Dawno nie zaglądałam do kalendarza w kuchni. A w sierpniu świąt w nim było, że ledwie kratek w miesiącu nastarczyło.
I tak, czwartego sierpnia - Dzień Szampana. Czasem lubię, ale tylko bardzo zimny i koniecznie bardzo świątecznie. A jeśli nieświątecznie to w środku chłodnej, sierpniowej nocy na plaży w Międzyzdrojach...
Piątego sierpnia - Dzień Siostry. Niestety mój Brat nie obchodzi tego święta... Po prawdzie to nawet o nim nie wiem. A samej swoje siostrowanie świętować... jakoś nie uchodzi.
Ósmego sierpnia piękne święto czyli Dzień Gestów Dobrosąsiedzkich.
Dwunastego - Dzień Dziecka Średniego, którego to święta, jako dziecko drugie i najmłodsze, nijak nie mogę obchodzić. Ach... Zresztą... po lekturze Adlera w czasach studenckich pozostała mi myśl, jak tragicznie być dzieckiem najmłodszym... może to i lepiej, że nie wiem z czym wiąże się bycie dzieckiem średnim:-)
W dniu Cudu nad Wisłą mieliśmy Dzień Relaksu, stąd też, leżąc do góry brzuchem, podczytywałam przedprzedwczoraj Topora. Topora do kawy na ciepło, z pianką z mleka i szczyptą kardamonu. A do kawy mrożonej była "Żelazna kurtyna" Patricka Wright'a. Arcyciekawa rzecz i napisana z nieco przymrużonym okiem, o co przy takiej tematyce ciężko. Znalazłam tu odpowiedź na pytanie "dlaczego kutry polskich rybaków zawsze były malowane na żółto?", o ile ktoś zadał sobie kiedyś takie pytanie. Skutkiem zarządzenia władz ludowych w latach pięćdziesiątych. Aby były widoczne z oddali na wodzie gdy... odpływają na Bornholm. Taka ciekawostka.
Wczoraj, a więc siedemnastego, był Dzień Główkowania. W celu uhonorowania tego święta pół dnia rozważałam, w którym z Kartonów z Bardzo Ważnymi Rzeczami, Które Należy Wynieść z Domu w Razie Pożaru leży sobie wciśnięty skoroszyt z zawartością niezbędną dla uczczenia dzisiejszego święta... ale o tym za chwilę.
Konieczne bowiem jest napomknięcie o jeszcze jednym (tuż obok wspomnianego już Dnia Relaksu) dniu dla leniwców, a mianowicie Dniu Kiwania Palcami u Stóp, szóstego sierpnia. Czyż nie przemawiające do wyobraźni święto? Ogromnie spodobała mi się jego nazwa, a i sama idea jest przepyszna. Niestety szóstego sierpnia kiwanie palcami u stóp mogło potrwać jedyni przez mały kwadransik, ale zawsze coś!
Piątego sierpnia - Dzień Siostry. Niestety mój Brat nie obchodzi tego święta... Po prawdzie to nawet o nim nie wiem. A samej swoje siostrowanie świętować... jakoś nie uchodzi.
Ósmego sierpnia piękne święto czyli Dzień Gestów Dobrosąsiedzkich.
Dwunastego - Dzień Dziecka Średniego, którego to święta, jako dziecko drugie i najmłodsze, nijak nie mogę obchodzić. Ach... Zresztą... po lekturze Adlera w czasach studenckich pozostała mi myśl, jak tragicznie być dzieckiem najmłodszym... może to i lepiej, że nie wiem z czym wiąże się bycie dzieckiem średnim:-)
W dniu Cudu nad Wisłą mieliśmy Dzień Relaksu, stąd też, leżąc do góry brzuchem, podczytywałam przedprzedwczoraj Topora. Topora do kawy na ciepło, z pianką z mleka i szczyptą kardamonu. A do kawy mrożonej była "Żelazna kurtyna" Patricka Wright'a. Arcyciekawa rzecz i napisana z nieco przymrużonym okiem, o co przy takiej tematyce ciężko. Znalazłam tu odpowiedź na pytanie "dlaczego kutry polskich rybaków zawsze były malowane na żółto?", o ile ktoś zadał sobie kiedyś takie pytanie. Skutkiem zarządzenia władz ludowych w latach pięćdziesiątych. Aby były widoczne z oddali na wodzie gdy... odpływają na Bornholm. Taka ciekawostka.
