Książka, która mieszka w moim domu od lat, od 82 roku, więc być może najpierw zobaczyłam film, nakręcony według niej przez Jana Batorego w 76 roku. Choć oczywiście nie jako pięciolatka:-), a z pewnością ładne kilka lat później. (Czy też oglądaliście / podglądaliście czasem "niedozwolone" filmy przez przymknięte drzwi dużego pokoju?)
"Con amore" czytuję sobie na małe i duże smutki. W razie konieczności sięgam do domowej apteczki, gdzie mam pierwsze, dawne części Musierowicz, "Anię z Zielonego Wzgórza", "Błękitny Zamek", cykl James'a Herriota "Wszystkie stworzenia duże i małe", "Czarodziejską Górę" Manna, "Ulicę marzycieli" Wilsona, Vargasa Llosę, Benedykta Chmielowskiego "Nowe Ateny", Irvinga najchętniej "Hotel New Hampshire" i "Con amore" właśnie. Wiem, wiem... dość dziwna i lekko wybuchowa, jeśli ją razem zażywać, mieszanka medykamentów. Jednak człowiek tak już ma, że raz mu potrzebny lek na małą gorączkę, raz na duży ból głowy, a raz na całkowite przegnicie organizmu. I nigdy nie wiadomo, co najszybciej i najlepiej zadziała.
A powieść w różowej okładce zaczyna się od przyjaźni dwóch studentów Akademii Muzycznej w Warszawie, startujących w eliminacjach do kadry narodowej Konkursu Chopinowskiego, wynajmujących wspólnie pokój. Na jeden z koncertów Grzegorz przyprowadza swoją dziewczynę Ewę, w której od pierwszego wejrzenia zakochuje się Andrzej. Zakochuje się tak romantycznie, jak dotąd zdarzyło się to jedynie Don Kichotowi, zakochuje się po ostatnie zakamarki serca. I po sam koniec świata... I właśnie jak Błędny Rycerz, po sam koniec świata, i wszelkimi możliwymi sposobami, walczy o życie Ewy, czekając jednocześnie na jej miłość.
W zasadzie... W zasadzie to myślę sobie, że chyba bezsensem jest opisywanie fabuły książki. Część z Was na pewno zna i pamięta film z Wojciechem Wysockim, Mirosławem Konarowskim, Joanną Szczepkowską i aktorką - amatorką, wówczas studentką polonistyki, która gra Ewę, a która już nigdy więcej nie chciała grać w żadnym filmie. Pamiętacie, prawda? Ci, którzy go nie znają, z pewnością mogą się domyślić, jak przebiegają i kończą się książki w różowych okładkach. Chociaż mam też na swoich półkach książkę w okładce właśnie takiego koloru, a jej tytuł brzmi "Historia kultury rzymskiej", gdzie wykluczone jest jakiekolwiek romantyczne zakończenie.
"Con amore" urzekło mnie, i urzeka pewnego rodzaju spokojem, elegancją narracji. Nie są to, tak popularne i hołubione dziś, krótkie, urywane zdania, a całość nie składa w 4/5 z dialogów, która służą jedynie czczej, choć przyznam, że bywa, iż błyskotliwej, wymianie zdań bez przyczyny i sensu.
U Berwińskiej bohaterowie myślą, podejmują ważkie decyzje, dokonują życiowych wyborów i nie dotyczą one koloru kolejnej pary butów, deseniu sukienki czy przechodzenia szybkim krokiem przez kolejne przygody miłosne. To nie jest świat szybkich karier, przejedzonego do bólu konsumpcjonizmu. Na prywatkach rozmawia się o sile uderzenia prawą dłonią w nokturnie F - dur op. 15 i o tym czy dojść do właściwej interpretacji drugiego koncertu Chopina przez Bacha czy Beethovena, których Chopin bardzo cenił. Oczywiście zwraca się uwagę na drogie dżinsy z Pewexu lub z paczki z zachodu, zakochuje się, przeżywa zawody miłosne, pije wino, ale ma to jakąś inną, łagodną barwę, inny styl.
