"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

poniedziałek, 9 lutego 2015

"Dom pod Lutnią"


A dziś pojedziemy na Mazury. I dodatkowo będzie to wycieczka w czasie...


Mały Tomek zostaje wywieziony przez mamę do swojego dziadka na mazurską wieś. To nie jest zwykły wyjazd, zwykłe wakacje, a raczej próba ukrycia Tomka przed niebezpieczeństwem wiszącym nad całą rodziną Joanny, mamy chłopca, po aresztowaniu jej męża przez UB.

Dom dziadka Józefa, przedwojennego pułkownika szwoleżerów, uczestnika kampanii wrześniowej 39 roku i więźnia niemieckiego oflagu, tylko z perspektywy Warszawy, skąd przyjechał Tomek, wydaje się spokojnym, bezpiecznym miejscem. Powojenne Mazury początku lat 50-tych to kocioł pełen wrzącej mieszanki. Pozostali po "zamknięciu" niemieckich Prus Wschodnich rodowici, z dziada pradziada, Mazurzy; wysiedleńcy zza Buga, wyrzuceni ze swoich małych ojczyzn; szukający domu powojenni rozbitkowie z całej Polski; nieliczni Niemcy, którzy odważyli się nie uciekać. Taka zawartość nie zawsze jest niebezpieczna, wybuchowa, ale gdy dodać do tego zapalnik władz nowego porządku, UB, aktywne prolondyńskie partyzanckie oddziały w lasach... 

W domu dziadka - pułkownika szwoleżerów, uczestnika września 39 roku, więźnia niemieckiego oflagu - Tomek znajduje nie tylko spokój, ale i radość dziecięcych przygód z nowymi kolegami (którzy często mówią w niezrozumiałym dla niego języku). Przyswaja naukę płynącą z opowieści dziadka, ale też i z jego codziennych zachowań. Józef Bronowicz często balansuje na granicy bezpieczeństwa i ryzyka. Często też je przekracza, co w tamtych czasach mogło zakończyć się w oczywisty sposób. 

Mimo że to postać chłopca spina całość powieści, przede wszystkim zaś wprowadza czytelnika w nowy dla siebie świat, powojenną rzeczywistość, to główną postacią "Domu pod Lutnią" jest jego dziadek. 
Bronowicz uciekł na Mazury od warszawskiej powojennej rzeczywistości, od nużącej, niechcianej pracy, od obcej mu, niekochanej żony, a przede wszystkim od mierżącej go komunistycznej oprawy codzienności, donosów, agentów UB. Czy można uciec od wszystkiego? Czy świat, wcześniej czy później, nas nie dogoni?
Pułkownik znajduje jednak upragniony, choć chwilami tylko względny, spokój. Znajduje inne realia, prostszy świat, przynoszącą radość codzienność. I miłość, której pojawienie się chyba go zadziwia, zaskakuje, a którą otoczenie przyjmuje ze zrozumieniem, choć i bywa też, że z niechęcią i kpiną. 

"Jest to powieść o niespodziewanym - niezwykłym dla obojga - spotkaniu starego mężczyzny z młodą kobietą. O tym ,jak ich życie zmienia się, jak za dotknięciem czułej ręki. Czy była to tak zwana wielka miłość? Nie wiem. Nie wiem nawet, czy możliwe jest jeszcze wiarygodne opisanie "wielkiej miłości" - dziś w XXI wieku?"                                                                                                                Kazimierz Orłoś

Do przeczytania "Domu pod Lutnią" nęciła mnie jej okładka. Trafiałam na nią kilkakrotnie w internecie, a i w księgarni. Przeglądałam (prócz obowiązkowego podwąchiwania stron), podczytywałam. I okładka, i podczytane strony wołały: "przeczytaj... przeczytaj...", ale ciągle miałam w sobie pytanie: "czy to aby dla mnie?". Oczywiście poza pytaniem: "skąd wziąć 35 złotych?" :-) 
A kilka dni temu wypożyczono mi pakiet książek w formie audiobooków, a wśród nich "Dom...". W dodatku czytany przez Adama Ferencego. I to czytanie jest piękne, zaciekawiające i nienachalnie wcielające się w role poszczególnych bohaterów. Na pewno dzięki Ferencemu książka ma dodatkowy plus, ale i bez niego jest to na pewno przednia, samodzielna lektura. Fabuła jest bowiem wspaniale prowadzona, postacie są wyraziste, charakterne, narracja potoczysta, lekka, acz nie czułostkowa. Taka... męska książka, ale idealna dla każdej płci. Całkowity czytelniczy gender, że użyję tego strrrasznego:-) słowa. 