Wczoraj, a więc siedemnastego, był Dzień Główkowania. W celu uhonorowania tego święta pół dnia rozważałam, w którym z Kartonów z Bardzo Ważnymi Rzeczami, Które Należy Wynieść z Domu w Razie Pożaru leży sobie wciśnięty skoroszyt z zawartością niezbędną dla uczczenia dzisiejszego święta... ale o tym za chwilę.
Konieczne bowiem jest napomknięcie o jeszcze jednym (tuż obok wspomnianego już Dnia Relaksu) dniu dla leniwców, a mianowicie Dniu Kiwania Palcami u Stóp, szóstego sierpnia. Czyż nie przemawiające do wyobraźni święto? Ogromnie spodobała mi się jego nazwa, a i sama idea jest przepyszna. Niestety szóstego sierpnia kiwanie palcami u stóp mogło potrwać jedyni przez mały kwadransik, ale zawsze coś!
A dziś mamy Dzień Kiepskiej Poezji. I stąd konieczność pogłówkowania, w Dniu Główkowania, "gdzie to może być?", a następnie poszperania i... jest! Znalazłam! I oto proszę...
Zamieszczam zdjęcie świstelka przyczepionego do nagrody rzeczowej, jako dowód mej świetlanej kariery młodej... "poetki"! Gdy to piszę, już jestem uhihana po pachy i dalej się śmieję.
Zanim sam wiersz, a w zasadzie "wiersz", bo cudzysłów jest tu k o n i e c z n y i o c z y w i s t y, o czym za chwilę się przekonacie... A więc, nim sam wiersz, zaznaczyć muszę, iż konkurs oficjalnie i w całości zwał się "40 lat powrotu Ziem Zachodnich do macierzy. Dzieci swojemu miastu". Z tym "powrotem"... Nasze miasto przez ładnych kilkaset lat zwało się Gollnowem. Choć nie tylko oczywiście, o ile dobrze orientuję się w historii tutejszej. Wszystko tłumaczą czasy konkursu, 1985 rok.
Tego dnia gdy...
Witam
jak się czujesz
czy pamiętasz nas
jeszcze
a słuchaj
pamiętasz jak
w Ten Dzień
kiedy to było
ósmy lipca
tak na pewno
szłyśmy przez centrum miasta
twoja koleżanka myła okna
to była ulica
Szeroka
te okna
uśmiechały się
do nas
a każdy dom....
No i tak dalej, tak dalej, tak dalej... jeszcze jakieś trzydzieści krótkich wersów. Totalna, całkowita, absolutna masakra. Dla przyzwoitości, a i oszczędzenia Wam konieczności obśmiewania się do rozpuku, nie przepisuję całości. Chodziłam do siódmej klasy, tak wydrukowano pod wierszem, bo nawet te nieszczęsne moje, a i innych uczniów, zmagania ze słowem, wydano w formie maleńkiego tomiku. Choć i owa siódma klasa i mój wiek... żadne usprawiedliwienie:-)
W nagrodę za wiekopomne dzieło otrzymałam zegarek na rękę "Zarja", produkcji zaprzyjaźnionego narodu, którego to ustrojstwa cechą główną było, iż chodził gdy leżał, a gdy ja z nim chodziłam...stał. Jaki wiersz taka nagroda... Pamiętam, że ogrrrrrooooomnie zazdrościłam zdobywcy drugiej nagrody, który dostał wielkiego, wyższego od siebie samego, szmacianego pajaca w zielonych spodniach z czerwonym nosem. W 1985 roku to było COŚ!
To jeszcze nie koniec poetyckiego przeglądu ze moimi "wierszami" w roli głównej. Nie odpuszczę Wam tak łatwo:-)
W szóstej klasie, na okoliczność czegoś tam Ludowego Wojska Polskiego, nie pamiętam bowiem jakie to było święto, wytworzyłam...
Dla Warszawy
Jego ojciec zginął na Westerplatte,
teraz on śmierć jego pomści.
Będzie walczył do krwi ostatniej,
przecież ma tyle sił by ich zwyciężyć.
Mocno zaciśnięte pięści matki,
pomogą mu zwyciężać.
Jego dziewczyna płacze,
bo dla niej ta wojna
to rozłąka i udręka.
