"... kierujemy się na ogół tą maksymką, moc radości wzmacniać smutku odrobinką..." Jeremi Przybora

wtorek, 12 marca 2013

Gęsiego ...

Odstawiłam zające. Po zającowni śladów nie ma. Było jednak ciężko. Uzależnienia ciężko pokonywać. Pomyślałam, pokombinowałam i wymyśliłam antidotum. Gąskowe towarzystwo.  Słone, że jej!! gąskowe towarzystwo. Najprostsze na świecie w wykonaniu.


Aby pozyskać gąski potrzebowałam tylko kilku rzeczy, takich jak:


Kawa z mlekiem, masa solna, deska, wałek, nóż, szpikulec, spinacze, folia aluminiowa oraz nieco wody w kubku plus pędzelek. Kot przydaje się, jako miły przerywnik w pracy, choć nie jest konieczny. Na stoliku, jako się rzekło, były spinacze, stąd też i kotto. Tygryska jest ogromną wielbicielką spinaczy. Darzy miłością wszystko co brzęczy metalicznie. Także łyżki, cedzaki, widelce. Każdy podkradziony spinacz czy drucik znajduje się natychmiast w misce z suchą karmą. Może to jakaś trauma z kociego dzieciństwa :-) 

Masa solna: - 2 i 1/2 szkl. soli 
                   - 2 i 1/2 szkl. mąki
                   - ok. 1 i 1/3 do 1 i 1/2 szkl. wody (wszystko zależy jak chłonna mąka się trafi)
                   - 1 łyżka oleju
Ciasto ma być podobne w swej gęstości do, powiedzmy, plasteliny dobrze już zmiękczonej wyrabianiem. Nie wiem jak to inaczej określić.

Zaczynając pracę wykroiłam sobie szablon gęsi. Choć tak naprawdę, tym razem wyjęłam z pudła.


Po rozwałkowaniu masy na grubość ok. 6-7mm wykroiłam od szablonu gęś.


Wygładziłam palcami ostre, nieładne brzegi. Dokleiłam skrzydło (nawilżając powierzchnię sklejenia wilgotnym pędzelkiem), dziubek. I oczko pyk! Spinacz wcisnęłam w miejsce, które wydawało mi się środkiem ciężkości gęsi. Z tym mam zawsze największe kłopoty. Gdzie jest ten środek? Jeśli go dobrze nie uchwycę to gęś albo trze kuperkiem po ziemi, albo jej opadnięty łebek sprawia, że wygląda na dość nieszczęśliwą gęś. 


Całość produkcji wrzuciłam do piekarnika.
Pieczenie: 100 stopni, po ok. 1 do 1,5 godziny na 1 cm grubości ciasta.


Po upieczeniu i wystygnięciu każdą gęś przetarłam, niemal suchym pędzlem, białą farbą akrylową. Utworzyło się coś w rodzaju przecierki. I już były one wystarczająco sympatycznym towarzystem. Jednak tym razem przewiązałam je też kokardkami, a co! Niech dziewczyny też mają coś z tej Wielkanocy! 



  
Proste działania a jaki miły efekt. To znaczy ... tak mi się wydaje, że miły efekt ...

Obecność motyli to ślady działania Mamy. Po reanimacji wysłużonego motylowego dziurkacza Mama przystąpiła do produkcji na potrzeby własne i nie tylko.

Pędzę nieco poczytać, kolorowych snów życzę
Edyta

1 komentarz: