"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

piątek, 24 maja 2013

Opowieści o tomku, prażuchach i Słynnej Historii Z Kozą część wtóra ...

... albowiem znalazłam rano informację o tomku, której wczoraj - pisząc poprzedniego posta - szukałam w głowie:-) Znalazłam szybko, bo pamiętałam gdzie czytałam... chociaż dokładnie CO czytałam to już gorzej... To już ten wiek? :-) 
       Znalazłam informację w książce "Tradycje polskiego stołu" Barbary Ogrodowskiej, z pięknej serii "Ocalić od zapomnienia". To jeden z moich marzymisiów, mam (już i zarazem dopiero) trzy tytuły z tej serii, a marzymiś polega na tym, że marzą mi się wszystkie książki cyklu:-)) 




       I czytamy tu, między innymi wierszami, panie dzieju, w rozdziale pod krótkim tytułem "Jaja", co następuje:
       " Na wsi jeszcze na początku XX wieku jaja kurze były produktem luksusowym, jadanym tylko na specjalne okazje, chociaż niemal w każdej chłopskiej zagrodzie hodowano kury. W większości przeznaczano je na sprzedaż (podobnie jak masło, śmietaną czy kurczęta). Można je było także wymieniać w sklepiku lub karczmie na śledzie, wódkę, ryż, sól, cukier, przyprawy, obwarzanki, pierniki, karmelki i inne potrzebne artykuły, na które nie było gotówki. 
       Tylko bogatsze gospodynie przyrządzały jajecznicę (często zwiększając jej objętość dodatkiem mąki i mleka), np. na poczęstunek dla pracowników najmowanych do robót w polu, dla cieśli budujących dom lub dla specjalnych gości."  (s.195)




       Oczywiście natychmiast zarzuciłam:-) Mamie, w jakie to luksusy:-) opływała rodzina skoro ten tomek na stole i to dla dziesięciu przecież osób. Od razu zostałam wyprowadzona z błędu. "Tomek to u nas był z wodą, nie z mlekiem. I to wyłącznie w niedzielę, na kolację, a i to tylko może z raz w miesiącu. Wszystkie jajka Babcia dawała do sprzedania. Gdy kazała mi iść z nimi do skupu, do sklepu, to dawała od razu listę co mam kupić. Mąka, sacharynę, bo kawę zbożową to sama robiła, mieliła. A jak coś zostało to mogłam sobie kupić dropsa". 

       I nie byłabym sobą żeby nie zaprezentować apetycznego przepisu na jajecznicę, choć to faktycznie bliżej omletu chyba, ze strony obok tej z tomkiem. Powiadam Wam, poezja słowa, bo jak to się ma do samego dania, nie wiem, choć zapowiada się pięknie, no może pominąwszy niektóre ingrediencje... Autorka  "Tradycji polskiego stołu" cytuje go, słowo w słowo, z XVIII wiecznego "Kucharza doskonałego" Wojciecha Wielądko. A więc smakujmy ...


Jajecznica
XVIII wiek 

       "Ile chcesz weź jajec, włóż w rondel, osól, ubij dobrze jaja, rozpuść masła w tyglu, wlej jaja usmaż jajecznicę, przyrumień pięknie od spodu, przewróć na półmisek, na którym masz dać. Niektórzy lubią pietruszkę i cebulę siekaną drobno kładą. Jeśli chcesz zrobić przedniejszą jajecznicę na słoninie, z nerkami cielęcymi, z szparagi, z truflami, z grzybami, smażonymi pieczarkami i innymi zaprawami, trzeba wprzód ugotować zaprawę jak się należy, zastudziwszy usiekaj, aby się dobrze zmieszała z jajami, ubij razem i zrób jajecznicę w tyglu, jak inne według potrzeby." (s. 194)   

       Och... jak ja uwielbiam taki język... "niektórzy lubią pietruszkę i cebulę siekaną drobno kładą" ... albo owo "zastudziwszy usiekaj" ... i nie "ze szparagami" a "z szparagi" jajecznicę przedniejszą można zrobić... poezja, poezja:-) 