Ciche kroki i jęk usłyszał...
Stanął...
Słucha...
Zza rogu wyszła młoda sanitariuszka,
na plecach młodego powstańca niosła.
I znów przekradał się dalej...
Robił do dla życia czyjegoś,
bo... przecież musi żyć Starówka.
Wtem... kula przebiła mu pierś
i dalej stronice życia puste.
Nad grobem osnuta mgłą
powiewa chwała i zwycięstwo...
I wielu takich jak on musiało zginąć
by Warszawa była wolna...
Hmm.... Pomijam już prawdę historyczną, z pewnością jeszcze tak mnie uczono. Jednak dalej pozostaje mi tylko powiedzieć, zagłuszone soczystym głośnym ha ha ha, "hmmm...".
Nie pamiętam co otrzymałam za owo dzieło. Może małą gipsową kopię pomnika Westerplatte... A może plastikowy model samolotu... A może kolejną "Zarję"??
Z końcem siódmej klasy zakończyłam, spektakularnym sukcesem na miarę województwa szczecińskiego!, karierę małoletniej poetki ziemi goleniowskiej, biorąc po raz ostatni udział w konkursie. W konkursie na wiersz z okazji ileś tam lecia "Głosu Szczecińskiego" zajęłam pierwsze miejsce. Na szczęście, dla czytających te słowa, wiersz się nie zachował. Pamiętam jedynie, iż było coś o tym, że na tymże "Głosie...." uczyłam się pierwszych liter i pierwszych czytanych słów. I pamiętam nagrodę, wypasione wydanie "Pana Wołodyjowskiego".
Ciśnie się na usta pytanie... skąd we mnie taki pęd do wierszowania? Odpowiedź jest jedna... geny! Albowiem...
Zostaniesz dla mnie
o piękny kobiecy Zeusie
pierwiastku męskiego niepokoju
pożądania, szczęścia
W odnajdywaniu piękna
nie pragnę być pięknym
szczerość będzie promieniem
cnotą czereśniowego kwiatu
Piękny jestem nie jestem
chłopiec - mężczyzna
zaczarowany własnym życiem
Mój tato! Tak na samiutkim początku lat sześćdziesiątych. Fragment na małym karteluszku, a karteluszek w zeszycie z opowiadaniami, także autorstwa taty... Strach się bać! Może kiedyś zaprezentuję. Jest tu miłość, szaleństwo, ogrom górnolotnych słów i... bomba atomowa!
A żeby nie było, że już skończyłam świętować Dzień Kiepskiej Poezji, o nie!! to jeszcze maleńki kawałek prozą, fragment mojej pracy domowej z języka polskiego z klasy siódmej.
Czytelników o słabych nerwach uprasza się o ostrożne czytanie... a może nawet o zaniechanie dalszej lektury, bo będzie żenująco...
Polecenie przepisane z podręcznika brzmi tak:
Jak podzielić się swoimi rzeczywistymi wzruszeniami, jak je słowami przekazać, skoro one nie mają nazwy w słowniku, są bowiem jedyne i niepowtarzalne?
Jak podzielić się swoimi rzeczywistymi wzruszeniami, jak je słowami przekazać, skoro one nie mają nazwy w słowniku, są bowiem jedyne i niepowtarzalne?
A moja odpowiedź brzmiała tak:
Tak jak wyraźne są niektóre uczucia, np. nienawiść, niechęć, miłość, tak i są uczucia niepowtarzalne, chwilowe, których nie możemy natychmiast, szybko określić. Wtedy my - poeci (a w moim wypadku mali "poeci") staramy się w kilku a nawet w jednym słowie wyrazić to, czego proza nie opowiedziałaby w wielu zapisanych stronicach. Aby wiec pokazać innym to co czujemy, musimy chcieć to pokazać, umieć pokazać i znaleźć zrozumienie u innych. Wtedy nawet ogólnikowo wyrażone uczucia stają się jasne i zrozumiałe.
Tak jak wyraźne są niektóre uczucia, np. nienawiść, niechęć, miłość, tak i są uczucia niepowtarzalne, chwilowe, których nie możemy natychmiast, szybko określić. Wtedy my - poeci (a w moim wypadku mali "poeci") staramy się w kilku a nawet w jednym słowie wyrazić to, czego proza nie opowiedziałaby w wielu zapisanych stronicach. Aby wiec pokazać innym to co czujemy, musimy chcieć to pokazać, umieć pokazać i znaleźć zrozumienie u innych. Wtedy nawet ogólnikowo wyrażone uczucia stają się jasne i zrozumiałe.
"Uśmiecham się. W uśmiechu
Jest całą prawda smutku.
Ale nikt, nikt nie widzi,
Jak płaczę po cichutku."
Jest to fragment wiersza Jerzego Lieberta pt. "Początek jesieni". Fragment ten jest przykładem dobrze wyrażonego uczucia: powierzchownej wesołości i wewnętrznego smutku. I każdy może się domyślić, że autor pisząc wiersz był samotny i smutny. Tak właśnie, jak Jerzy Liebert w tym wierszu, trzeba przekazywać innym uczucia, które mimo swej niepowtarzalności są uchwytne słowem. I tak jak powiedział Julian Przyboś "każdy prawdziwy wiersz jest definicją nieznanego dotychczas stanu ducha".
Jestem zachwycona sobą, jako siódmoklasistką, iż czytałam (czytywałam?) Lieberta i Przybosia... Pomijając... ile i co z tego rozumiałam. A nawet "uśmiech, w którym cała prawda smutku" pamiętam i lubię dotąd i nawet chodził za mną ostatnio, a za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć gdzie? kiedy? kto? Ale żeby... "my - poeci (a w moim wypadku mali "poeci") staramy się..."!!??? O matko kochana!!! Dziękuję sobie z tamtych lat choć za ten cudzysłów przy małych "poetach"... A może to miało być takie żartobliwe mrugnięcie? Oby, oby! A jednak, tak ogólnie... jak mawiał mój kolega z pracy... "ŻENŁA!!!!" Gdy to wczoraj/dziś w nocy przeczytałam, omal nie zeszłam z tego świata za przyczyną śmiechu! Zawszeć to lepsza śmierć niż od jakiejś białaczki czy innej grypy, ale jednak żal byłoby umierać. Zwłaszcza... zwłaszcza, że gdy otworzyłam moje kartony z przeszłością, ponownie odkryłam tyle cudowności, że och, ach i także ha ha ha!, oraz ojej... Czyli warto przejrzeć do końca!
A w kilka minut po rozpoczęciu Dnia Kiepskiej Poezji apeluję... kochajmy dobrych poetów!!! To naprawdę rzadko występujące istoty i zjawiska nadprzyrodzone...
A kiepska poezja... może i się pośmiejmy, ba! czemuż by nie! ale to też może być pyszne i nie istnieje bez powodu! Czyż inaczej dziś mogłabym Was nieco rozbawić... mam nadzieję:-)
A kiepska poezja... może i się pośmiejmy, ba! czemuż by nie! ale to też może być pyszne i nie istnieje bez powodu! Czyż inaczej dziś mogłabym Was nieco rozbawić... mam nadzieję:-)
Pozdrawiam ciepło i serdecznie, i zdecydowanie nie do rymu, i także nie białym wierszem. Dzięki bogu, jakiś czas temu, przestałam być... "poetką" :-)) oficjalnie...
Edyta z Kubkiem Kawy
Uśmiałam się serdecznie:
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, że zdążyłam dać posta z moim wierszem wczoraj, a nie dziś,
Po drugie, że świetnie piszesz o swojej poetyckiej przeszłości...
Ale ten wiersz na 40- lecie był naprawdę DOBRY- jest, zachowaj go!
Basiu, no proszę... Twoje wiersze, tak ciepłe i z głębi Ciebie, nie kwalifikują się do obchodów dzisiejszego święta:-) Dobrze, że napisałaś to żartem, bo tego jestem pewna:-)
UsuńJestem zdumiona, że ja też nic nie wiedziałam o tak doniosłych świętach. :) Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki kryje przed nami sierpień. Zdecydowanie powinnam zaopatrzyć się w taki kalendarz jak Twój.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że zbyt krytycznie podchodzisz do swoich wierszy z tamtych czasów. Według mnie mają dużo uroku, a już zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek autorki, i bynajmniej nie pasują do określenia "kiepska poezja". Wyobrażam sobie, jak dumna byłaś odbierając nagrodę w konkursie.
Świetna notka! Dzięki za miły początek dnia.
