uczennicą, pamiętam nawet moją wielką radość gdy NARESZCIE w trzeciej klasie dostałam uwagę w dzienniczku ucznia o huśtaniu się na drzwiach ubikacji. To był piękny dzień:-) Moja Mama do dziś wspomina, jak wpadłam po szkole do pralni w naszym bloku i z impetem rzucając tornister na posadzkę, krzyczałam radośnie "Mam! Nareszcie mam!" a potem z dumą pokazałam dzienniczek.
I tak, jak to wielce grzeczne, spokojne dziewczynki, mają w zwyczaju, poczułam niepohamowany zachwyt na widok młodzieńca "z marginesu" i uznałam za swój obowiązek zakochania się w nim. Nie wiem jak długo owo wielkie, bezgraniczne, pełne uwielbienia uczucie do Irka trwało, ale pamiętam ten wielki poryw owego uczucia. Miłość owa z pewnością zardzewiała, nie jest dobrym przykładem nierdzewiejącej miłości, jednak to moje pierwsze miłosne uniesienie, które pamiętam. I ono z pewnością nie zardzewiało, skoro je pamiętam. Uniesienie miłosne od miłości blisko położone, więc w takie święto chyba się liczy?
W Dniu Jeża życzę wielbicielom jeży uważnej jazdy samochodem i przytulnych ogródków z tysiącem kryjówek. A także pysznych jeżyków w zbyt mało licznych! - co do sztuk - pudełkach z jeżykami zanurzonymi w mlecznej czekoladzie.
W Dniu Nierdzewiejącej Miłości można życzyć jedynie pięknej miłości na wieki, bo czegóż innego?
Padam do nóżek i oddalam się na obiad, na który dziś kotlety z fasoli i kapusta kiszona. Ach:-) To także moja nierdzewiejąca miłość:-)
Tym razem postarałam się, jest dłuuuugi wpis. Zniechęconych i prze-czytanych-męczonych bardzo przepraszam:-)
Edyta z Kubkiem Kawy
Zawsze byłam strasznie grzeczną uczennicą, pamiętam nawet moją wielką radość gdy NARESZCIE w trzeciej klasie dostałam uwagę w dzienniczku ucznia o huśtaniu się na drzwiach ubikacji. To był piękny dzień:-) Moja Mama do dziś wspomina, jak wpadłam po szkole do pralni w naszym bloku i z impetem rzucając tornister na posadzkę, krzyczałam radośnie "Mam! Nareszcie mam!" a potem z dumą pokazałam dzienniczek.
I tak, jak to wielce grzeczne, spokojne dziewczynki, mają w zwyczaju, poczułam niepohamowany zachwyt na widok młodzieńca "z marginesu" i uznałam za swój obowiązek zakochania się w nim. Nie wiem jak długo owo wielkie, bezgraniczne, pełne uwielbienia uczucie do Irka trwało, ale pamiętam ten wielki poryw owego uczucia. Miłość owa z pewnością zardzewiała, nie jest dobrym przykładem nierdzewiejącej miłości, jednak to moje pierwsze miłosne uniesienie, które pamiętam. I ono z pewnością nie zardzewiało, skoro je pamiętam. Uniesienie miłosne od miłości blisko położone, więc w takie święto chyba się liczy?
W Dniu Jeża życzę wielbicielom jeży uważnej jazdy samochodem i przytulnych ogródków z tysiącem kryjówek. A także pysznych jeżyków w zbyt mało licznych! - co do sztuk - pudełkach z jeżykami zanurzonymi w mlecznej czekoladzie.
W Dniu Nierdzewiejącej Miłości można życzyć jedynie pięknej miłości na wieki, bo czegóż innego?
Padam do nóżek i oddalam się na obiad, na który dziś kotlety z fasoli i kapusta kiszona. Ach:-) To także moja nierdzewiejąca miłość:-)
Tym razem postarałam się, jest dłuuuugi wpis. Zniechęconych i prze-czytanych-męczonych bardzo przepraszam:-)
Edyta z Kubkiem Kawy
Może późno z kartkami, ale wiem, że dasz radę i się wyrobisz.
OdpowiedzUsuńPozatym karteczki są śliczne !!!
Pierwsza najbardziej mi się podoba.
Smacznego obiadku życzę i miłej reszty niedzielki.
Pozdrawiam :)
Sliczne karteczki :)
OdpowiedzUsuńTa pierwsza kartka jest przepiękna (nie żeby drugiej czegoś brakowało, ale 1 podbiła moje serce;))! Sama chciałabym taką dostać na Święta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
Znając Ciebie Kochana szybko nadrobisz stracony czas :) Pierwsze karteczki wcale nie wyszły Ci tak źle jak mówisz. Widziałaś może u mnie na blogu - także pierwszą tegoroczną świąteczną i także jakąś taką... hm... bez charakteru. I też pomysl nosiłam w sobie od dawna bardzo dawna, i papierki takie ładne, lekko błyszczące a efekt... średni lekko rzecz ujmując :) Ja w Ciebie wierzę :) i czekam na kolejne, kolejne :) już tylko ładniejsze :)
OdpowiedzUsuńTa pierwsza bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńLubię Cię czytać. Ja w młodszych klasach dostawałam uwagi za bójki z chłopakami! Wczoraj spotkałam w pobliskim miasteczku takiego kolegę, któremu " nie mogłam dać rady", bo był wyrośnięty i silny, a teraz taki dziadek:-)))))))
OdpowiedzUsuńnuf nuf nuf :)) slicznie, ta karteczka biala z tagiem jast przeurocza!! :) a zdjecie jakie piekne!!!!!