Jeśli komuś zamarzy się poznać / przypomnieć sobie "Con amore" nie przez książkę, a poprzez film, o którym już wspomniałam, a do którego scenariusz napisała sama Berwińska, to proszę bardzo, oto KLIK do niego. Tylko wcześniej należy sobie przygotować duży kubek herbaty, owinąć się kocem... Gdy tylko zrobię swoje "klik" na publikację wpisu, który właśnie czytacie, to zrobię sobie "klik" na film. Nie widziałam go od dobrych 20 lat i sama jestem ciekawa, jak dzisiaj działa.
Z "Con amore" wypisałam sobie tych kilka zdań:
"Con amore" czytuję sobie na małe i duże smutki. W razie konieczności sięgam do domowej apteczki, gdzie mam pierwsze, dawne części Musierowicz, "Anię z Zielonego Wzgórza", "Błękitny Zamek", cykl James'a Herriota "Wszystkie stworzenia duże i małe", "Czarodziejską Górę" Manna, "Ulicę marzycieli" Wilsona, Vargasa Llosę, Benedykta Chmielowskiego "Nowe Ateny", Irvinga najchętniej "Hotel New Hampshire" i "Con amore" właśnie. Wiem, wiem... dość dziwna i lekko wybuchowa, jeśli ją razem zażywać, mieszanka medykamentów. Jednak człowiek tak już ma, że raz mu potrzebny lek na małą gorączkę, raz na duży ból głowy, a raz na całkowite przegnicie organizmu. I nigdy nie wiadomo, co najszybciej i najlepiej zadziała.
A powieść w różowej okładce zaczyna się od przyjaźni dwóch studentów Akademii Muzycznej w Warszawie, startujących w eliminacjach do kadry narodowej Konkursu Chopinowskiego, wynajmujących wspólnie pokój. Na jeden z koncertów Grzegorz przyprowadza swoją dziewczynę Ewę, w której od pierwszego wejrzenia zakochuje się Andrzej. Zakochuje się tak romantycznie, jak dotąd zdarzyło się to jedynie Don Kichotowi, zakochuje się po ostatnie zakamarki serca. I po sam koniec świata... I właśnie jak Błędny Rycerz, po sam koniec świata, i wszelkimi możliwymi sposobami, walczy o życie Ewy, czekając jednocześnie na jej miłość.
W zasadzie... W zasadzie to myślę sobie, że chyba bezsensem jest opisywanie fabuły książki. Część z Was na pewno zna i pamięta film z Wojciechem Wysockim, Mirosławem Konarowskim, Joanną Szczepkowską i aktorką - amatorką, wówczas studentką polonistyki, która gra Ewę, a która już nigdy więcej nie chciała grać w żadnym filmie. Pamiętacie, prawda? Ci, którzy go nie znają, z pewnością mogą się domyślić, jak przebiegają i kończą się książki w różowych okładkach. Chociaż mam też na swoich półkach książkę w okładce właśnie takiego koloru, a jej tytuł brzmi "Historia kultury rzymskiej", gdzie wykluczone jest jakiekolwiek romantyczne zakończenie.
"Con amore" urzekło mnie, i urzeka pewnego rodzaju spokojem, elegancją narracji. Nie są to, tak popularne i hołubione dziś, krótkie, urywane zdania, a całość nie składa w 4/5 z dialogów, która służą jedynie czczej, choć przyznam, że bywa, iż błyskotliwej, wymianie zdań bez przyczyny i sensu.
U Berwińskiej bohaterowie myślą, podejmują ważkie decyzje, dokonują życiowych wyborów i nie dotyczą one koloru kolejnej pary butów, deseniu sukienki czy przechodzenia szybkim krokiem przez kolejne przygody miłosne. To nie jest świat szybkich karier, przejedzonego do bólu konsumpcjonizmu. Na prywatkach rozmawia się o sile uderzenia prawą dłonią w nokturnie F - dur op. 15 i o tym czy dojść do właściwej interpretacji drugiego koncertu Chopina przez Bacha czy Beethovena, których Chopin bardzo cenił. Oczywiście zwraca się uwagę na drogie dżinsy z Pewexu lub z paczki z zachodu, zakochuje się, przeżywa zawody miłosne, pije wino, ale ma to jakąś inną, łagodną barwę, inny styl.
