"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

piątek, 24 maja 2013

Tomek, prażuchy i Słynna Historia Z Kozą

W domu mojej Mamy często gościły dania, których głównym zadaniem nie było dogadzanie podniebieniom domowników, ale nakarmienie małym kosztem sporej rodziny. Mama miała siedmioro rodzeństwa, a to lata wojenne i także te tuż po, małe gospodarstwo, wyjazd na Ziemie Zachodnie, obowiązkowe dostawy, ciągle czegoś brakuje ... 

Do dziś, gdy Mama opowiada o różnych wydarzeniach z tamtych lat widać, że Babcia musiała mocno się nabiedzić by a to nowe sukienki uszyć dla córek (czyli wysupłać jakiś grosz na kupno materiału, bo Babcia sama szyła), a to buty, a to prezenty pod choinkę wymyślić, lub coś słodkiego na zajączka, dla całej ósemki dzieci. 

Na zajączka Babcia sama robiła cukierki:-) bo, co tu ukrywać, najtańsze były:-) Robiła w garnku karmel, do tego trochę  śmietanki zebranej z mleka ... i tyle moja Mama pamięta. Potem Babcia wycinała z papieru osiem kształtów podwójnego zajączka, pomiędzy które to zajączki wklejała pudełka po proszku do prania, środek wykładała pociętą bibułką i na to kładła cukierki. Zajączki były ukrywane w ogrodzie, a dzieci w wielkanocny poranek biegały wokół krzaków i drzew, szukały  słodkich zajączków w trawie. Wielkanoc była też okazją kiedy to, raz w roku, moja Mama i Jej Siostry dostawały nowe szlajfy do włosów:-)

A z tym brakiem luksusu, a raczej z brakiem tego i owego, a razem biorąc po prostu brakiem wielu rzeczy od razu kojarzy mi się historia z kozą. Jedno z moich ulubionych wspomnień Mamy. Słynna Historia Z Kozą. Jest to zarazem dramatyczna i zabawna opowieść, która ma swą puentę po około pięćdziesięciu  latach od jej początku.
Moi Dziadkowie wyjeżdżali ze swojej rodzinnej wsi koleją, wagonem, jak to w czasach "na drugi dzień" po wojnie. Jechali już z szóstką dzieci w różnym wieku, bardzo wczesnymi nastolatkami i małymi dziećmi. Jeden z moich Wujów urodził się na kilka dni przed wybuchem wojny, moja Mama w jej połowie, a najmłodszy wówczas Wuj Janek miał niecały rok. Oprócz jakiegoś tam jedzenia na drogę, swoich domowych larów i penatów, mieli Dziadkowie jedynie rzeczoną kozę. A tak naprawdę ... nie mieli tej kozy. Koza była bowiem pożyczona moim Dziadkom przez jednego z braci mojej Babci, Wacka.  I Babcia, i Dziadek, i dzieci cieszyły się ze skarbu w postaci kozy. To przecież mleko dla wszystkich, a przede wszystkim dla małego Jasia, także dla mojej Mamy. "Pociąg powoli rusza - opowiada moja Mama - powolutku, Mama, to znaczy Babcia się przeżegnała, pociąg przyspiesza. Babcia zaczęła zdrowaśki i nagle na dworzec wpada na rowerze Wuja Wacek. Wskakuje do wagonu, kozę za postronek i już kozy nie było! Tylko zabeczała, krzyknęła wystraszona i za wuja Wackiem wyskoczyła z pociągu. Przywiązał ją do roweru i koza pognała za nim Wszyscy zaczęliśmy płakać." Strata kozy, wydająca się dziś taką zabawną scenką, jak ze świata Pawlaka i Kargula, musiała być wtedy tragedią dla rodziny mojej Mamy. Mleko, niby nic, było dla nich czymś niezmiernie ważnym, a zwierzak je dający wielkim majątkiem. Całą drogę wszyscy pili kawę zbożową na wodzie, a najmłodszy Wujek Janek dostawał zamiast mleka wodę z sacharyną.
I jest jeszcze drugi koniec tej historii. Mija pięćdziesiąt lat i Wuja Wacek umiera. Nasza rodzina czyli  Zachód, jak to mówi o nas rodzina w Centrali:-), pojechała na pogrzeb. Pojechała między innymi i moja Mama oraz  Bratowa mojej Mamy - Ciocia Kazia, żona Wujka Zdzicha, którego chrzestnym był właśnie Wuja Wacek Od Kozy:-) Po przyjeździe z pogrzebu Mama mi opowiadała: "No i wiesz, idziemy w kondukcie, ludzi dużo, zimno, wieje, śnieg zacina (a był to wczesny, bardzo zimny maj), a Kazia płacze i płacze. I mówi mi, że nie zdążyła się pożegnać w imieniu Zdzicha z Wujem Wackiem. A ja jej na to: ale ty głupia jesteś!, to Wuja nam kozę zabrał z pociągu, tylko zdążyła zameczeć bidula, nie mieliśmy co jeść, a ty się będziesz żegnała!! Mówię ci, tak się zaczęliśmy śmiać, że dobrze, że za wieńce można się było schować. Jeszcze nam potem ktoś, nie pamiętam kto, mówił i dziękował że tak płakaliśmy za Wuja Wackiem". Cała moja Mama ...
I taki to koniec historii, mojej Ulubionej Historii Z Kozą. I Wuja Wackiem, ale to już drugoplanowa chyba rola, w tym wypadku, bo tak koza ...
Jest w tej opowieści mojej Mamy tyleż smutnych, co i radosnych momentów. Nie wiem czy dla nie-rodziny ma ona jakiś sens i trzyma się całości. Dla mnie jest soczystą przypowieścią rodzinną i częścią naszej historii. 

