"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

czwartek, 15 sierpnia 2013

Czekoladowo mi czyli klasyczny tort Sachera

Starość nie radość i pamięć nie ta... a może chwilowe lekkie roztrzepanie... a może... Tak czy inaczej patrzę sobie dzisiaj a tu... nie było klik na "opublikuj" i tort Sachera nieco może już podsechł przez te kilka dni...
A w niedzielę, z samego rana, nabazgrałam, jak niżej, a właśnie owego kliknięcia publikującego zabrakło. Stąd w czwartkowe wczesne popołudnie mamy okazję wrócić do niedzielnego poranka:-) I tak...

Nie wiem jak to się stało.. może trochę deszczu? nieco machania palcami u stóp? pół kubka lodów? może dwa - trzy miłe maila? Nie wiem jak to się stało... ale minęło mi przydeptanie duszy!
Po połowie dnia lenistwa w piątek, włącznie z leżeniem do góry brzuchem, a nawet... godzinną drzemką w samo południe... chwyciłam za szydełko i coś tam podziałałam nieco. Potem zacięcie przez dwie godziny pedałowałam, oglądając przy okazji dwa odcinki angielskiej wersji "Ugotowanych", a raczej pierwowzoru "Ugotowanych". Potem pospacerowałam po blogach. A potem poczytałam. Potem była trzecia w nocy. Potem pośniłam nieco. Potem była sobota i tuż po śniadaniu wyszorowałam nieco mieszkanie na przyjazd Magdy. Pewne okazje są świetnym pretekstem dla wytarcia kurzu:-) I taaaaak mnie poniosło, że... trzask prask! w ciągu półtorej godziny odświeżyłam sanitariaty (zafascynowało mnie to określenie, usłyszane kiedyś w znanym programie o perfekcyjnym sprzątaniu  i teraz nie myję wanny, zlewu czy ubikacji, a "odświeżam sanitariaty"!), odkurzyłam, umyłam podłogi. Ba! Powiem więcej, nawet zapodałam do sedesu litr octu dla uzyskania idealnej, lśniącej i skrzącej się w świetle żarówki bieli!! Wobec tak wielkiego wkładu pracy i tak piorunującego efektu przemyśliwam czy... nie przenieść obiadu powitalnego do... Nie, nie. Wiem. To jednak nie jest dobry pomysł...
I gdyby nie to, że już w sobotni poranek poczułam, że jest mi jakoś ciepło na duszy, doszłabym do wniosku, wcale nie odkrywczego, że nie wynaleziono na przydeptaną duszę nic lepszego niż porządna praca u podstaw! Zbawiennego wpływu prostych działań domowych doświadczyłam po raz pierwszy mniej więcej siedem lat temu, gdy właściciel firmy, w której pracowałam - dużej, jak na nasz lokalny rynek pracy - ogłosił, że za pięć miesięcy kończy działalność w naszym mieście i zamyka tutejszy oddział. Tej samej nocy, a raczej w bardzo wczesny poranek... pięknie wypucowałam stary, gruby, zielony rondel, który służy nam od lat co najmniej dwudziestukilku. Nie stresowałam się, nie rozpaczałam, a jednak spać nie mogłam bardziej niż zwykle i musiałam coś robić. Kilka godzin szorowania. Przyznam, że wypucowałam rondel, aż po piękny błysk, z jednej strony:-) Gdy dochodziłam do ucha na boku jakoś mnie przejęcie wewnętrzne puściło... I tak rondel do dziś jest w połowie ślicznie lśniący swą zielenią uprostrokaconą fabrycznie czarnym nakrapianiem, a z drugiej dalej ma na sobie ślady wieloletniego traktowania wysokimi temperaturami w piekarniku. Może gdy znowu będą zamykać jakąś firmę...

Ja tu gadu, gadu, a tu miał się tort piec. Oto więc 

Klasyczny tort Sachera    




Potrzebne są następujące ingrediencje

Ciasto:

- 24 dag gorzkiej czekolady, najlepiej 70%
- 24 dag masła w temperaturze pokojowej
- 6 białek
- 5 żółtek w temperaturze pokojowej
- 16 dag cukru = ok. 3/4 szklanki
- odrobina cukru waniliowego
- 24 dag mąki tortowej = 1 i 1/2 szklanki

Do przełożenia:
- słoiczek konfitury morelowej

Na polewę:
- 2 tabliczki czekolady gorzkiej
- 3-4 łyżki mleka lub nieco masła 

Czekoladę na ciasto rozpuszczamy w kąpieli wodnej i schładzamy. 