Jeśli komuś zamarzy się poznać / przypomnieć sobie "Con amore" nie przez książkę, a poprzez film, o którym już wspomniałam, a do którego scenariusz napisała sama Berwińska, to proszę bardzo, oto KLIK do niego. Tylko wcześniej należy sobie przygotować duży kubek herbaty, owinąć się kocem... Gdy tylko zrobię swoje "klik" na publikację wpisu, który właśnie czytacie, to zrobię sobie "klik" na film. Nie widziałam go od dobrych 20 lat i sama jestem ciekawa, jak dzisiaj działa.
Z "Con amore" wypisałam sobie tych kilka zdań:
"Dzisiaj długo (...) rozmawialiśmy o
wieloznaczności w sztuce. Jak to dobrze, że znaki w partyturze nie są
precyzyjne. Cresendo, forte, vivace, sostenuto... Con amore... - samo w sobie
nic nie znaczy, dopiero w kontekście utworu. Zawsze czułem, że sztuka bez
wieloznaczności jest płaska. Nie jest w ogóle sztuką. To chyba wynika z
najgłębszych źródeł twórczości. Sztuka przecież musi mieć coś z magii, z
tajemnicy, z niedookreślenia. Dopiero jak się czuje i wydobywa to
niedookreślenie, tę magię, tę tajemnicę - dotyka się sztuki.
Czy tak samo jest w miłości? Czy też, jak
się już w s z y s t k o w i e - to się przestaje
kochać?
Ale czy można wiedzieć w s z
y s t k o ? O czymkolwiek?"
Krystyna Berwińska
Z góry przepraszam za małą romantyczność? przyziemność? obrzydliwą pragmatyczność? tego co za sekundę napiszę.
Babcia Józia, mama mojej Mamy, zawsze powtarzała: "nigdy nie pokazuj chłopu całej dupy", co moim zdaniem idealnie wpasowuje się w powyższy cytat, a dokładnie w jego przedostatnią linijkę. Choć nieco po ludowemu...
Swoją drogą... że też często nie potrafię się pohamować. Często i gęsto. Gdy tylko rzucę szczyptą pięknego słowa, zacytuję coś górnolotnego, zaraz dla równowagi muszę wyskoczyć z jakąś... ni mniej, nie więcej... dupą, na przykład... Jednak nigdy nie będę Anią z Zielonego Wzgórza... Lub choćby Ewą z "Con amore". A bardziej Zośką z tegoż "Con amore". Ech... żyźń sabacza...
Z góry przepraszam za małą romantyczność? przyziemność? obrzydliwą pragmatyczność? tego co za sekundę napiszę.
Babcia Józia, mama mojej Mamy, zawsze powtarzała: "nigdy nie pokazuj chłopu całej dupy", co moim zdaniem idealnie wpasowuje się w powyższy cytat, a dokładnie w jego przedostatnią linijkę. Choć nieco po ludowemu...
Swoją drogą... że też często nie potrafię się pohamować. Często i gęsto. Gdy tylko rzucę szczyptą pięknego słowa, zacytuję coś górnolotnego, zaraz dla równowagi muszę wyskoczyć z jakąś... ni mniej, nie więcej... dupą, na przykład... Jednak nigdy nie będę Anią z Zielonego Wzgórza... Lub choćby Ewą z "Con amore". A bardziej Zośką z tegoż "Con amore". Ech... żyźń sabacza...
Książkę w różowej okładce polecam Wam dziś za sprawą wyzwania czytelniczego Klucznik u Ami, gdzie jedna z lutowych wytycznych brzmi: "love story".
A teraz zapraszam na to, co tak naprawdę jako pierwsze wpisałam w post. Zapraszam na to, dla czego warto wiele znieść, w tym także czytanie długich wpisów blogowych...
A teraz zapraszam na to, co tak naprawdę jako pierwsze wpisałam w post. Zapraszam na to, dla czego warto wiele znieść, w tym także czytanie długich wpisów blogowych...
Oto świeżutka i pachnąca, tegoroczna walentynka, która przybyła do nas dwa dni temu z nieodległej Wielkopolski, a dokładnie - z jej stolicy.
Proszę przygotować się na ucztę duchową, ucztę zdecydowanie con amore, choć nie tylko:-)
"Historyjka
Była sobie pewna róża. I to nie byle jaka!
Tylko księżniczka róż! Uważała się za najlepszą ze wszystkich. Myślała, że jest
najładniejsza i nikogo nie potrzebuje. Pewnego dnia, matka postanowiła wybrać
dla niej męża. "Ja nie chcę męża! Nie potrzebuję go!" - myślała
Różyczka. Ale mama się nie poddała. Całe królestwo czekało, aż przyjadą
książenta (pisownia oryginalna:-)). Gdy się zjawili, księżniczka uznała, ze
nikogo nie wybierze, ale nie wytrzymała długo. Po pewnym czasie jeden
przystojniak wpadł jej w oko. Dwa dni później wzięli ślub i żyli długo i
szczęśliwie. Tak właśnie kwiaty obchodzą Dzień Zakochanych.
Koniec
Z okazji walentynek, chcielibyśmy Wam życzyć wszystkiego najlepszego. Szczególnie dużo miłości i radości. Życzymy dużo szczęścia i serduszek!"
A pod całą, pełną dramatyzmu opowieścią zawartą w walentynce, i pod ciepłymi życzeniami, znalazł się rysunek. Z pewnością ilustracja do romantycznej baśni ze świata róż i miłości:-)
Czy "miłością możesz zmienić świat!" ? Pesymistyczna część Edyty powątpiewa, racjonalna wzrusza ramionami, sceptyczna wydaje z siebie głośne "phi!", romantyczna... mimo wszystko... mocno wierzy:-)
Mój ulubiony fragment z Historyjki na Walentynki? "Myślała, że jest najładniejsza i nikogo nie potrzebuje", no tylko się uhahać po pachy. Choć mam też słabość do fragmentu: "po pewnym czasie jeden przystojniak wpadł jej w oko. Dwa dni później wzięli ślub i żyli długo i szczęśliwie", och... Gdybyż to było takie proste, prawda? Żyli długo i szczęśliwie...
Mój ulubiony fragment z Historyjki na Walentynki? "Myślała, że jest najładniejsza i nikogo nie potrzebuje", no tylko się uhahać po pachy. Choć mam też słabość do fragmentu: "po pewnym czasie jeden przystojniak wpadł jej w oko. Dwa dni później wzięli ślub i żyli długo i szczęśliwie", och... Gdybyż to było takie proste, prawda? Żyli długo i szczęśliwie...
Pozdrawiając ciepło!
zachęcam nieustająco do zajrzenia - do poniedziałku do południa - o tutaj KLIK:-),
gdzie czekają
- na przykład -
wolne jeszcze
kocie magnesy
foremki do wypieku kocich ciastek
pakowna prze-kocia torba
notesy pełne kotów w środku i na zewnątrz
i inne kocie inności.
Edyta z Kubkiem Kawy
Jak ja lubię Twój styl, nic przyjemniejszego(no dobra, inne przyjemności tego wieczoru juz za mna) jak przeczytać dobry, pełen humoru tekst z domowym maloalkoholowym maliny-mochito drinkiem w ręku:-).Miłych snów Edit:-)
OdpowiedzUsuńAaaaaa, alkoholizujemy się:-)))) Przy małoalkoholowym malino-mochito drinkiem każdy tekst bywa dobry:-))))))))))))
UsuńChyba " kliknę" dla przypomnienia, ale kiedy, skoro życie jest okrutnie realistyczne...
OdpowiedzUsuńAle poranną lekturę miałam dobrą- oczywiście z dużym kubkiem kawy po turecku:-))))
Duży kubek kawy to początek każdego dobrego dnia:-) Choć kawa po turecku już nie dla mnie, nazbyt piorunująca dawka kofeiny:-) A może tu właśnie, Basiu, leży tajemnica Twojej energii??? :-) Moc kawy po turecku z rana:-)
Usuń,,Błękitny Zamek " i u mnie mieszka na stałe i ciągle zaskakuję nim męża :)))))) Uwielbiam...