Wracając jednak wśród talerze ... bo przecież ja tu o tym chciałam głównie...

W domu mojej Mamy często gościły prażuchy i tomek (tak, tak, z małej litery). To co dla nas teraz - i także gdy była nas w domu czwórka: Rodzice, ja i mój Brat - jest rarytasem i pyszotą, czyli na przykład ów pyszny tomek oraz boskie prażuchy, ale i młoda kapusta duszona z  młodą marchewką i przecierem pomidorowym, dla mojej Mamy nie było niczym fantastycznym i bynajmniej nie radosnym, ale koniecznością i codziennością. Choć pyszną, jak mówi Mama, ale jednak koniecznością, Koniecznością z ... braku kozy ?? :-) :-)

A więc oto przepisy na tomka i na prażuchy nasze ulubione, a pojawiające się u nas tak z raz w miesiącu. Czasem także na okoliczność tego, że ... do pierwszego daleko:-)


Tomek: 
(ilość na kanapki dla około trzech osób)
- 3 jajka
- ok. 1/2 szklanki wody
- ok. 2 bardzo płaskie łyżki mąki pszennej
- odrobinka soli (jeśli ktoś używa)
- grubo pokrojony szczypior
- a w wersji de lux i dla mięsożerców - pokrojona w kostkę kiełbasa lub szynka lub boczek
.
Mieszamy, mieszamy i smażymy.  A w wersji de lux i dla mięsożerców zaczynamy od usmażenia mięsnych elementów i na to wylewamy masę jajeczną. Po usmażeniu obkładamy chleb i posypujemy pieprzem. Zajadamy się. Niby jajecznica, ale ma zupełnie inny smak. Jak dla mnie - boski smak.

Tomek kojarzy mi się z dzieciństwem, i z powrotami z działki, wieczorem, gdy Mama robiła tomka na kanapkach. Albo oczywiście kanapki z rzodkiewką, szczypiorem... ale to już inne smaki:-)
Czas jakiś temu, w jakiejś książce o kuchni polskiej i tradycji, i tym podobnych trafiłam na tomka! Nie nazywał się on tam tomkiem - nikt w rodzinie zresztą nie wiem skąd ta nazwa - ale bieda - jajecznicą ... Byłam ogromnie zaskoczona, mimo opowieści Mamy, jakoś zawsze uważałam tomka za pyszotę, boską potrawę, a to wynalazek z biedy. A w bogatszych gospodarstwach wiejskich dodawano nie wodę, ale mleko. No i skwarki, jakąś tłustą omastę. Rzeczywiście, u nas w domu, też kiedyś był smażony tomek na boczku. Jednak od jakichś dwudziestu lat jadamy bezmięsnego tomka, skutkiem moich przekonań. 