Ależ ja biorę poprawkę na swój wiek w czasie wierszoklecenia. Stąd mnie to bawi, a nie przeraża:-) Odbieranie nagrody raczej mnie krępowało, niż wbijało w dumę:-)
UsuńKalendarz w kuchni jest zwykłym kalendarzem, ale przepisuję sobie co roku święta, które kiedyś codziennie odczytywano z rana, z jakiegoś sprytnego kalendarza, w radiowej Trójce Mojej Ulubionej:-) I co roku dostarcza mi wiele radości i... powodów do świętowania!
Cieszę się, że tak miło Cię nastroiłam skoro niedzielny świt:-)
Pozdrawiam ciepło:-)
hahahaha, usmialam sie straszliwie :P
OdpowiedzUsuńpiekny wiersz, no cos Ty, a reszty nie pokazesz? :D
pozdrawiam :)
A jak ja się ubawiłam czytając "wiersze":-) Resztę pokazać? Za żadne skarby świata:-)
UsuńPadam do nóżek!
Uśmiałam się serdecznie z formy, w jakiej opisałaś swoje poetyckie przygody. Później posmutniałam myśląc, że dzisiaj nie znajdzie się po pierwsze siódmoklasisty przez bezdennie głupią reformę oświaty, po drugie przez to nie znajdzie się chyba już nigdzie 14-latki/latka czytającego, a co więcej, piszącego poezję.
OdpowiedzUsuńDobrze jest przechowywać takie pamiątki, z przyjemnością i radością wraz się do nich po latach.
Kalendarz masz niezwykły :)
Nieprawda!
UsuńW moim gimnazjum jest mnóstwo osób piszących poezję. Każdego roku organizuję ogólnopolski konkurs poetycki( w każdym roku inny temat) i napływają fantastyczne wiersze.
Młodzi ludzie piszą genialnie, są oczytani( oczywiście, że nie wszyscy), mają olbrzymią wrażliwość i pokazują nam dorosłym swoje widzenie świata.
Uwielbiam czytać wiersze młodych. Osobna grupa chętnie bierze udział w konkursach recytatorskich, gra w sztukach, które wystawiamy kilkakrotnie w roku!
Reforma nic tu nie ma do rzeczy, ważne,żeby byli nauczyciele pasjonaci, a tacy są, uwierz mi:-)
Pozdrowienia od" starej" nauczycielki( na dodatek matematyki).
Cieszę się, że Tobie Ewo dałam chwilę radości:-) ale... nie pozwolę sobie zgodzić się z Tobą... bo to jest dokładnie tak jak napisała Basia.
UsuńJest młodzież chętna i z zacięciem rozwijająca pasje, zainteresowania (nie tylko literackie czy te skupione wokół słowa), zaangażowana bardzo, ale jest i taka, której się nic, ale to absolutnie nic nie chce. Wszystko wypływa po trosze ze szkoły i po trosze z domu. A potem to już samo płynie pewnym strumieniem. Tak sobie myślę... Znam i takich, którzy poświęcą każdą wolną chwilę i całą noc na czytanie, pisanie czy też grę na ulubionym instrumencie, udział w szkolnej orkiestrze, a i takich, którym "eeee tam, nic się nie opłaca". I właśnie u Ciebie Basiu, na Twoim blogu, przeczytałam jakiś czas temu piękny wiersz autorstwa młodzieży, jeśli dobrze pamiętam. Jakoś koło końca roku szkolnego, prawda?
A pamiątki moje oczywiście, że zostały z powrotem zamknięte w pudła i czekają na kolejną okoliczność:-)
Pozdrawiam Was ciepło:-)
Aaaa... ale na pewno nie zgodzę się, Basiu, co do tej "starej" nauczycielki!!! Dobrze, że choć ten cudzysłów:-) To się nazywa: wieloletnia praktyka:-) :-)
UsuńBardzo się cieszę, że taka fajna młodzież jednak istnieje!