OdpowiedzUsuńZnaczy... pozytywnie zaskakujesz męża "Błękitnym Zamkiem" czy wręcz na odwrót?? :-) Pewnie ma maleńki ubaw:-)
UsuńWydaje mi się, że miło mieć taką dyżurną książkę, w której wszystko dobrze się kończy, miłość zwycięża i dowcipy (choć z brodą) nie są wulgarne:-) A kto nam zabroni, prawda?
Po pierwsze, dziko Ci zazdroszczę posiadania "Nowych Aten"! Na allegro bywają po koszmarnych cenach, więc wzdycham na próżno. Po drugie - teraz mnie znielubisz - Babcia Jadzia dużo lepsza literacko niż Berwińska. Po trzecie - historia o Róży przecudna i zachwycająco szybko osiągająca jakże pożądaną puentę.
OdpowiedzUsuńMoje ulubione od razu zdanie to także "myślała, że jest najładniejsza) oraz fraza "ale nie wytrzymała długo".
Gratuluję Autorce - jeśli czyta te komentarze - i bardzo zachęcam do pisania! Zapowiada się duży talent!
Dziką zazdrość o "Nowe Ateny" rozumiem bardzo dobrze. Mam takie chwile, że też sobie ich zazdroszczę. To jeden z moich ulubionych medykamentów!
UsuńMyślę sobie, że tempo w jakim pojawia się w historyjce walentynkowej pożądana puenta faktycznie dobrze wróży Młodej Pisarce:-) Przekażę Twoją entuzjastyczną opinię Mamie Młodej Pisarki, by przekazała zainteresowanej:-)
Edytko oczywiście :))) Oczywiście, że podglądałam filmy w dużym pokoju. Nie przez szparę w drzwiach, bo były zamknięte, ale przez taką "pomarszczoną" szybę w drzwiach - prawie nic nie było widać, raczej migocące postacie, ale czego się nie robi aby zobaczyć zakazany owoc :)
OdpowiedzUsuń"Con amore" przyszło kiedy miałam 15 lat i oglądałam i czytałam. Ziarno, które padło na podatny grunt nastoletniej duszy...
Walentynka PRZE-CUDNOŚCIOWA i rysunki i opowieść.
Dziękuję Ci i za to, że się dzielisz tym wszystkim tak szczerze i od serca.
I za to, że moje kociotorby mogą towarzyszyć Twoim kociomagnesom :)
Uścisków krocie posyłam, BB
Dużo mądrości u Ciebie...ważnych emocji. Wszystko o wszystkim się nie da, chociaż ja lubię poznawać, zgłębiać, jednak wydaje mi się, że ekspertem można być tylko w jakieś dziedzinie, którą się zgłębia całe życie, może i słowo ekspert w tym znaczeniu jest na wyrost. ściskam ciepło
OdpowiedzUsuńU lalala! widzę że ktoś tu ma całą rzeszę wielbicieli :)
OdpowiedzUsuńi to jakich cudnych!
sądzę że jest to najbardziej wartościowa ze wszystkich walentynek.
Faktycznie, gdyby to było takie proste " żyli długo i szczęśliwie" hahahaha :)
dlatego jak widziałaś ja przywiązałam miłość sznurkiem, ale nie jestem do końca pewna
czy to idealny sposób?
bo czy można kogoś zmusić do miłości?
hm... dobrze że drewniane serduszko zostaje dla mnie ;)
A swoją drogą to ja Ci powiem, odnośnie tego, co pięknie wyklepałaś pod ostatnim moim postem,
że czasami to ja zazdroszczę KOMUŚ :) że zamiast pracom niekoniecznie przyjemnym, może
do woli oddawać się sztuce współczesnej - scrpkowej lub każdej innej,
Dlatego troszeczkę, ociupinkę malutką.... zazdroszczę ;)
P.S. z tych samych powodów nie mam dostatecznie dużo czasu na czytanie,
Usuńa przecież jeszcze tyle literatury przede mną!
Jak zwykle cudny post:) cudne walentynki:))) A Con Amore uwielbiam!!!
OdpowiedzUsuńTeż lubie Twój styl. Zanurzam się w Twoich notkach i czytam z przyjemnością. Ksiązki nie czytałąm. Ale film widziałam. I... podobało mi się. ;)
OdpowiedzUsuń