I oto jeszcze, proszę uprzejmie, prażuchy we własnej - pysznej, swojskiej, wiejskiej - osobie...



Prażuchy: 
- kilka kartofelek (jakby to Mama powiedziała), obranych
- ok. 3 - 4 łyżki mąki pszennej, mniej więcej czubate łyżki
- duuuuża cebula średnio drobno posiekana
- mile widziany szczypior grubo pokrojony
- wersja de lux i dla mięsożerców - pokrojona w kostkę kiełbasa, boczek i tym podobne

Kartofle gotujemy jak zazwyczaj, ale nie za dużo wody. Gdy zaczną się gotować sypiemy na nie, na jedną kupkę, mąkę i gotujemy do miękkości, jak zawsze. 




Odcedzamy a następnie tłuczemy tłuczkiem do ziemniaków. Nasz tłuczek jest, nieprawdaż, tłuczkiem wiekowym, starowinką wśród naszych przyrządów kuchennych, ma niemal pięćdziesiąt lat:-) Ileż on już ziemniaków natłukł w swym kulinarnym życiu... Łza w oku się ... 




W trakcie gdy ziemniaki się gotowały siekamy sobie cebulę, kroimy szczypior i na oleju smażymy najpierw cebulę, a na chwilę przed wyłączeniem gazu dokładamy szczypior. 




W wersji de lux zaczynamy oczywiści smażenie cebuli od usmażenia rzeczy mięsnych. 

Na talerz wykładamy sobie około łyski smażonej cebuli z olejem i nurzamy w tym łyżkę. Chodzi o to by ziemniaki nam się do łyżki nie przyklejały. Nabieramy nią sporą  kulkę ziemniaków i formujemy na tymże talerzu, ową łyżką, coś na kształt łezki spłaszczonej na obu końcach, taką kluchę, wprost mówiąc. 




Kładziemy prażuszka na docelowy talerz. Kilka kluch - prażuchów tworzy porcję. Polewamy całość ową smażoną cebulą. Pieprzymy, pieprzymy, pieprzymy i zajadamy się. Pasuje do tego maślanka, choć mi tak nie do końca, mojej Mamie bardzo pasuje. A także młoda kapusta duszona z młodą marchewką i przecierem pomidorowym. A także kapuśniak, ale taki bez ziemniaków, tylko sama kapusta kiszona ugotowana z przyprawami jak kapuśniak. A także kapusta z fasolą (kolejna bardzo tradycyjna potrawa w naszej rodzinie, zwłaszcza bożonarodzeniowa i wielkanocna). A pyszne prażuchy także same są. Tyle, że ... nie da się ukryć, mało dietetyczne. Ale raz nie zawsze:-) 

I jeszcze mnie tak naszła myśl ... Jakie to ciekawe, że niektórzy operują miarą typu ocznego. Moja Mama mówi najczęściej, podając miary i ilości, że "tak na oko". Dziś, gdy upewniałam się, ile czego wpisać tutaj, moja Mama cały czas mówiła "no wiesz ... naprawdę nie wiem, no tak na oko" :-) Ja mam tak jeśli idzie o temperaturę pieczenia niektórych, często pieczonych przeze mnie, ciast. Zupełnie na oko. 

Smacznego:-) O ile przypadną Wam do gustu i spróbujecie tych zupełnie nie dietetycznych (ale przecież nie zawsze musi o to chodzić) i trącących myszką dań.

Pozdrawiam ciepło i smakowicie
Edyta z Kubkiem Kawy


18 komentarzy:

  1. Będę Edytko próbować!
    Podsunęłaś mi pomysł na posta!
    A moim dziadkom w czasie wojny sołtys odebrał ostatnią krowę żywicielkę na tzw. "kontyngenty", mimo, że babcia miała 9 dzieci, a u innych gospodarzy było więcej krów. Ale biedny nie umiał się obronić. Sołtys dawno na tamtym świecie- ciekawe czy pamięta!
    Pozdrawiam wspomnieniowo- a i zapisuj wszystko co opowiada mama, bo ja nie zdążyłam wielu opowieści dziadków zapisać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To musiał być dramat, myślę, że nawet nie mamy pojęcia jak duży.
      A rodzinne historie uwielbiam, nawet te najbliższe. Ostatnio, w czasie długiej podróży do Katowic (dla nas to około 8 godzin) wypytywałam Męża mojej Kuzynki o tym jak chodził do niej w zaloty i tym podobne. Przyznam, że pasjonujące:-)