Przyznam, że na pewno wypatrzę sobie kolejną książkę Orłosia. Zaraz zajrzę w katalog naszej biblioteki, może akurat? 

I znalazłam też sobie maleńką, osobistą ciekawostkę w "Domu...". Dojrzałam wyraz "korowaj", a pracowałam kiedyś z panem o takim właśnie nazwisku. Okazuje się, iż miano swe otrzymał od tradycyjnego ukraińskiego wypieku weselnego, mającego przynieść pomyślność młodej parze. Takie to ci apetyczne i szczęśliwe nazwisko miał kolega Andrzej.


Nostalgiczną, nieco chmurną, sielską okładką, a potem naprawdę ciekawą książką, zachwycałam się w związku z nieustającym wyzwaniem czytelniczym Okładkowelove u Ami:-).


Czytelniczo i ciepło pozdrawiam
Edyta z Kubkiem Kawy

p.s. Na deser najbardziej z-myślna sentencja, na jaką gdzieś przypadkiem trafiłam... 

"Myślenie jest jak kaszel, w nocy dokucza najbardziej."

zaiste prawda :-)

15 komentarzy:

  1. uwielbiam książki, zaciekawiłaś mnie tym opisem:)

    cytat genialny!!! i bardzo prawdziwy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam książki, a tą recenzją zachęciłaś mnie bardzo! Dodaję do listy książek do przeczytania, póki co uwiesiłam się Grzędowicza... Pięknie przedstawiłaś po krótce fabułę tej książki, a i okładka przyciąga wzrok.
    Bardzo lubię takie historie "w okolicach wojny"... Moja ulubiona, numer jeden od kilku lat to "Bez pożegnania" Barbary Rybałtowskiej, na okrągło polecam wszystkim :)

    Pozdrawiam cieplutko - Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Skoro zachęcasz, to koniecznie muszę znaleźć "Bez pożegnania". Dzięki za wskazanie książki wartej przeczytania.

      Usuń
  3. hmm, czyli kolejna pozycja ląduje na liście życzeń... a co do sentencji - najprawdziwsza prawda :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahah :)) z całości najbardziej ostatnie zdanie, cytat mi sie spodobał :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdanko o myśleniu, niestety, prawdziwe. Te różne głupie myśli tak w nocy człowieka kłują i kłują... :-)

      Usuń
  5. Pięknie opisałaś tę książkę :) Ja tylko czekam na ferie, a przy kawie i herbacie będę czytać od rana do nocy... I scrapować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ci będzie uczta! Zazdroszczę:-) I już teraz pięknych ferii, czyli zaczytanych i kreatywnych, życzę:-)

      Usuń
  6. kusisz Kochana tymi książkami a ja mam takiego głoda książkowego tylko czasu na zaspokojenie jego brak:(((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako osoba dotknięta od bezsennością czasu na czytanie mam nawet sporo, co mnie bardzo cieszy:-) ale i tak nie polecam bezsenności, choćby i dlatego, że sny potrafią być jak książki:-)

      Usuń
  7. Doisuje do swojej, I tak juz przydlugawej, listy ksiazek do przeczytania :-) sentencja bolesnie prawdziwa...pozdrawiam cieplutko :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam taką listę, też jakoś się dziwnie wydłuża. Gdzieś kiedyś wyczytałam, że z książkami jest tak, że zawsze jedna prowadzi do kolejnej. I coś w tym jest:-)

      Usuń
  8. Edytko, muszę ją koniecznie przeczytać! Tak sobie myślę, ile książek zmarnowałam, bo nigdy ich nie obwąchałam:-))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No rozczarowałaś mnie Basiu! :-)) Nie wąchać książek??? Toż ile za Tobą musiało pozostać nieutulonych w żalu stron... Wprost serce boli. Popraw się, Basiu, popraw:-)))
      Pozdrawiam ciepło:-)

      Usuń