Skoro żółtka mają być w temperaturze pokojowej, więc jaja wyciągam z lodówki na kilka godzin przed pieczeniem. Jednak by białka były zimne, po ich oddzieleniu od żółtek wkładam miskę z nimi do lodówki na jakieś 20 minut, a widełki miksera do zamrażalnika. Piana ubija się jak szalona! 
A więc ubijamy pianę na sztywno i małymi rzutami podsypujemy cukrem cały czas miksując na najwyższych obrotach, tak by piana była bardzo sztywna, mocno lśniąca i bez szkiełek cukru. Beza winna być taka, że można ją wręcz kroić nożem.

Miękkie masło ucieramy na puszystą, białą masę. Dolewamy do niego małymi "łyczkami" schłodzoną czekoladę, ciągle miksując. Polewamy po jednym żółtku, także ciągle miksując na najwyższych obrotach. Dodajemy szczyptę cukru waniliowego, jeszcze chwilę miksujemy. 

Odstawiamy mikser i bierzemy dużą rózgę lub dużą łyżkę, acz rózga zdecydowanie lepsza. Do masy maślano - czekoladowo - jajecznej dodajemy po dwie - trzy łyżki pięknej bezy i delikatnie, ale stanowczo, mieszamy. Gdy cała beza znika w masie, dodajemy następną porcyjkę i mieszamy. I tak przez jakąś chwilę. Dość długą nawet. Potem po jednej łyżce (choć ja dodaję po dwie - trzy...) dodajemy mąkę i także mieszamy rózgą. Powtarzamy aż do zniknięcia mąki z kubka. 

Przekładamy do średniej tortownicy, maksymalnie 20 centymetrowej, wysmarowanej masłem i obsypanej mąką. Tak mówi przepis (miesięcznik "Kuchnia" z 1998 roku), a ja mam taki myk, że piekąc ciemne ciasta, obsypuję tortownicę kakao. Polecam.
Pieczemy 50 - 60 minut w 200 stopniach.

Wystudzone ciasto przecinamy na pół, nie nasączamy niczym!! Przekładamy je konfiturą morelową, koniecznie morelową, jeśli chcemy mieć klasyczny tort Sachera. Konfitura musi być jednolita, gładka, bez kawałków owoców, stąd też zawsze traktuję ją blenderem po wyjęciu ze słoiczka. Na wierzch ciasta również porcyjka konfitury. Złożony tort polewamy rozpuszczoną czekoladą i ozdabiamy wyłącznie!! wzorkiem z tejże czekolady, o ile chcemy dalej podążać szlakiem klasycznego tortu Sachera, który nie posiadał i nie posiada żadnych ozdób poza jakimś czekoladowym eskiem - floreskiem. Tym razem niestety nie udało mi się gładko i pięknie rozsmarować polewy oraz wytworzyć owych esków - floresków, jakoś może cierpliwości zabrakło. Natomiast smak i "rozpływalność" w ustach obecna. Tak myślę...


Tort jest pracochłonny. Niestety, ale i "stety". Miksowanie bezy bywa relaksujące... A już mieszanie rozkosznie pachnącej czekoladą masy, gdy dokłada się bezę... łyżka za łyżką... mąkę... łyżką za... Wydaje mi się, że tu nie można nic przyspieszyć lub wsypać więcej, czy - o zgrozo! - wszystko na raz. Ten tort wymaga czasu, spokoju i... szacunku dla genialnego przepisu. I poświęcenia. Niemal godzina działań nad tortem, roztapianie, miksowanie, a przede wszystkim powolne mieszanie popadają w zapomnienie gdy na talerzyku pojawia się piękny, puchaty, głęboko czekoladowy trójkącik Sachera, który dosłownie, dosłownie!! rozpływa się w ustach... Konsystencja, gdy jadłam pierwszy raz, zaskoczyła mnie ogromnie i przy tym, bardzo pozytywnie. 

Pamiętam, że od wieków marzyło mi się spróbowanie tortu Sachera. Oczywiście w Wiedniu. Koniecznie w kawiarni w autentyczny secesyjnym anturażu. Tuż po obejrzeniu Hundertwasserhaus (o ile dobrze piszę) lub po pozachwycaniu się Klimtem, lub po spacerze śladami Freuda. Niezbyt wiele wiem o Wiedniu, tyle co z życiorysów kilku wielkich postaci. No i wielcy muzyczni klasycy wiedeńscy. Jednak marzyło mi się i marzy bardzo. Może kiedyś. A na razie mam swojego Sachera na małym balkonie, pod parasolem, na północnym zachodzie Polski. I też jest pięknie... Ciekawe tylko czy smakują tak samo? 