      Usuń
  2. Ech, łezka sie w oku kręci...moi Dziadkowie, z mamy i taty strony, też przeżyli repatriację i tez wylądowali na Ziemiach Zachodnich. W związku z tym też pamiętam z dzieciństwa smak potraw "zza Buga" jak to się mawiało. Tylko że prażuchów chyba u nas nie było :-( A taki talerzyk to do dziś dnia jest u moich Dziadków:-) Edytko a Ty wciąż na Ziemiach Zachodnich?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaa, prażuchów możesz nie znać, bo moi Dziadkowie nie zza Buga, a spod Łodzi. Stamtąd właśnie. Nie wiem jak to się stało, że musieli wyjechać, ale nie repatriacja. To musiał być dramat dla Twojej Rodziny, a z pewnością nie mieli wyboru. Przypuszczam, że u moich Dziadków i ich rodzin bieda była okrutna i po prostu ruszyli za chlebem i tyle. Nie wiem, a zapytać już nie mogę. Niemniej decyzja musiała być bardzo ciężka do podjęcia i odważna.
      A ja dalej na Ziemiach Zachodnich:-) 38 kilometrów od Szczecina, i coś koło tego od granicy niemieckiej. Teraz do Niemiec jak do własnego sklepu, że tak to ujmę, za miedzą:-) się jeździ. Urodziłam się w Goleniowie i tu sobie mieszkamy, kilka kilometrów od pierwszego miejsca zamieszkania tutaj moich Dziadków, czyli od wsi Łaniewo.
      A prażuchy, może nie nazbyt efektowne, nie nazbyt wyszukane, zdecydowanie niedietetyczne, ale smaczne. Polecam do spróbowania i pozdrawiam:-)

      Usuń
    2. Mam koleżanke w Goleniowie ze studenckich czasów w Szczecinie :-)
      A pochodze z Gorzowa Wlkp, teraz niestety mieszkam w Warszawce...
      ale kiedyć wrócę na stare smieci:-) Buziaki!

      Usuń
  3. ... a wiesz, że ja wczoraj tak si zastanawiałam co to te prażuchy :) No to już dzisiaj wiem :))
    Opowieść z Kozą przypomniała mi o kozie, o której opowiadała mi mama. Kiedyś babcia wypożyczyła kozę od "Pani Boguciny", która miała ich dużo, żeby mleko było dla najmłodszej siostry mojej mamy. Mleko było, ale koza zjadła komórki dziadka roboty i dziadek się wkurzył, i kozę oddali.
    Ściskam smakowicie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boskie są te "Wuja Wacki", "Pani Boguciny", my mamy jeszcze "Babcię Żurawkę", "Wuja Ignaca" i tak dalej. Przepadam za tym.
      Widzisz, Ty nie wiedziałaś co zacz prażuchy, a ja nie wiem jakież to komórki dziadkowej roboty pożarła koza Pani Boguciny????? Coś z wikliny? Nie mam pojęcia:-) Bo nie przypuszczam, że komórki typu pomieszczenie gospodarcze z drewna ...

      Usuń
    2. gospodarcze, a jakże! dziadek ponoć zrobił jakieś fragmenty z cieniutkich listewek i koza wtrąbiła! jak jeszcze babcia żyła, to pamiętam, że coś mi o tym opowiadała, ale jako berbeć za bardzo się nie wczuwałam i ze wspomnień mamy jedynie znam :)

      Usuń
    3. A jednak! Bo stawiałam na koszyki czy inne takie... w końcu nazwy są różne:-) Kozy wszystkożerne, jak ludzie? :-):-) U mojej Cioci na wiosce wtrąbiła suszące się pranie... parę kalesonów, onuce (bo drzewiej to było) oraz majtasy:-)