OdpowiedzUsuńRzeczywiście długi wpis, gdy skończyłam czytać, pomyślałam... Tak bez zdjęć ? Wróciłam na początek a tam przecież śliczne kartki, które dziękiTwoim wspomnieniom i długiemu wpisowi jeszcze raz podziwiałam ;-)
OdpowiedzUsuńDzień Jeża?! Podobnie jak Ty uwielbiam jeżyki, małe słodziaki, bym chciała mieć jednego albo dwa<3 ewentualnie więcej <3 Co do kartek to ślicznie, dobrze że muzyka Cie pozytywnie nastraja, ta w bieli jest piękna ale ta z kolorkami bliżej mego gustu się ułożyła <3
OdpowiedzUsuńKartki - lepiej późno niż wcale jak ja w tym roku, normalnie nic palcem znaczy pędzlem w deku świątecznego nie ruszyłam :-( na nic czasu w tym szale zakupu mieszkania
OdpowiedzUsuńWspaniałe karteczki, urokliwe i b.oryginale, ..super:)
OdpowiedzUsuńEdziu Kochana, kartka ze śnieżynką skradła moje serce!!! I przypomniałaś mi moją jedyną uwagę, którą zdobyłam już na początku "kariery" w zerówce. Chodziła z nami do klasy dziewczynka, której można był więcej, niż nam. Panie to wiedziały, ale jak takim maluchom wytłumaczyć, że ona np. może zwinąć karton w tutkę i trąbić przez nią, a innym nie. To mała Sylwia zrobiła to samo i do domu przyniosła uwagę w dzienniczku: "Sylwia wyje na lekcji". Kiedy pokazałam mamie, nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem. Chichrałyśmy się łącznie z turlaniem po podłodze :)
OdpowiedzUsuńŚciskam Edziu!!!
Ja Dziewczyny uwag miałam .... więcej niż jedną :-))) nie ma czym się chwalić
UsuńPewnie nie mogę należeć do Waszej bandy ...
Chociaż w ślad miłosnego uniesienia Edyty ... przeciwieństwa się przyciągają :-))))
Kartki tego roku jeszcze bardziej .. :-))) ale to już wiesz :-)
I moja pierwsza sztuka działania również przychodzi w wielkich bólach, a potem jak rozkręcę się w zajęciach z.p.t. to ciężko mnie przystopować, jeden pomysł goni drugi :-))
piękne karteczki
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło
Ja z pierwszą nie miałam problemów...
OdpowiedzUsuńsiadłam i... się zrobiła...
za to teraz są momenty gdy wena zawodzi...
układam, dokładam, przesuwam, wymieniam...
i nijak pasować nie chce...
tyle, że ja wtedy po postu zostawiam sajgon na stole, biorę kotową na kolana, książkę lub pilota w łapkę i czekam sem... czasami cały dzień czekam a czasami tylko chwil kilka ;-)))
Ja mam taką sę miłość
Pierwszą miłość ;-))) Podobnie jak w Twoim przypadku to też był "zbuntowany chłopiec" ;-)))
Wtedy jeszcze dziewczynki były niewinne a miłostki... na śmieć i życie ;-)))
ale do dziś czerwone tulipany kojarzą mi się właśnie z nim ;-)))
Edytko Ty nasza poetko pierwsza kartka piekna w swej prostocie druga tyz mi sie podoba :)
OdpowiedzUsuńmoja miłość... nie rdzewieje hihihihi ,a jezyki tez lubię i jedne i drugie ;p
robią nuf nuf ^^
OdpowiedzUsuńoch skąd ja znam to cudowanie kiedy nie wiem jak zabrać się do pracy by wyszła należycie i tak jak sobie to kiedyś wymyśliłam. Sama posiadam taki notesik w którym pomysły się rysują - bo jak tu opisać słowami sutaszowe lub koralikowe dzieła, no chyba ze kolory - ale już się kończy miejsce i czas poszukać następnego:)
OdpowiedzUsuńJeżyki są kochane, tak jak i kojarzące się z jesienią liski, takie piękne rude mordki mają :)
Powodzenia w dalszym cudotworzeniu kartek! :)
cudowne karteczki, bardzo klimatyczne:)
OdpowiedzUsuńNie przepraszaj za długi wpis, zaczytałam się i rozmarzyłam, zebrało mi się na wspomnienia, też w klasie miałam Irka, też nie należał do najgrzeczniejszych ale raczej nie był w moim guście ;) Jeżyki uwielbiam i byłabym szczęśliwa gdyby przezimowały w naszym ogrodzie ale są jeszcze w tym ogrodzie psy, które nie przepadają za tupaniem małych stópek i w środku nocy urządzają awantury tym słodkim malcom jeśli tylko któryś zbłądzi i zawita w naszych progach.
OdpowiedzUsuńKarteczki śliczne i też przyznam Ci się że podobnie ciężko się rozkręcam ale jak już zaskoczę to każda następna bardziej mi się podoba :)
Pozdrawiam :)
No ładnie, żadna żenuła, raczej cudowności!!! do podziwiania :)
OdpowiedzUsuńProste, a takie efektowne :-)