       I jeszcze wisienka na torcie, a potem to jednak pójdę coś przekąsić ... Jakiś czas temu, oj będzie, będzie, w "Gazecie Wyborczej" natrafiłam na artykuł o wigilijnych tradycjach i potrawach. I na dole strony maleńki przepisik był sobie włożon, a mianowicie ... kapłon całkiem w flasie. I znowu, nie byłabym sobą nie wyciąwszy i nie zachowawszy tak arcyciekawej receptury (o! widzę, że już stylistyka mnie wciągnęła:-)) 
       A receptura owa  przedrukowana była wprost z książki Jarosława Dumanowskiego, Andrzeja Pawlasa oraz Jerzego Poznańskiego "Sekrety kuchmistrzowskie Stanisława Czernieckiego. Przepisy z najstarszej polskiej książki kucharskiej z 1682 roku", wydana czas jakiś temu. Także na liście moich marzymisiów:-) I oto ...


Kapłon całkiem w flasie
XVII wiek

       "Weźmij kapłona dworowego, ochędoż pięknie, zdejmij skórę z niego całkiem tak ostrożnie, żebyś dziury najmniejszej nie uczynił, a członki, z których się skóra zdjąć nie może, poprzyrzynaj, żeby przy skórze ostały. Włóż tę skórę w flaszę taką, u której będzie dziura w śrzobie, żeby trzy palce włożył, trzymajże tę przerżnietą skórą w dziurze. 
       Weźmij żółtków szesnaście, rozbij, przydaj trochę mleka, zapraw jako chcesz, wlej lejem w tę skórę z kapłona trzymając, a zszyj i puść w flaszę. Wody wlej pełną flaszę, zasól, a zaśrobuj albo mecherzyną zawiąż, włóż w kocioł wody, a warz. A gdy się ociągnie, te jajca z mlekiem rozedmą kapłona tak, że się będzie każdy dziwował jako tamtego włożono kapłona, gdy go dasz z flaszą na stół, a kto tego nie wie, nie będzie przez podziwienia wielkiego."  

      Pomijając ... smaki czy krwawość zabiegów ... opis brzmi jak muzyka. "Się będzie każdy dziwował jako tamtego włożono kapłona, gdy go dasz z flaszą na stół" ... Uwielbiam czytać przepisy, a już przepisy z dawnych lat, wieków wręcz szalenie uwielbiam. 

       Gdy kiedyś zachwycałam się tym przepisem głośno, Mama - bo któż by inny:-) - zgłosiła uwagę, że u nich to się "pecherzyna" mówiło, nie "mecherzyna". Faktycznie, pamiętam to z rozmów Dziadków. Ale każdy region i każde czasy mają wszak swoje słowa i nazewnictwo. To tylko u nas, na północnym zachodzie taka językowa nuda przeważnie, wszystko co napłynęło po wojnie, wymieszało się.

       Stanowczo zaostrzył mi się apetyt:-) Udam się po kromkę chleba z białym serem. I gruba sól, choć zasadniczo w ogóle  nie solę, ale twaróg musowo:-)

       Smacznego życzę, może ktoś się pokusi o batalię z kapłonem w flasie :-) Koniecznie wtedy o raport z akcji proszę:-)

Pozdrawiam ciepło
Edyta z Kubkiem Kawy






6 komentarzy:

  1. Moje słowo dnia: "ochędoż" :)))))
    Wciągnęły mnie te przepisy, bajka!!!!
    Uścisków moc :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Smaczne słowo. A stare przepisy są bajeczne ... pomijam te kopy jaj i inne takie, ale słownictwo w nich, samo w sobie już ma ten smaczek i koloryt, niemal bajeczny właśnie:-)

      Usuń
  2. Qrcze bardzo "zawiłe" słownictwo ;)))
    A ja lubię do mojej córki "Baranicy" mówić "pomykaj , a chyżo wełniana istoto" jak ją gdzieś chcę wysłać ;)))

    buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepyszne... muszę tak zacząć zwracać się do mojej Rodzicielki gdy wychodzi w celach przeróżnych z domu:-)

      Usuń
  3. No i proszę, pierwsza recenzja i to nie byle jakiej książki. Ślinka mi cieknie na te pyszności zawarte w Twoim poście, choć jestem już po kolacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to nie recenzja wszak, takie tylko luźne zachwyty nad starymi przepisami:-)

      Usuń