      Usuń
  4. a co to szlajfy ???
    a już wiem ;p
    Historia smutna i zabawna , ale w tamtym czasie ciężko było... moja Mama urodziła się 3 tygodnie przed wojna ,a jako małe dziecko pod koniec wojny musiała pracować u niemieckiej rodziny...a Babcia jak się urodziła to dawała jej brukiew ,czy sok z brukwi ,bo nie było nic innego
    Kozy fajne zwierzaki dziś mój Tato ma ich trochę moja córka uwielbia z nimi przebywać ...
    fajny ten Tomek na pewno zrobię go i prażuchy , których nigdy nie jadłam ;)))a kapustkę chętnie bym tez robiła ,a kapusty z fasolą nigdy nie jadłam chyba tez pora spróbować idę szukać przepisu chyba ,że podasz ,albo podałaś już ;)))
    zapisuje przepisy
    pozdrawiam
    Ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szlajfy a więc wstążki:-) co już wiesz:-)
      Ciężkie czasy i sytuacja. Jak się tak spojrzy z naszej perspektywy to naprawdę czasem się wstydzę, że ośmielam się na cokolwiek narzekać. Czy czegokolwiek pragnąć i chcieć.
      Sok z brukwi robiła też moja Babcia. Robiła też taką gęstą, ni to melasę, ni to sok, z brukwi. Siekała brukiew, wkładała to w jakąś prasę i uzyskany sok długo gotowała na wolnym ogniu, na piecu. To się robiło maziste, ciągnące i ogromnie słodkie. Było do ciast lub wprost, jako coś słodkiego na chleb. Znam tylko z opowiadań mojej Mamy oczywiście, sama tego nie widziałam.
      Aaaa... to przepisy na kapustę młodą z marchewką oraz kapustę z fasolą w czasie najbliżej najbliższego:-) Ja za tym przepadam. To potrawy właśnie z domu mojej Mamy.
      Pozdrawiam ciepło:-)

      Usuń
    2. no że to wstążki doczytałam na necie..;p

      Usuń
    3. no i stało się ,poczyniłam dziś prażuchy ;p
      smaczne ,ale bardzo syte :) zrobiłam wersję de lux
      miłego wieczoru

      Usuń
  5. Hmm... Ja Twoją mamę doskonale rozumiem...
    Też "na oko" gotuję ;-))) A gotować lubię baaardzo - głownie eksperymentować, nowości wypróbowywać... a że wiecznie mi miarek brakuje... to tak "na oko" dorzucam ile mi się wydaje, że właściwe ;-)))
    Ja nawet kartofli łyżeczką nie potrafię osolić ;-))) bo wsypuję z pudełka... "tak na oko" ;-)))
    Piękne są takie rodzinne historie i nie ważne czy mają sens dla świata zewnętrznego ważne, że sprawiają iż wiemy gdzie nasze korzenie ;-)))
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) :-)
      a z tym "na oko" to jest chyba tak, że jak się robi co się lubi to "na oko" jest idealną miarką:-)
      Pozdrawiam ciepło całkiem zachodnie okolice:-)

      Usuń
  6. Fajna historia z tą kozą:)Śmieszy teraz, ale wtedy nie było Babci do śmiechu. Moja droga przepis na prażuchę znalazłam kiedyś w gazetce Mój przepis i powiem Ci szczerze też ją uwielbiam:)))Zwłaszcza wiosną z kefirkiem:)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. zgłodniałam, przepis wykorzystam, wspomnienia są ważne, bardzo

    ściskam

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj, też mam w pamięci takich mamino - tatkowych opowieści z ich lat dziecięcych i wiele potraw "na przetrwanie". Ja najbardziej lubiłam potrawę gotowaną przez Mamusię, nazywaną "mamałygą" choć z prawdziwą nie miała nic wspólnego. Najpierw gotowało się żeberka, gdy trochę rozmiękły wyjmowało się kości. Dodawało się kartofle i marchewkę i tak to wszystko gotowało się do zupełnej miękkości, gdy było już gotowe tłukło się tłuczkiem na "mamałygę". Łyżką wykładało się na talerz formując podobne kształty jak prażuchy. Dla mnie nie było nic lepszego i Mamusia często serwowała takie danie. Dziękuję Ci za tego posta, tak ważne są wspomnienia, bo cóż bylibyśmy bez nich warci?

    OdpowiedzUsuń