I chcę przeprosić, że się u Was nie odzywałam. Zaglądam i czytam, i oglądam... Ale nie chciałam rozrzucać przydeptanej duszy. Wszystko to nadrobię:-) i będę komentować, że ho ho:-)

Pozdrawiam ciepło w niedzielny poranek:-)

I tak to było właśnie w niedzielę, a tymczasem trzask! prask! i jest już czwartek! ale także ciepło i serdecznie pozdrawiam we wczesne popołudnie:-)
Edyta z Kubkiem Kawy 

   

20 komentarzy:

  1. Wygląda pysznie :)
    Historia rondla mnie ubawiła,chociaż tło historii smutne.
    Dobrze, że przydeptanie duszy poszło precz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawa z rondlem i mnie zawsze bawi, ile razy sobie przypomnę:-)

      Usuń
  2. pyszota !
    na smutki najlepsza robota ;)
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano racja, szorowanie i pucowanie czasem i smutek potrafi przygnieść:-)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. No to pakuję, zawiązuję wstążeczkę, wpisuję adres i fiuuuuuu! do Irlandii:-)

      Usuń
  4. Oj tez bym sobie zrobiła... a tu...d bać o linię miałam zacząć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dbać o linię można od... następnego poniedziałku:-) A poza wszystkim, można piec i nie jeść:-) Tylko częstować gości:-) Ja tak robię najczęściej. Samo pieczenie już tak mnie ubawia i nasyca, że często więcej nie trzeba:-)

      Usuń
  5. Kusisz, ale dla takiej OSOBY, jak Ty warto poświęcić linię!
    Świetnie piszesz- jak zawsze!
    Pa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu:-) Twojej linii to nic, ale to NIC, nie może zagrozić:-) Tak zgrabna szczypawka jak Ty może sobie pozwolić na każdy tort i to w całości:-) :-)

      Usuń
  6. Nie doczytałam do końca...
    Nie dałam rady... :(
    obśliniłam klawiaturę i skupiłam się na przeszukaniu całego mieszkania za słodkościami ;-)))
    jutro pójdę na zakupy... a w weekend... w weekend zaproszę mamusię na kawkę :D :D :D
    Kolorowych snów i cudnego weekendu...

    ps... wycina się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Mam nadzieję, że tort Ci się spodoba. I Mamie:-) Bo jest przepyszny, choć specyficzny, a i też, niestety, nie zawsze się udaje... Ale Tobie na pewno się uda!
      ps. Bardzo bardzo dziękuję! Choć jeszcze nie ustaliłyśmy zasad:-)

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. Pyszne rzeczy warto uwielbiać:-) Bez tego byłoby tak smutno i... niepysznie:-)

      Usuń
  8. bardzo dziekuje za zdradzenie przepisu..:D w internecie jest tego pelno, ale taki wyprobowany jest najlepszy!!:D dziekuje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to życzę powodzenia! Wypróbowany wielokrotnie, ale... nie zawsze mi wychodzi:-(((

      Usuń
  9. Nabrałam smaku na taki tort, ale znając siebie, pewnie nie odważę się na jego upieczenie. Jestem osobą raczej niecierpliwą do takich wypieków, choć napiekłam się w swoim życiu wszelakich tortów niemało. Teraz tylko szarlotki, babeczki, czasem drożdżowo-kruche rogaliki goszczą na moim stole, choć nie powiem zawsze smaczne i bez zakalca( zakalce dotyczyły ciast ucieranych, których niestety już nie odważę się upiec). Obecnie jestem na etapie pieczenia raczej słonawych wypieków m.in. pasztetu z cukinii, który tak posmakował moim domownikom, że będę go piekła, póki jest sezon na cukinię.
    Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pasztet z cukinii... to jest dopiero coś!!!!!! A szybkie ciasta są tak samo pyszne, a często bardziej!!!, jak te czasochłonne:-) Jak na przykład mój ulubiony piegusek!!!
      Pozdrawiam ciepło i czekam na... komputer u Ciebie w domu. Tak Ciebie mało:-)

      Usuń
  10. Jak chcesz przepis na pasztet z cukinii, to chętnie dam, tylko w tej chwili w bibliotece nie mam przy sobie. Jak będę następnym razem to wezmę ze sobą przepis.
    A'propos komputera- nie dość, że nie mam łącza, to na dodatek popsuł mi się drugi komputer, tak więc do naprawy mam już dwa, zastanawiam się tylko, czy nie zainwestować w następny(do trzech razy sztuka).Ale co zrobić z tymi dwoma?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepis... mniam, nie mogę się doczekać.
      Komputery i do trzech razy sztuka... ciężka sprawa. A może te dwa oddać - sprzedać gdzieś na części? Skupują w ogóle takie rzeczy? Nie mam zielonego pojęcia. Ciężki orzech do zgryzienia...

      Usuń