"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

czwartek, 2 maja 2013

Dzień Flagi

Nie tylko w moim kalendarzu w kuchni, ale w każdym polskim kalendarzu, Dzień Flagi. Stąd też u nas dziś obiad biało - czerwony czyli flaczki wegetariańskie z selerem i marchewką:-) a tu pokrojone w słupki, jeszcze przed parowaniem. Pyszota. Ale o tym już było:-) ------------------------------------------------ Przypomniało mi się za to wczoraj wieczorem, że przecież to dziewiąta rocznica wstąpienia Polski do Unii. Kojarzą mi się natychmiast dwie rzeczy.---------------------------------------- Raz, dzień przed wejściem do Unii, późnym wieczorem pojechałam z Gosią, z którą wówczas pracowałam, po nasze domowe sierściuchy. A w zasadzie był to prezent urodzinowy od Gosi dla mnie, na urodziny nieco wcześniej mające miejsce. Maszka i Tygrys mieszkały sobie ze swoją mamą, i jeszcze jednym pasiastym kotkiem - rodzeństwem, w szopce w ... worku - pojemniku na skoszoną trawę przytwierdzonym do kosiarki. Och... Wyglądały zabójczo. Przywiozłam Maszę i Tygryskę do domu w kartonie po papierze ksero. A gdy wychodziłyśmy z tej komórki to mama - kotka biegła za nami miaucząc. Makabryczne przeżycie. Sierściuchy nie były za małe, miały koło 6 tygodni, ale jakoś tak miałam wyrzuty sumienia... Były tak malutkie, że mieściły się w plastikowym cedzaku w kuchni, obie na raz. I najchętniej w nim posypiały. I od razu załatwiały się do kuwety, nawet mimo tego, że ta była od nich wyższa. Genialne stworzenia:-)Mój Brat nalegał by dać im na imię Korba i Masakra ... Nie skomentuję:-) Chociaż, tak po latach, myślę sobie, że imię Masakra dla terrorystki Maszy ... jak znalazł:-) ------------------------------------------------------- Druga myśl związana z wejściem do Unii, to odprawy ostatnich samochodów przed wybiciem północy! Zazwyczaj robiłam odprawy celne z Ewą, ale akurat wtedy odchowywała Ona najmłodszego Młodego. Stąd obecność Gosi. Pracowałam w firmie, ach... już jej nie ma, a było ... różnie w zasadzie, ale w gruncie rzeczy dobrze. Bardzo fajnych ludzi tam poznałam! I znam do dziś! Poznałam tam na przykład Wolffiankę! Piszę to specjalnie, bo poznałam masę fajnych osób, ale tylko Wolffianka tak pięknie się złości gdy ją komuś przedstawiam mówiąc, że razem pracowałyśmy w Meblach:-) Wściekaj się, wściekaj. Trochę złości nikomu jeszcze nie zaszkodziło:-) No więc pracowałam w firmie, która w radosnych, a i mniej radosnych, czasach produkowała meble i wysyłała je w cztery strony świata. Może raczej do Niemiec. I na Węgry. I do Słowacji. I do Włoch. I ... A nasz dział (czyli dwie osoby:-) w porywach do trzech) dokonywał odpraw celnych i wypuszczał TIRy i nie tylko w tenże świat. A robiłyśmy to sobie za pomocą procedury uproszczonej, czyli na miejsce w zakładzie. Stąd miałyśmy i specjalne pieczęcie, i specjalne jakby-celne plomby. I każdy samochód odprawiony musiałyśmy osobiście plombować, a wcześniej drogą elektroniczną zgłosić do odprawy, itd., itp. Dużo papierów. I inne takie. Piszę tylko tak dla ogólnego obrazu, nie żeby było to fascynujące. Chociaż lubiłam tą pracę, może dlatego, że tyle ludzi się kręciło i się działo, i działo, i działo ... I w tenże ostatni dzień odpraw celnych także działo się, oj działo! Góra wykoncypowała sobie, że wszystkie zafakturowane towary muszą zostać załadowane, odprawione i zaplombowane. A ładowali tego dnia jak szaleni. Skutkiem tego i my miałyśmy chwilami szaleństwo w oczach:-) Ostatni samochód zgłosiłyśmy na dwie minuty przed możliwością przesyłu danych! A potem cztery godziny drukowania SADów, pieczątkowania, podpisywania. I na koniec, już po 22.00 poszłyśmy obydwie zaplombować ostatni odprawiony, przedunijny TIR. Nie było fanfar, nie było szampana. A szkoda! Uścisnęliśmy sobie za to uroczyście ręce, z Gosią oraz z przemiłym panem Wałęgą - kierowcą (ha! Jeszcze pamiętam!). A ja, tak przez sekundę poczułam, że biorę udział w jakimś historycznym wydarzeniu ... Może to i śmieszne, ale trochę podniośle się czułam. Gdybym miała dzieci, a potem wnuki, a potem prawnuki to z pewnością w rodzinie słynna by była opowieść zaczynająca się od "pamiętam, wnusiu, jak 30 kwietnia przed wejściem do Unii ... to był rok ... był rok ... (bo przecież już nie miałabym tak świetniej pamięci) ... twoja babcia, wnusiu, odciskała plombę celną na ostatnim samochodzie ... wnusiu ... Drzewiej, wnusiu, drzewiej to były plomby, cło... wnusiu, drzwiej to granice ..." i otarłabym wzruszone oko haftowaną misternie w różyczki, obrobioną pikotkami, chusteczką :-) Ale tego 30 kwietnia zacisnęłyśmy plombę na ostatnim naszym meblowym TIRze i pojechałyśmy po sierściuszki! Taka to ci historia ... Pozdrawiam ciepło Edyta z Kubkiem Kawy a właśnie z wodą z cytryną i antybiotykiem do połknięcia. Miesiąc bez anginy miesiącem straconym!

2 komentarze:

  1. Bardzo lubię Twój sposób pisania :)
    Życzę zdrowia i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Ciebie czytać! Ja mam w głowie pełno myśli, które nijak nie chcą się przelać na papier.
    Poproszę o książkę Twojego autorstwa.
    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń