lecz nie leżał w łóżeczku, nie przyszedł pan doktor i nie zapytał "jak się masz koteczku?".
Tygryssa Tygrysowicz de domo Sierściuch przeziębiła swój koci pęcherzyk. Chyba wyszły bokiem godziny balkonowych rozmyślań o niebieskich migdałach, obserwacja ptaków i nietoperzy, niezależnie od pory dnia, a zwłaszcza od aury. A na pewno wyszło kocim bokiem późnowieczorne wylegiwanie się na balkonowej podłodze. Kotto już nie najmłodsze, 10 rok idzie i już coś tam może doskwierać. Zmartwiłyśmy się bardzo...
Po dojrzeniu, że coś jest nie tak, w piątek, natychmiast do głowy przyszły mi wszystkie kocie choroby pęcherzowe i nerkowe, a przede wszystkim oczywiście rak... Czasem mi się wydaje, że nasza rodzina ma wykupiony abonament rakowy, zataczający kręgi także na zwierzęta. Poprzednik kotów, Basta, pies rasy bastenneger:-) czyli pół owczarek niemiecki - pół szkocki, odszedł do psiego raju właśnie z powodu raka. Stąd i moja myśl... Na szczęście jednak, uff, uff! to tylko przeziębiony pęcherzyk.
Obawy przed pójściem do weterynarza były spore. Nie tylko z racji wyników przeglądu technicznego kota. Tygrys jest niezwykle lękliwym sierściuszkiem. Myślę, że ma bardziej ptasie niż tygrysie, choć zadziorne i waleczne, serce. Bałyśmy się, jak nam pójdzie ta wyprawa.
Budka wiklinowa do spania i przenoszenia kota została wystawiona z małego przedpokoju do dużego. (Posiadamy dwa przedpokoje, choć jeden jest w głupi sposób "ukradziony" z pokoju, nie wiedzieć po co). Niczego nieświadome Tygrysisko weszło sobie do budki. Budki, w której normalne koty śpią, a u nas służy jedynie ku ozdobie. Tygrys śpi w... kartonach. Po ciastkach, po paczkach przeróżnych, kosmetykach, po paterze szklanej. A spał także kiedyś po opakowaniu napoju energetyzującego, gdzie na każdym z boków pudła był napis Tiger:-) Czyż nie pięknie się złożyło:-) Tygrysa do budki, ja myk zamykam krateczką, kotto natychmiast pyszczkiem jęło ją wypychać...
Przez całą drogę do weterynarza miauczała okrutnie. Potem zamilkła i zamarła w budce. Weterynarz zaopatrzył mnie, na skutek naszego czarnego PR, jaki zrobiłyśmy Tygrysi, w wielkie, grube, czerwone rękawice. Ja w tych rękawicach do kota... A Tygrynia, no oczywiście nie wyszła sama z budki, no gdzieżby, siedziała wciśnięta w kącik budki, tyłem do nas... oooo... mały biedny wystraszony kotek... Ale całe badanie, włącznie z oglądaniem podogonia, USG pęcherzyka i nereczek, a także aplikowanie dwóch zastrzyków zniosła GENIALNIE SPOKOJNIE i GRZECZNIE, i DZIELNIE:-) A my ją tak obgadałyśmy, że taki histeryk, że się będzie rzucać... pan doktor rękawice dał... Och...
I pytam teraz, dlaczego zwierzęta nie dostają tabliczki, naklejki czy innych takich z napisem DZIELNY PACJENT, GRZECZNY PACJENT, jak dzieci dostają?
Dlaczego??? Tym bardziej, że i dzisiaj była wizyta u weterynarza i zastrzyki. Tym razem co prawda trzeba było Tygrynię wyciągać zza kanapy. Zrobiłam błąd taktyczny, wystawiłam budkę do przedpokoju, ale że to się już kotu kojarzy... Idziemy jeszcze w środę. A co potem, zobaczy się:-)
A więc zrobiłam Tygryni plakietkę chwalącą sama.
Nie powiem by cieszył ją fakt bycia przywiązaną do tabliczki:-) więc odbyła się jedynie krótka sesja. Jak ciężko uchwycić takie kocie diable w bezruchu, jak Wy to robicie??? :-)
A zaraz potem Tygrysa dostała w prezencie wstążkę, która też natychmiast znalazła się w pudle do spania, ooo, przepraszam, w sypialni kociej (obecnie - karton po herbatnikach).
I coś z innej beczki... bo to, że niemal ostatnie aniołki Aniowe wyruszyły, a nawet dotarły już, do Właścicielki. Tym razem wyleciały Qsłońcu:-) Tutaj, tuż przed wylotem w, niezbyt daleką, podróżą.
A dzisiaj wyleciał był szal dla Wandzi. Niech pomaga, ile tylko sił w oczkach i słupkach:-)
A dziś ruszam do działań papierniczych, więc niestety w najbliższym czasie czeka Was oglądanie moich chałturek.
I szykuję też powolutku loteryjkę...
A teraz pozdrawiam bardzo ciepło
ps. Wszyscy chwalą się truskawkowymi dziełami i przepisami, niektórzy jednocześnie alkoholizując się:-), więc i ja także:-)
Wczorajsza tarta produkcji mojej Mamy:-)
Prawda, że jest wrażenie:-) jak to truskawki. A ja mam uczulenie... co oczywiście nie czyni sprawy beznadziejną. Najpierw coś na uczulenie, szklanka wapna, tabletka od bólu brzucha i... do truskawek!!! Oczywiście w granicach rozsądku. Niestety... Grunt, że nie mam uczulenia na pomidory i cebulę. To by mnie zabiło:-(
Padam do nóżek:-)
Edyta z Kubkiem Kawy
Edziu, zaraz sobie przypomniałam wizyty z moją najukochańszą Łajusią. Psinka-dziewczynka takiej tabliczki na pewno nigdy nie dostanie. Oj nie! Rękawice też by nie pomogły, chyba jakieś ubranie, jak dla pszczelarza. Bo ostatnio, przy szczepieniu na wściekliznę, nawet brzuch miałam w cętki, szyję, no po prostu szkoda gadać. Najlepsza była, kiedy do sterylizacji była usypiana. Pan doktor odczekał wymagany czas, żeby "głupi Jaś" zaczął działać. Zdjęłam jej delikatnie kaganiec. Ba! nawet delikatnie mówiąc zrobiła to i owo, bezwiednie. Kiedy pan doktor chciał ją podnieść, to jak z jakiegoś horroru, podskoczyła, ożyła i dziabnęła. Cała Łajka!
OdpowiedzUsuńAch, dużo zdrówka dla Panny Tygrysssy :)
Aaa... bo zwierzaki są takie nieobliczalne i tak naprawdę do końca nie jest się przy nich niczego pewnym... A takie bojowe zachowania u weterynarza to naprawdę wyczyn! Łajka rządzi:-)
UsuńGdy mieliśmy psa i chodziłam z nim, a raczej z nią, Bastą, do weterynarza bywało wesoło. Raz dostałam do ręki zaświadczenie, że jest zaszczepiona przeciwko wściekliźnie i sekundę później Basta uciekła z podwórka u weterynarza (bo szczepiono na podwórku) bez szczepienia... A z kolei gdy weterynarz miał siedzibę na trzecim piętrze, budynek poniemiecki, piętra wysokie, to Basta przez całą drogę do góry wyła i wyła... Zwana był przez weterynarza Panikarzem. Za to w czasie wszelkich zabiegów, zastrzyków bacznie obserwowała każdy ruch weterynarza i ani drgnęła, ani zawyła. Nic a nic. Koniec zabiegu, schodzimy - czytaj: lecimy na łeb na szyję - na dół i Panikarz - Basta wyyyyyyyjeeeee...
Tak to i jest z tymi wizytami u lekarza zwierzęcego...
Pozdrawiam ciepło:-)
Dzielna kocica potarmoś ją ode mnie :)
OdpowiedzUsuńa ja truskawki codziennie niezmiennnie na surowo ;)
buziaki
Ag
Kocica dzielna, choć dziś - trzeci zastrzyk - już była wyraźnie oburzona na weterynarz. A w dodatku musiałam ją wyciągać zza kanapy...
UsuńTruskawki też wolę na żywo:-) A na tarcie też były surowe, bo to zapieczony spód, na to budyń a na to żywe truskawki. Czyli taka... pseudo tarta:-)
Padam do nóżek:-)
Kotks pogłaskaj i przytul ode mnie.:)Tarta truskawkowa zrobiła ogromne wrażenie, aż mi się zachciało truskawek..Mniam, mniam..:))i czekam z wielką niecierpliwością na Twoje nowe dzieła.Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńWyraz "dzieło" stanowczo nieadekwatny do tego co robię. To są li i jedynie CHAŁTURKI:-)Pozdrówka:-)
UsuńDzielna Pacjentka :) i bardzo ładną jej plakietkę zrobiłaś!
OdpowiedzUsuńMoże i ładną... Jednak jaka by nie była piękna, kotto i tak nie docenił nic poza wstążką:-)
UsuńŚliczny ten szalik! :> a na widok kotka tak wściekle rzucającego łbem dostałam niekontrolowanej głupawki xD
OdpowiedzUsuńJak można śmiać się z moich zdolności fotoreporterskich... Jestem roztrzęsiona... hi hi hi:-)
UsuńMoja córcia właśnie ostatnio ubolewa, że dzieci NIE dostają ani naklejki ani lizaka za dzielność... jak widać oszczędność wszędzie :)
OdpowiedzUsuńTabliczką z pewnością by się nie zadowoliła ale mały prezencik na smutki jest wielkim pomocnikiem :D
Ciepło pozdrawiam :)
Gdy byłam mała, a często miewałam anginy, chodziłam z Mamą na zastrzyki. Po drodze był jedyny w mieście, magiczny, wieeeeelki (a dziś tak dziwnie zmalał...) sklep z zabawkami. Moja Mama zawsze kupowała mi coś drobnego, przeważnie zgaduj zgadule, malowanki (ach.. jak one pachniały...) małe lub duże pluszowe misie. To znaczy one były plastikowe, ale pociągnięte takim pluszowym futerkiem. Zawsze były szare, w brązowych spodenkach z paseczkiem. Dawała mi to, ja się cieszyłam, ale za chwilę było "ale i tak będę płakać" :-) A plakietek u lekarza za moich czasów nigdy nie było... ach...
UsuńKocica była dzielna !!!
OdpowiedzUsuńTak więc zawieszka się należała :)
Szaliczek bardzo mi się spodobał....
Taki delikatny...
Truskaweczki... chyba mi się już przejadły.
A po wczorajszej małej uroczystości został jeszcze
spory kawałek ciasta z truskawkami....
Pozdrawiam :)
Oj znam takie trundne wizyty u weterynarza, znam... Tylko w moim przypadku są to psie wizyty;) Ale trudno jest, że hej! Ośliniony samochód, demolowanie gabinetu weterynarza.... Same atrakcje:)
OdpowiedzUsuńZdrówka dla Kotki!
Bardzo się cieszę, że będziesz tworzyć:) Czekam na piekności:)
Pozdrawiam!
Nasz pies był prowadzany do lekarza. Za każdym razem trzeba było wymyślać nowe trasy, nawet przez pół miasta, by się tylko Basta nie domyśliła gdzie idzie. A i tak wiedziała... Ciekawe, że cenimy psy i koty za inteligencję i spryt, a czasem nam się wydaję, że są jak maleńkie dzieci i da się je oszukać:-)
UsuńPadam do nóżek:-)
Oooooo biedny Kotek .... Masza przesyła pozdrowionka i buziaki dla swojej Siostry
OdpowiedzUsuńBardzo zasłużenie Tygrys dostał plakietkę. Zuch kot, a ja przecież na zuchach się znam :-))))
Ja wczoraj byłam z Królikiem u weterynarza i w nagrodę Czaruś dostał smakołyki :-))))
I święta prawda, że to sztuka zrobić naszym Kotom "spokojne" zdjęcie , ale Twoja sesja ma swój urok
Wygłaszcz od Cioci m. Koteczka i życz mu zdrowia
Czyżby mała wzmianka na temat mojego przepisu truskawek dla pełnoletnich ?
:-)
Tak jest, wzmianki do Twoich truskawek dla pełnoletnich! :-)
UsuńKotek pogłaskany... choć przy buziakach od Siostry lekko się wzdrygnął:-)
Czułe głaski dla Twojego Kociątka :) Mój Czarny Książę powinien dzisiaj dostać karteczkę z napisem "niegrzeczny". Mamy na dole remont, robotnicy pozrywali podłogi do fundamentów, więc kocisko weszło sobie pozwiedzać, wypięło kuperek, zrobiło kupę i zakopało. Wykopać, czy zostawić kupę pod podłogą? Buziaki ;)))
OdpowiedzUsuńHI hi hi... na pewno już to zrobiłaś, bo zdecydowanie lepiej usunąć... Wiemy jaki to czarowny zapach:-)
UsuńKotek sobie znalazł świeży, czyściutki piaseczek, a tu pretensje do niego mają...
Także buziaków moc:-)
Jakie to Twoje tydrysie piękno jest piękne, oby szybko ozdrowiało, podziwiam Cię, podziwiam i zachwycam się... truskawek to mi tu brakuje, te z doniczki szpaki wyżareją, ech
OdpowiedzUsuńproszę padaj maila do siebie
chciałabym Ci coś wysłać na mailika
Mój margarithes@gmail.com
Aż się zazieleniłam z zaciekawienia...
UsuńSzpaki lubią truskawki... tego się nie spodziewałam. Dla mnie szpaki to zawsze wiśnie. Li i jedynie.
Ależ masz pięknego kotka:) U mnie też mieszka jeden, taka sama panikara jeśli chodzi o weterynarza i wielbicielka wylegiwania balkonowego:)Ostatnio zachorowała na nerki i też miałam z nią troszkę "przebojów", ale na szczęście już wszystko w porządku, tego też życzę Twojej dzielnej kici:) Przejrzałam bloga i strasznie podobają mi się Twoje dzieła, szczególnie Anioły:) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńDziękuję za uznanie dla kotto:-) i dla moich chałurek. I oczywiście ciepłe pozdrowienia dla Twojego sierśiuszka i dla Ciebie:-)
Usuń