UsuńPozdrawiam serdecznie
Ewa
A ja do tej fajnej młodzieży zaliczam także Ciebie:-) bo taką dawkę młodzieńczej radości i werwy się u Ciebie na blogu czuje... :-)
UsuńNo dobra, Stara, a młoda:-)
UsuńTak, ten wiersz, który czytałaś wygrał tegoroczny konkurs poetycki, pa:-)
Ja uwielbiam takie dziwne święta xD ja pisałam wiersze od dziecka teraz już prawie nie i też mam zwłaszcza dwa takie napisane gdy miałam 6 lat z których można się zacząć śmiać i nie przestać xD równie żałosny moj wiersz co jego tematyka ale tak naprawdę to sa świetne pamiątki =) zakop je z powrotem do pudła a za kilka lat znów poprawią Ci humor =D
OdpowiedzUsuńAch! Takie pamiątki to jest coś, ba! to jest COŚ! I może nie "żałosne", ale... zabawne!!! I rozczulające!!!
UsuńPozdrawiam bardzo ciepło:-)
Uśmiech pośmiecham i ściskam ciepło
OdpowiedzUsuńAch, Małgosiu:-) To właśnie także i Ciebie, jako zjawisko rzadkie i nadprzyrodzone, polecam wielbić:-) Serio serio:-)
UsuńDziękuję, że dzięki Tobie dowiedziałam się...o tak ciekawych i niesamowitych świętach:) A wiersze.......zawsze zostają w pamięci...warto pielęgnować tak piękne chwile... Pozdrawiam serdecznie i uściski wysyłam w Twoją stronę:)))
OdpowiedzUsuńTyle, że niesamowite i ciekawe święta winno się tak samo świętować... czyli niesamowicie i ciekawie. A z tym już u mnie nieco gorzej.
UsuńPozdrawiam ciepło:-)
Uważam, że pisanie wierszy to wcale nie jest zły pomysł, i nie dlatego, by miały się komuś podobać. Piszesz je dla siebie, z potrzeby serca, bo to jest potrzebne Twojej duszy. Nie żałuj tych chwil z poezją, dzięki nim te wiersze na zawsze zostaną z Tobą.
OdpowiedzUsuńJa mniej więcej w podobnych latach ( 12-16 lat) również pisałam wiersze i opowiadania i choć moja siostra wyśmiewała się z nich, uważałam, że jest zazdrosna, bo swoich pisać nie umiała. Kiedy wybierałam się na studia, jakiś zły duszek podpowiedział mi, żebym je zniszczyła, posłuchałam i tak wszystko co stworzyłam:wiersze, opowiadania i nawet swoje pamiętniki zostały unicestwione na wieki. Żałuję do dziś i choć czasami przypomni mi się jakiś fragment wiersza, to niestety ciągu dalszego nie ma.
Za to gdy urodziły mi się moje dzieci powstały wierszyki dla nich, mam zamiar na swoim blogu umieścić je, może kiedyś przeczytasz.
Moja starsza Hania pisała wierszyki już od 6 roku życia, też będę je umieszczać na blogu.
Tak więc Edytko nie wstydź się tych wierszy, a skoro oficjalnie przestałaś być poetką, to nieoficjalnie zostań nią nadal.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
A to wielka szkoda, że tak potraktowałaś swoje pamiętniki i wiersze, i inne zapisane działania. Szkoda... To naprawdę wspaniała rzecz, tak popatrzeć na siebie sprzed lat. Czasami to robię, raz kończy się to śmiechem, raz nostalgią i smutkiem. Jak to ze wspomnieniami bywa...
UsuńJestem bardzo ciekawa Twoich wierszyków dla dzieci, bardzo:-) No i wierszyków Hani. Bo też i wcale nie twierdziłam i nie twierdzę, że pisanie wierszy to zły pomysł, w żadnym wypadku. Zawsze to okazja to przetoczenia kilku myśli i uczuć przez głowę i serce. Tyle, że przy okazji Dnia Kiepskiej Poezji tak wesoło mi się moje "wiersze" skojarzyły:-)
Pozdrawiam ciepło Małgosiu:-)
świetny post :) ja tez kiedyś wiersze pisalam w moi kajeciku chowam... ,sa o miósci ;p meczyla mnie wtedy wena ;ppp
OdpowiedzUsuńbuiole
Och... miłość... WIELKI temat:-) zwłaszcza jak się ma naście lat:-) Mam nadzieję, że teraz oddają Ci tyle uczucia, ile kiedyś w nie włożyłaś. Na pewno:-)
UsuńPozdrawiam serdecznie i melancholijnie... bo tak mi się na myśl o wierszach o miłości zrobiło:-)